"Muzyczny ambasador Szkocji"
Szkocka grupa Texas, choć gra dla nas już ponad dziesięć lat, zyskała światową popularność dzięki dwóm ostatnim albumom – „White On Blonde” i „The Hush”. Przebojowa, ciepła muzyka i piękna wokalistka Sharleen Spiteri to atuty, którym trudno się oprzeć. Kilka minut przed rozpoczęciem koncertu Texas w podwarszawskim Modlinie, w ramach Inwazji Mocy 2000, Sharleen w jej garderobie odwiedził Jarosław Szubrycht.
Jak podoba ci się w Polsce? Słyszałem, że twoja ciotka jest Polką?
Moja ciocia? Tak, to prawda... Cieszę się, że mogę być w Polsce, że mogę tak wiele rzeczy zobaczyć. Wczoraj zwiedzałam warszawską starówkę i bardzo mi się podobała. Wchodziłam do niektórych sklepów i podziwiałam antyki, które można tam kupić, przepiękne stare meble.
W ubiegłym roku otrzymałaś nagrodę Duch Szkocji, przyznawaną najbardziej zasłużonym obywatelom twojego kraju. Jakie to uczucie, być kulturalnym ambasadorem Szkocji?
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że nim zostałam. (śmiech) Wiesz, ja tylko śpiewałam, robiłam swoje i za to dali mi nagrodę. Początkowo byłam naprawdę w szoku i myślałam, że to strasznie dziwne, że właśnie ja otrzymałam tę nagrodę. W gruncie rzeczy uważam jednak, że to bardzo miłe i bardzo sobie cenię ten tytuł.
Nagraliście niedawno nowy utwór, zatytułowany „Like Lovers (Holding On)”, z myślą o ścieżce dźwiękowej pewnego animowanego filmu fantastycznego. Jak do tego doszło?
To prawda. Bardzo spodobał nam się ten pomysł. Propozycja padła ze strony producenta i kompozytora, autora koncepcji muzycznej tego filmu, Glenna Ballarda, z którym bardzo fajnie się współpracowało. Razem z nim i z Johnnym skomponowałam piosenkę, która trafiła na ścieżkę dźwiękową. Film nazywa się „Titan AE” i pisząc ten kawałek naprawdę dobrze się bawiliśmy. Było to dla nas nowe doświadczenie, bo piosenkę do filmu pisze się w nieco inny sposób, niż utwór, który ma trafić na normalny album. Musieliśmy brać pod uwagę scenariusz filmu i moment, o którym opowiada nasz utwór.
Większość utworów Texas w wyniku twojej współpracy z Johnnym. Jak to dokładnie wygląda?
Nie mamy ustalonego sposobu pisania, kiedy komponujemy razem właściwie wszystko może się wydarzyć, nawet najdziwniejsze rzeczy. Możemy nawet być razem na zakupach i nagle zacząć „Słuchaj, a co myślisz o takiej i takiej rzeczy...”. Nie ustalamy nigdy, że zaczynamy pisanie piosenki od muzyki, albo od tekstu, ale mamy wiele różnych strzępów, niedokończonych fragmentów, które sklejamy w jedną całość.
Myślałaś kiedyś o tym, żeby napisać piosenkę dla innego artysty?
Tak, kilkakrotnie już nas o to proszono... Przyznam jednak, że niechętnie komponuję dla kogoś innego, ponieważ ciągle mam poczucie, że mogę oddać im coś zbyt dobrego, coś co z chęcią zaśpiewałabym sama w Texas. Mimo to, nie powiedziałam sobie, że już nic nigdy nikomu nie oddam. Być może w przyszłości komponowanie dla innych to będzie moja druga szansa.
Czy śpiewanie wciąż sprawia ci przyjemność, czy traktujesz je po prostu jako swoją pracę? Każdy przecież jakoś musi zarabiać na życie...
Nie, mój Boże, nie śpiewanie! Cała ta robota promocyjna to rzeczywiście jest praca, odpowiadanie na wywiady i tego typu sprawy. Na przykład dzisiaj, wokół jest bardzo wielki hałas, jest bardzo gorąco, a ja jestem chora. Nie bierz tego do siebie, ale ostatnią rzeczą na jaką mam teraz ochotę jest siedzenie w tej dusznej garderobie i udzielanie wywiadu. Kiedyś myślałam, że bycie w zespole i wydawanie płyt polega po prostu na graniu muzyki. Dość szybko odkryłam, że to nieprawda i poczułam się niemal oszukana, byłam wściekła przez długi czas. Przecież jestem muzykiem, nie politykiem i nie mogę siedzieć i gadać godzinami. Właśnie dlatego komponuję i gram muzykę, że nigdy nie byłam dobra w prowadzeniu konwersacji, że zawsze byłam nieobecna myślami. W końcu jednak zorientowałam się, że to nie chodzi o mnie, że cały świat nie jest przeciwko mnie, że nie o mnie tu chodzi. Zrozumiałam, że powinnam to zrobić, bo to właśnie jest moja praca. Nigdy jednak w ten sposób nie pomyślałam o śpiewaniu, wciąż kocham muzykę.
A kręcenie teledysków, sesje fotograficzne?
Jak dotąd nie mogę narzekać, bo miałam szczęście współpracować z prawdziwymi profesjonalistami, którzy w ogromnej większości byli w dodatku moimi przyjaciółmi. Dzięki temu wszystkie te z pozoru męczące sesje wspominam z przyjemnością. Dwa dni temu zakończyliśmy pracę nad teledyskiem do naszego najnowszego singla „In Demand”. Bawiliśmy się wspaniale, a reżyser miał ciągle jakieś nowe, świetne pomysły. Taka praca na pewno nie sprawia mi przykrości.
Mam nadzieję, że również granie koncertów sprawia ci przyjemność?
Bardzo wiele zależy od publiczności, również to, jak długo i jaki repertuar dzisiaj zagramy. Same koncerty to wspaniała rzecz, chociaż męczące są podróże z miejsca na miejsce. Zawsze kiedy wracamy z trasy, z radością witam moje własne łóżko, w moim własnym domu. Kiedy jesteśmy na trasie, kładę się spać jak najwcześniej, bo muszę wstać o siódmej rano i udzielać wywiadów. Reszta zespołu tego nie robi, więc dopiero zaczynają imprezę. Mieszkają przeważnie w pokojach obok i strasznie hałasują, więc zwykle dzwonię do obsługi hotelu, żeby ich wyrzuciła. (śmiech) A oni to uwielbiają, bardzo się z tego cieszą. Śmieją się, bo nie muszą wstawać rano, uśmiechać się do kamery, wyglądać świeżo i wspaniale. Ale dopóki robią swoje na scenie, niech bawią się, ile chcą.
Dziękuję za wywiad.