"Kopniak do Walhalli"
"Gods Of War", pierwsza od pięciu lat, a zarazem dziesiąta duża płyta w karierze nowojorskich heavymetalowców dotarła do fanów pod koniec lutego 2007 roku, uderzając dostojeństwem muzyki symfonicznej. To bodaj najpotężniejsze brzmieniowo dokonanie w ponad 25-letniej historii samozwańczych Królów Metalu, albo - jak wyjaśnia Bartoszowi Donarskiemu gitarzysta Karl Logan - emocjonalny kopniak, który wprowadzi cię prosto do Walhalli.
Rzeczywiście, następca obsypanego złotem "Warriors Of The World" jest materiałem niebywale monumentalnym, przytłaczającym imponująco monstrualnym brzmieniem, które z majestatem największych dzieł muzyki klasycznej przedstawia nam pierwszy w karierze Manowar koncept-album.
"Gods Of War" to początek cyklu wydawnictw, na których amerykański kwartet postanowił zagłębić się w staroskandynawską mitologię. Hołd złożony tym razem Odynowi to zaledwie pierwszy krok w planowanej z rozmachem koncepcji, mającej opiewać potęgę różnych bogów wojny, nie tylko z kręgu kultury nordyckiej. Karl obiecał nam nawet, że nie zabraknie tu również miejsca dla prastarych wierzeń Słowian.
Płyta najbardziej usatysfakcjonuje zapewne tych spośród fanów Manowar, którzy największą sympatią darzą epicki rozmach w twórczości nowojorczyków, pełen narracyjnego patosu w stylu Christophera Lee, bitewnego zgiełku czy bombastycznych aranżacji o gigantycznych proporcjach i ogłuszających tąpnięciach, jak przystało na najgłośniejszy zespół świata.
Brzmienie "Gods Of War" przytłacza. Taki zapewne był wasz cel.
Zdecydowanie. Na naszej stronie dowiedzieliśmy się od fanów, jakiego albumu tym razem oczekują. Chcieli czegoś epickiego, potężnego. A że Manowar nie jest zespołem, który robi coś na pół gwizdka, ta płyta musiała być monstrualnie masywna, imponująca.
Jestem zadowolony z tego, że udało nam się osiągnąć to, co sobie wyznaczyliśmy. To najlepsze brzmienie, jakie udało nam się do tej pory uzyskać. Stało się tak też dlatego, że wiele zmieniliśmy w sposobie nagrywania, w systemie pracy, sprzęcie, próbowaliśmy nowych rozwiązań.
Płyta jest też wyraźnym połączeniem heavymetalowych fundamentów z elementami muzyki klasycznej, chórami, orkiestracjami. Nie należy jednak mylić tego z tzw. metalem symfonicznym.
Zgadza się. To, co robią inne zespoły jest bardziej zamykaniem utworu, który był pierwotnie metalowy, w brzmieniu muzyki klasycznej. To bardziej dodawanie klasycznych pierwiastków. My myśleliśmy bardziej obrazowo. Fan miał się poczuć tak, jak w kinie.
Kiedy słuchasz tej muzyki powinieneś widzieć to wszystko, co tam się dzieje, tak jakbyś oglądał film. W zamierzeniach nie miał być to żaden klasyczny materiał, a emocjonalny kopniak, który zaprowadzi cię prosto do Walhalli. Niczym ścieżka dźwiękowa do wszystkiego, co tylko jesteś sobie w stanie wyobrazić. To nie jest zwykły heavymetalowy album.
Nagrywaliście u siebie w Stanach, ale resztą zajmowaliście się już w belgijskim studiu "Galaxy". Na pierwszy rzut oka to pewna niedogodność.
Może i tak, ale Ronald Prent i "Galaxy" to duża część naszego brzmienia. To niezwykle utalentowany producent, który miał swój duży wkład w brzmienie zwłaszcza tego albumu. We wszystkim bardzo nam pomaga. Nawet jeszcze w tym tygodniu nagrywaliśmy pewne rzeczy w "Galaxy", wzięliśmy sprzęt, gitary i nie było problemu.
Nie są to oczywiście żadne wielkie zmiany, jedynie - można powiedzieć - dodawanie szczegółów do już namalowanego obrazu. Ale to też jeden z powodów, dla których nie ma dziś z nami Joey'ego. Pozostało jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
Jak pracowało się z tymi wszystkim profesjonalnymi muzykami, orkiestrą, chórem?
Praca z czeskim chórem i orkiestrą była niesamowita. Wspaniałe doświadczenie. Nawet w Belgii zatrudniliśmy jeszcze miejscowy, 8-osobowy, męski chór. Pojawili się w studiu o 8 wieczorem i torturowaliśmy ich przez cztery i pół godziny nad ostatnim utworem ("Hymn Of The Immortal Warriors").
Później zwielokrotniliśmy ich ścieżki i ostatecznie brzmi to, jak 500 śpiewających ludzi. Świetnie jest też poznać innych muzyków, dla których heavy metal to coś niecodziennego. Byli pod wrażeniem. Wiesz, to są ludzie ok. 50-tki z siwymi włosami, którzy z niezwykła dumą śpiewali dla Manowar. Już samo obserwowanie ich jest czymś pięknym. Oni wkładają w to całe swoje serce. To nasi bracia, choć z zupełnie innego świata.
W tym, co robicie jesteście ekspertami. Czy jakieś ryzyko, niepokój wchodzi jeszcze w grę?
Tym razem było trochę stresu, bo wymagania i presja, jakie na siebie nałożyliśmy były większe. W końcu to nasz dziesiąty studyjny album, przełomowe wydarzenie w naszej karierze. To musiało być coś wyjątkowego, a nie po prostu kolejna płyta.
No i dlatego, tak jak mówiłem, zmierzaliśmy do stworzenia czegoś epickiego, czegoś o potężnych rozmiarach. A presja zrobienia czegoś ponadczasowego, legendarnego i odwołującego się do mitologii jest czymś zupełnie innym niż powstawanie typowego heavymetalowego materiału. Byliśmy naprawdę zestresowani.
Po tylu latach w branży i z tym doświadczeniem?
Tak, bo doświadczenia zbiera się na podstawie tego, co się zrobiło. A my nigdy wcześniej nie zrobiliśmy koncept-albumu. Płyty, która podejmuje tak obszerny temat jak mitologia. To ogromne zadanie, koncept, który będziemy rozwijać na następnych płytach.
Kolejny album nie będzie taki sam, ale będzie kontynuował pomysły zaczerpnięte z mitologii, wojen - to jest właśnie Manowar.
No bo czym tak naprawdę są nasze teksty? Ludzie, którzy czytają nasze teksty widzą tylko słowa na papierze, przemoc, krew, zabójstwa. Ale nasi prawdziwi fani doskonale wiedząc, że mówią o odnajdywaniu wrogów we własnym życiu, czymkolwiek to jest: zaniżonym poczuciem własnej wartości, alkoholizmem, które rozwala twoje małżeństwo, wrednym szefem w pracy, który cię poniża. Codzienna walka, którą musisz toczyć. Przemoc to jedynie metafora, podobnie jak mitologia jest metaforą życia i podstawą wszelkich religii.
Album koncepcyjny wydaje się być czymś niezwykle naturalnym dla waszej muzyki. Dlaczego zatem czekaliście aż ćwierć wieku, żeby się do tego zabrać?
Myślę, że to jest po prostu naturalna ewolucja. Nie chcemy nikogo udawać. Nie mówimy sobie, że teraz pójdziemy w tym kierunku, a później staniemy się tym czy złapiemy się jakiegoś trendu. W sumie nie było żadnego konkretnego powodu. To odbyło się naturalnie. Poprzedni album był dla nas olbrzymim sukcesem, również komercyjnym. Ale fani stwierdzili, że pewne części "Warriors Of The World" podobają im się bardziej. Chcieli poczuć więcej tego epickiego klimatu na nowej płycie. No i tak też pomyśleliśmy - pójdźmy za głosem fanów, stwórzmy coś rozbudowanego, epickiego, olbrzymiego.
No i to wam się udało.
Dzięki. To najbardziej imponujący rozmachem album, jakie do tej pory nagraliśmy. Wiesz, fani prosili o coś w stylu "Into Glory Ride", o coś w starym stylu z epickim, bitewnym klimatem.
Patrząc na waszym przykładzie, heavy metal jest chyba idealną muzyką do zobrazowania dźwiękiem takich konceptów.
Tak mi się wydaje. To czym heavy metal przewyższa pop czy country jest dynamika. Oczywiście nie możemy się równać z muzyką klasyczną, ale ona i tak jest częścią heavy metalu.
Metal może być wyciszony i spokojny, ale też głośmy i pełen mocy. Tego w popie czy muzyce country nie uświadczysz. Heavy metal to nie jest muzyka, którą trzeba nastrajać pod fale radiowe.
Będziecie się zajmować tylko mitologią staroskandynawską?
Nie, będziemy się starać nawiązywać do tak wielu aspektów różnych mitologii, jak to tylko możliwe. Nawet na tej płycie, choćby "King Of Kings". To mógłby być równie dobrze utwór religijny. Jacyś chrześcijanie mogliby powiedzieć, że to o Jezusie Chrystusie.
Te kompozycje, jeśli nie zagłębiać się w szczegóły i nie skupiać się na obecnych tam istotach, mogą odnosić się do jakiegokolwiek boga. Ta tematyka jest uniwersalna. Jeśli studiujesz mitologie, możesz dojść do wniosku, że wszystkie te historie są takie same. I podobnie jest z religiami.
Ile mamy religii, mówiących o bogu, który zstępuje na Ziemię i staje się człowiekiem, umiera, wędruje przez trzy dni i powstaje na nowo? Horus, Apollo... Każdy z tych bogów przechodzi tę samą drogę umierania i zmartwychwstania. Te wszystkie historie są tak stare, że ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. To wszystko będziemy się starali zgłębiać. To idealna tematyka dla nas.
A może wzięlibyście też na warsztat jakiś słowiańskich bogów? Oni też mają swoje historie do opowiedzenia. Greckich, skandynawskich czy rzymskich bogów zna każdy.
Jestem pewien, że tak się stanie. Manowar to zespół, który nie chce być zbyt oczywisty. Nie mówię, że to będzie już następny album, ale z pewnością podejmiemy ten temat.
Album kończy bonusowy hymn "Die For Metal", w stylu lat 80., 70. Ja tam nawet słyszę wyraźne echa Led Zeppelin.
I to właśnie wszyscy mi powtarzali, od kiedy tylko skończyłem go pisać. Tyle że ja nie słucham Led Zeppelin. Mówię to tu i teraz: Joey, Eric i Scott słuchają Led Zeppelin, ja nigdy nie byłem ich fanem. Nie mam żadnej ich płyty. Dlatego jest to tak zabawne. Ten utwór chodził mi po głowie od dawna. Ten początkowy riff grałem często na próbach przed koncertami, bo jest po prostu wyjątkowo łatwy. I z czegoś takiego powstał ten utwór.
Dziękuję za rozmowę.