"Jeszcze nie czas na zmiany"
Małgorzata Ostrowska wielu fanom muzyki zawsze kojarzyć się będzie z piosenką "Szklana pogoda" i grupą Lombard. Tymczasem od dłuższego czasu artystka działa pod własnym nazwiskiem. Jej solowy debiut, album "Alchemia", wydany w 1999 roku, został dobrze przyjęty i znalazł ponad 30 tysięcy nabywców, a pochodzący z niego singel „Lawa” stał się sporym przebojem. Pod koniec 2000 r. ukazała się druga płyta wokalistki - "Przed świtem". Z tej okazji z Małgorzatą Ostrowską o miłości, musicalach i Lombardzie, rozmawiał Konrad Sikora.
Pani kolejna solowa płyta ukazuje się stosunkowo niedługo po premierze poprzedniego albumu „Alchemia”. Czy miało być to pójście za ciosem?
"Przed świtem" wcale nie ukazuje się tak szybko. Przecież od ukazania się „Alchemii” minęło już ponad półtora roku. Kiedyś nagrywało się płyty co roku, teraz jest inaczej. Ale w sumie to dobrze, że tak ludzie myślą. To oznacza, że ta płyta nie jest jeszcze wyeksploatowana do końca, że jeszcze jej nie zajeżdżono. Może to także oznaczać, że istnieje niedosyt i należy to wykorzystać. Jednak ja sama uważam, że to wcale nie jest szybko i nie zastanawiałam się nad tym, co to może oznaczać.
Gdyby miała pani porównać te dwa albumy, jaka byłaby najważniejsza różnica między nimi?
Obie płyty w ogólnym nastroju się nie różnią. Obydwie mówią o miłości. Sądziłam, że na drugiej płycie jest jeszcze za wcześnie na radykalne zmiany, ale pojawiają się już pewne smaczki dla koneserów, typu elektronika i małe przetworzenie głosu. Mój wizerunek jest powiązany z tą płytą, więc pewne zmiany są.
Czy oznacza to, że na następnej płycie możemy się spodziewać czegoś całkowicie nowego?
Myślę, że moja trzecia płyta będzie zupełnie inna, bo to będzie już dobra pora na zmiany. Mówię to teraz, ale nie wiem, co będzie za kilkanaście miesięcy.
Jest pani autorką wszystkich tekstów na tej płycie. Czy jest coś, co chce pani swoim słuchaczom za ich pośrednictwem przekazać?
Ja bardzo chce współtworzyć to, co śpiewam. Bardzo duże znaczenie przywiązuję do tekstu, bo to w końcu są piosenki. Istnieją dwa sposoby odbioru muzyki. Albo słuchanie samej muzyki, albo słuchanie muzyki i tekstu. Ja zawsze preferowałam ten drugi sposób. O ile w proces kompozycyjnym mam ograniczony wkład, bo są to współkompozycje, o tyle swoje uczucia bardziej wyrażam poprzez teksty. Ta płyta mówi o tym, że nie zawsze miłość jest taka prosta, jakby się chciało i że nie należy chcieć takiej prostej miłości. Należy wiedzieć, że zdarzają się w niej także przykre rzeczy. Zdarzają się w niej kłótnie, pojawia się przynajmniej chęć zdrady i oczywiście zazdrość. Wydaje mi się, że w końcu dojrzałam do tego, może trzeba było skończyć te 40 lat, żeby stwierdzić, że miłość jest dla mnie najważniejsza w życiu. Z miłości się umiera i bez niej także nie da się żyć. Jest to temat o którym na pewno warto pisać.
W zależności od spojrzenia, różnie można interpretować tytuł płyty „Przed świtem”. A co pani przez niego rozumie?
Tak, rzeczywiści ten tytuł można rozumieć w wielu kontekstach, ale o to mi właśnie chodziło. Dosyć długo nie mogłam wymyślić żadnego tytułu dla tego albumu. „Przed świtem” było tytułem roboczym i w sumie nie udało mi się znaleźć tak uniwersalnego słowa, jak „alchemia” przy poprzedniej płycie. Zostało „przed świtem”, bo to jest taki moment, kiedy nie jest ani dzień, ani noc, ani jeszcze nie ma świtu. Może się wtedy zdarzyć totalnie wszystko, może być fajnie, a może okazać się, że świat wywalił się do góry nogami. Jedno jest pewne, że niedługo po tym nastąpi dzień. Ten tytuł ma w sobie dużą dozę nadziei, a z drugiej strony także nieuchronności. Najprościej jednak po prostu może tłumaczyć to fakt, iż wszystkie teksty powstały w nocy.
Który z utworów na tej płycie jest pani najbliższy?
Szczerze mówiąc to muszę powiedzieć, że w momencie tworzenia materiału nie jestem w stanie powiedzieć, co na tej płycie będzie dobre, co gorsze. Nie mam dystansu do swojej muzyki, mam bardzo subiektywne podejście do tego. Podobają mi się na tej płycie chyba najbardziej utwory „Czy ona wie”, „Chciałabym zapomnieć” i „Między nocą a dniem”. Pozostałe utwory też lubię. Każdy z nich coś dla mnie znaczy i otwiera w mej głowie wszystkie wspomnienia i przemyślenia.
Na rynek powrócił właśnie po latach milczenia zespół Lombard, występujący teraz jako L’ombard. Co pani o tym myśli?
Bardzo się cieszę z tego powodu. To bardzo dobrze, że znów grają i życzę im samych sukcesów. Zawsze będę miło wspominać okres pracy z tym zespołem. Stało się tak jak się stało i nic na to nie poradzę. Stosunki między nami są dobre, choć chłopaki chyba mi jeszcze nie wybaczyli, że odeszłam z zespołu?
A wybaczą?
Nie wiem, mam nadzieję, że tak. Tak musiało być. Miałam dziecko i ciągle odczuwałam niedosyt bycia z nim. Miałam w planach zorganizowanie wszystkiego tak, aby nie kolidowało to z moim życiem zawodowym, ale po prostu nie wyszło. Poza tym ze względów zawodowych chciałam zobaczyć, jak to będzie, jeśli zacznę działać na własną rękę, przewrócę wszystko do góry nogami. Mam coś takiego w sobie i czasami muszę tym potrzebom dać upust.
Po odejściu z Lombardu zagrała pani w musicalu „Pocałunek kobiety pająka”. Jak do tego doszło?
Zacznijmy od tego, że ja nie lubię musicali. Zawsze to podkreślam, poza tym nie znam się na nich. Kojarzą mi się z nieprawdą, z wymyśloną historią i są dla mnie trochę martwą sztuką. Jeśli chodzi o ten spektakl, to jest to bardzo nietypowy musical. Ma on w sobie bardzo duży ciężar tekstu, szczególnie w naszym kraju, pełnym nietolerancji. Właśnie tekst przekonał mnie do udziału, a także muzyka. Nie ma tam przebojów, bo jest to muzyka dość trudna. Dosyć szybko spektakl zszedł z afisza na Broadway’u. Miałam dużo oporów, żeby w nim wystąpić. Reżyser przyjeżdżał specjalnie do Poznania, aby mnie przekonywać i w końcu mu się udało. Jestem zadowolona, że podjęłam to wyzwanie.
Miała pani kilka lat przerwy w obecności na naszym rynku płytowym. Czy patrząc wstecz, widzi pani jakieś różnice w tym, jak pracuje się teraz artystom, a jak pracowało się wtedy, gdy śpiewała pani w Lombardzie?
Jest i trudniej, i łatwiej. Być może chodzi o większą stawkę, albo przynajmniej stwarza się takie wrażenie, że chodzi o większą stawkę. Powstała tzw. otwarta konkurencja. Nie wiem, czy tak naprawdę istnieje ona. Może nie istnieje między artystami na etapie tworzenia materiału, ale pewnym momencie na pewno gdzieś się pojawia. Więc dlatego może być trudniej. Z drugiej jednak strony jest łatwiej. Kiedy już wejdę w tę machinę, jest mi łatwiej funkcjonować. Są ludzie, którzy zajmują się promocją i wszystkim poza tworzeniem materiału, bo to nadal jest moje zadanie. Nie wiem, jaką rolę odegra teraz w tym wszystkim pojawienie się na rynku nowych mediów, takich jak Internet i polskie wersje MTV i VIVY. W przypadku obu telewizji to jeśli nie jest to szansa, to chociaż namiastka szansy na to, że nasi artyści przebiją się na Zachód. Już w latach 80 i 90. były przypadki, że komuś się udało zagrać swój teledysk czy koncert w jakiejś zachodniej telewizji, ale to były wyjątki. Teoretycznie teraz telewidz może przynajmniej porównać sobie polską muzykę z zachodnią. Ja nie oglądam MTV, ale jestem pewna, że nasza muzyka na tle zachodnich produkcji prezentuje się całkiem dobrze.
Wspomniała pani o Internecie - co pani o nim sądzi?
Korzystam z niego bardzo mało i przede wszystkim traktuję go jako źródło informacji. Moje dziecko zdecydowanie więcej czasu spędza przy komputerze. Gdybym mu tego nie ograniczała, to na pewno siedziałoby dłużej. Internet istnieje i nie ma co z tym dyskutować. Żałuję, że tamtędy przepływają te pseudopirackie formy propagowania muzyki. Mówię ‘pseudopirackie’, choć tak naprawdę to jest zwykłe piractwo, ale w przypadku tego medium być może oznacza to, że nadszedł czas przewartościowania tego wszystkiego i mam nadzieję, że przełom dokona się szybko. Musimy coś z tym zrobić. Moja poprzednia płyta pojawiała się normalnie na targach za 15 złotych. Jednak sądzę, że płyta polska sprzedaje się na tyle źle, że tak naprawdę nam artystom aż tak strasznie to nie szkodzi i nie odbiera nam zbyt wiele pieniędzy. Nie zmienia to faktu, iż kradzież jest kradzieżą, niezależnie od tego, czy ukradło się 5 złotych czy 5 tysięcy.
A widzi pani jakiś sposób na poprawę tej sytuacji?
Tak, widzę. Należy ścigać złodziei prawem. Akcje przeprowadzone raz na rok dla telewizyjnych kamer nic nie zrobią. To jest metoda, która musi się stać codzienną praktyką, a nie rzeczą na pokaz. Jeśli to osiągniemy, to wszystko powinno być w porządku.
Dziękuję za rozmowę