"Jestem cholernie zmienna"
Kasia Kowalska zadebiutowała w 1994 roku albumem "Gemini", który odniósł olbrzymi sukces, zdobywając między innymi nagrodę Fryderyka za najlepszy debiut oraz miano potrójnej Platyny. Kolejne płyty piosenkarki potwierdziły jej popularność i mocną pozycję w Polsce. Kowalska wzięła również udział w konkursie Eurowizji w 1996 roku i zajęła 14. miejsce. W tym samym roku zagrała w filmie "Nocne graffiti" u boku Marka Kondrata. We wrześniu 2004 roku, po dwuletniej przerwie, ukazała się jej kolejna, już siódma w dyskografii płyta, zatytułowana "Samotna w wielkim mieście". O albumie, pobycie w Tokio, a także o debiutanckiej płycie "Gemini" Kasia Kowalska opowiedziała Arturowi Wróblewskiemu.
Zauważyłem, że dziennikarze rozmawiają z tobą raczej na tematy nie związane bezpośrednio z muzyką. Nie irytuje cię to?
Bardzo mnie to irytuje. Ale na szczęście nie wszyscy dziennikarze są tacy.
Płyta "Samotna w wielkim mieście" nagrywana była na analogowej taśmie na magnetofonie szpulowym. Dosyć oryginalny pomysł jak na początek XXI wieku.
Wojciech Olszak, który jest właścicielem studia, gdzie nagrywaliśmy album, kupił magnetofon szpulowy i postanowiliśmy nagrać w ten sposób płytę. Wydaje mi się, że dla ucha zwykłego słuchacza nie ma większej różnicy, nie odróżni tego od brzmienia cyfrowego. Natomiast my, podczas nagrywania płyty, mieliśmy dużą frajdę. Do tego trzeba się troszkę inaczej przygotować, nagrywa się wolniej i brzmienie jest cieplejsze.
"Samotna..." ma raczej tradycyjne, rockowe brzmienie. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że brzmienia elektroniczne się u nas nie sprawdzają. Dlaczego?
Nie chodziło mi o to, że się nie sprawdzają. Powiedziałam to w kontekście mojej ostatniej płyty "Antidotum", na której było dużo elektroniki. Takie brzmienie trudno jest przenieść na scenę koncertową w naszym kraju. Zdarzało nam się, że podczas koncertu spadało napięcie elektryczności i wysiadał nam "loop". Strasznie nas to wybijało z równowagi, bo musieliśmy robić przerwy, zaczynać utwór od początku.
Natomiast grając na tradycyjnych instrumentach zawsze możemy łatwiej wybrnąć z takich wpadek. Dlatego uważam, że elektronika nie zdała egzaminu.
Czy zatem sama słuchasz elektroniki?
Jeżeli muzyką elektroniczną nazwiesz zespół Depeche Mode, to tak. Stąd właśnie się wzięła moja fascynacja takimi brzmieniami. Bardzo spodobała mi się płyta "Exciter". Poza tym ich koncert w Warszawie był fantastyczny. Mają ciekawe teksty i oryginalne aranżacje.
Sama piszesz słowa, natomiast muzykę tworzą przede wszystkim współpracujący z tobą muzycy. Od kilku lat twoim producentem jest Michał Grymuza. Widać, że masz do niego zaufanie.
Do kogoś w końcu muszę mieć zaufanie. Jest mi potrzebny ktoś taki, kto bierze wszystko w swoje ręce. Michał jest w pewnym sensie moim psychoanalitykiem, często wyciągał mnie z "dołów". On się łatwo nie poddaje, w przeciwieństwie do mnie. Jest poza tym tytanem pracy i to mi bardzo u niego imponuje. Ma profesjonalne podejście do wszystkiego, mogę zawsze na niego liczyć.
Opowiedz o innych muzykach, którzy nagrali z tobą "Samotną...".
To są same gwiazdy (śmiech). Zacznę od Krzyśka Patockiego, który gra ze mną od samego początku. Znamy się jak łyse konie. Następny jest Wojtek Pilichowski, który poza tym, że jest świetnym basistą, jest również moim bliskim przyjacielem. Dalej Wojtek Olszak, w którego studio pracujemy. Cały nasz zespół to wesoła kompania, a każdy nasz wyjazd i koncert to w pewnym sensie odskocznia od normalnego życia. Dlatego na wyjazdy zabiera się z nami również Wojtek. Jest jeszcze Sebastian Piekarek, mój najnowszy "nabytek", aczkolwiek już parę lat ze mną gra, więc nie jest taki całkiem nowy. A o Michale już powiedziałam tyle dobrych rzeczy, że już wystarczy (śmiech).
Porozmawiajmy o piosenkach z "Samotnej...". Pierwszy utwór, "Ciesz się tym dniem", mimo raczej depresyjnej sytuacji, jaką w nim opisałaś, ma pozytywny, nakręcający przekaz.
Myślę, że w każdej negatywnej sytuacji trzeba widzieć jakiś plus. Ja mam naturę maniakalno-depresyjną, więc dla mnie jest to olbrzymi progres, że mogłam napisać takie słowa pod tytułem "Ciesz się tym dniem". W życiu trzeba cieszyć się małymi rzeczami, bo na większe, niestety, nie ma co liczyć.
Ciekawym utworem jest również "Samotnie spędzę noc". Od strony muzycznej jest on utrzymany w klimacie country, coś w stylu Sheryl Crow.
Jako nieliczni wykonawcy na polskim rynku zdecydowaliśmy się na użycie banjo. Jestem z tego bardzo dumna. Michał Grymuza specjalnie kupił ten instrument i postanowiliśmy, że musimy go wykorzystać w jakimś utworze. Banjo ma bardzo optymistyczne i ciekawe brzmienie. A co do inspiracji, to oczywiście bardzo lubię Sheryl Crow i tego typu countrowo-bluesowo akustyczne granie.
Piosenka "Prowadź mnie" ma latynoski klimat, natomiast "Wilczy apetyt" orientalny, indyjski.
W przypadku "Prowadź mnie" na początku nie było latynoskich tematów. To przyszło później. Po raz pierwszy udało nam się zrobić piosenkę nie pasującą do mnie, ale w pozytywny sposób. Tę piosenkę można zatańczyć, co sama stwierdziłam po wypiciu dwóch lampek wina (śmiech). To na pewno jest jakaś innowacja w mojej twórczości.
Natomiast "Wilczy apetyt" to kontynuacja pomysłów z płyty "Antidotum". Sitar został przez nas użyty w piosence "Pieprz i sól", i stąd to się wzięło. Poza tym mamy całą ścianę zastawioną różnymi dziwnymi instrumentami i chcemy używać różnych ciekawych brzmień.
Mimo że płyta ma rockowy charakter, jest w niej kilka elektronicznych ozdobników. Na przykład "Filiżanka prawdy" ma wręcz taneczny rytm.
Ten utwór chciałam zrobić w klimacie funkowym, ale producent się nie zgodził. Więc postanowiliśmy pójść w kierunku starszych utworów Madonny. W "Filiżance prawdy" najważniejsza jest linia basu i do niej staraliśmy się zrobić odpowiednią aranżacje. I taki jest efekt naszych zamierzeń.
Zrobiłaś ostatnio sesje zdjęciową w Tokio. Czy to miasto zainspirowało cię?
Ja wręcz oszalałam, gdy dowiedziałam się, że istnieje możliwość wyjazdu do Japonii. Plany mieliśmy trochę ambitniejsze, ale jak wszyscy wiemy Tokio jest jednym z najdroższych miast na świecie i nie mogliśmy zrealizować wszystkich naszych pomysłów. Ostatecznie nasz pobyt ograniczył się do 10 dni, ale było wspaniale.
Wróciłam stamtąd odmieniona. Będąc tam poczułam to samo, co bohaterowie filmu "Między słowami". Klimat Tokio, jego wielkomiejskość, duszność tam panująca i problemy z bezsennością - to wszystko w pewnym sensie zainspirowało mnie i sprowokowało do ciekawych przemyśleń. Na pewno będę chciał tam wrócić.
W tym roku minęło 10 lat od premiery twojej pierwszej płyty "Gemini". Album ten osiągnął ogromny sukces. Jak dzisiaj wspominasz tamte czasy i muzykę z "Gemini"?
Tamte czasy wspominam bardzo dobrze. Na pewno ten sukces i to, co się wtedy wydarzyło, przerosło mnie. Nie spodziewałam się tego. Poza tym to była bardzo ciężka praca, nie miałam żadnego doświadczenia, nie wiedziałam, jak się nagrywa w studiu. Czasami to była wręcz rzeźnia.
Ale mimo trudnych momentów, udało się zarejestrować to, co wtedy we mnie tkwiło. W tej muzyce jest żywioł, bunt i krnąbrność. Mam do "Gemini" olbrzymi sentyment.
Przy nagrywaniu "Gemini" pomagał ci Grzegorz Ciechowski. Jak wspominasz współpracę z nim?
Na samym początku bardzo mu się stawiałam, nie znałam słowa kompromis. Grzegorz oczywiście miał dużą wiedzę i doświadczenie, co mi imponowało. Pamiętam, że nie chciałam śpiewać po polsku. Bałam się odsłonić w tekstach. Dopiero on potrafił mnie przekonać do pisania i śpiewania po polsku. Powiedział mi, że nieważne, jakie to będą słowa. Najważniejsze jest to, że są moje. Dzięki niemu się przełamałam.
Jesteś Bliźniakiem i to ponoć powoduje, że jesteś zmienna. Tę cechę widać także w twojej dyskografii, gdyż dość często operujesz inną stylistyką muzyczną. Z jednej strony rockową, a z drugiej jazzową, sięgasz także po elektronikę.
Myślę, że jestem cholernie zmienna (śmiech). Szybko się nudzę i dla mnie możliwość sprawdzenia się w innej stylistyce i kombinowania z brzmieniem jest wielką frajdą. Być może też jest to kolejny dowód na to, że nie jestem dojrzałą artystką i wciąż szukam. Na razie sprawia mi to wielką przyjemność.
A może oznacza to, że jesteś dojrzałą artystką, która potrafi swobodnie poruszać się po różnych stylach muzycznych?
Być może, ale sama nie śmiałam tego zaproponować (śmiech).
Otrzymałaś wiele nagród, w tym Fryderyki i nagrodę MTV. Która z nich jest dla ciebie najcenniejsza?
Każda nagroda, jaką otrzymałam dzięki moim fanom. To mówi mi, że jestem potrzebna. Że są ludzie, którym podoba się moja twórczość. Myślę, że dla wszystkich artystów takie wyróżnienia są najważniejsze.
Każdy twój album odnosi mniejszy lub większy sukces. Czy masz na to jakąś receptę?
(śmiech) Na to nie ma recepty. Pewnie gdybym ją znała, byłabym już miliarderką. To zawsze jest jeden wielki sprawdzian. Myślę, że trzeba mieć to coś. A co to jest? Tego nie wiem.
Czy masz już jakieś plany dotyczące kolejnego singla lub trasy koncertowej?
Co do singla, to jeszcze nie. Może pomyślę o tym, aby wykorzystać Internet i spytać się fanów, która piosenka im się najbardziej podoba. Ale decyzja należy przede wszystkim do wytwórni płytowej. Wszystko powinno się wkrótce wyklarować.
A plany koncertowe zamieszczam na mojej stronie internetowej. Obecnie rozmawiamy na temat trasy koncertowej po klubach późną jesienią lub na początku 2005 roku.
Dziękuję za rozmowę.