"Coś ponad standard"

Z każdym kolejnym albumem grupa Aborted pnie się w górę deathmetalowej piramidy. Gdy zaczynali swoją muzyczną przygodę w 1995 roku, nikt nie spodziewał się, że ten nikomu nieznany zespół z Belgii będzie za kilka lat rozdawał karty na ekstremalnej scenie, z powodzeniem konkurując z największymi gwiazdami death metalu po obu stronach Atlantyku. Ich talent doceniła także renomowana, niemiecka Century Media Records, w której barwach - w połowie lutego 2007 roku - Belgowie wydali swój piąty album "Slaughter & Apparatus: A Methodical Overture". - Trzeba zaoferować coś ponad standard - ujawnia w rozmowie z Bartoszem Donarskim receptę na sukces wokalista Sven de Caluwe.

Aborted
AbortedGregory Lamarche

Przez ostatni rok wiele działo się w waszym obozie. Czy to zamieszanie, związane np. ze zmianą wytwórni, roszadami w składzie, wpłynęło znacząco na to, jak podeszliście tym razem do pisania muzyki, sesji nagraniowej?

Komponowanie muzyki rozpoczęliśmy już pod koniec lutego 2006 roku. Całość została napisana przez naszego nowego gitarzystę Seba [Purulatora] i mnie. Seb jest też inżynierem dźwięku i ma swoje, domowe studio.

Spotykaliśmy się we dwóch w jego domu i wspólnie pracowaliśmy nad muzyką, nagrywaliśmy i programowaliśmy perkusję, aby zobaczyć, jakie to wszystko przybiera kształty. Prace przebiegały bardzo sprawnie. Robiliśmy wszystko naprawdę bardzo szybko. Ten układ nam odpowiadał.

Nie czuliście większej presji? W końcu ten album to spore wydarzenie w karierze Aborted. Zewnętrzne ciśnienie musiało być większe.

Chyba tak, ale nam przede wszystkim zależało na wydaniu albumu, z którego my jesteśmy zadowoleni. To dla nas sprawa najważniejsza. Oczywiście, ciśnienie było nieco większe, bo to nasz pierwszy album w barwach Century Media. Byliśmy z tego powodu trochę podenerwowani. Musieliśmy nagrać płytę, która oczywiście brzmi jak Aborted, a z drugiej strony ukazuje też jakieś nowe rozwiązania. Nie można przecież stać w miejscu i robić wciąż to samo.

Czym są zatem te nowe elementy?

Chcieliśmy, żeby ten album był bardziej brutalny, bardziej ekstremalny i żeby brzmiał jeszcze bardziej metalowo niż poprzedni. O wiele więcej uwagi poświęciliśmy też solówkom, których jest na tej płycie sporo. Są także o wiele lepiej skomponowane. Również utwory w całości są bardziej skomplikowane niż dawniej.

Przyznasz jednak, że w muzyce ekstremalnej coraz trudniej wymyślić coś nowego. Jak sobie z tym radzicie?

Jesteśmy wobec siebie bardzo krytyczni. Nieraz jest np. tak, że mamy zrobione pół płyty i słuchamy tego, a następnie, gdy coś nie pasuje lub za bardzo przypomina inne kawałki, przerabiamy wszystko.

Z reguły, najpierw piszemy cały album, a dopiero później zajmujemy się wszelkimi szczegółami, aby wycisną z utworów to, co najlepsze. Ważne jest też, żeby być coraz lepszym w komponowaniu, a nie tylko w technice gry. W końcu zawsze znajdzie się zespół, który będzie od ciebie szybszy czy bardziej techniczny. O wiele ważniejsze wydaje się po prostu pisanie dobrych utworów niż bycie najszybszym czy najbardziej zwariowanym gitarzystą.

Wspomniałeś o dużej brutalności, ale "Slaughter & Apparatus..." to nie tylko krańcowo ekstremalne granie. Tu się naprawdę sporo dzieje.

I to właśnie staramy się robić - nagrywać albumy ekstremalne, ale i interesujące na dłuższym dystansie. Wiadomo, każdy lubi ciężar czy blasty, ale przecież nie tylko na tym to granie polega. Trzeba zaoferować coś ponad standard.


Na albumie słyszymy perkusistę spoza zespołu, Dave'a Haley'a z dalekiej Australii. Czy znalezienie stałego bębniarza dla Aborted jest naprawdę tak trudne?

Od czasów pierwszego albumu mieliśmy tylko dwóch perkusistów, także nie wygląda to aż tak źle. Ci ludzie grali z nami dość długo. Aktualnie wciąż przesłuchujemy kandydatów. Chcemy być po prostu pewni na sto procent, że będzie to właściwa osoba, tak pod względem umiejętności, jak i charakteru.

Jak oceniacie wysiłek Dave'a?

Jesteśmy bardzo zadowoleni. Kiedy zaoferował nam swoją pomoc, byliśmy bardzo podekscytowani, bo doskonale wiedzieliśmy, jak dobrym jest perkusistą.

A jak to przebiegało?

Trzeba zaznaczyć, że był to pierwszy raz w historii Aborted, kiedy mieliśmy gotowy cały materiał przed wejściem do studia (śmiech). Zwyczajnie podesłaliśmy mu materiały demo, żeby miał pojęcie o tym, na czym nam zależy.

On już sam, po swojemu i dowolnie pracował nad swoimi partiami. Całość przebiegła bardzo dobrze. Miał jakieś dwa tygodnie na przygotowanie wszystkiego, a później nagrał całość w - zdaje się - cztery dni i odesłał do nas. Gdy pierwszy raz słuchaliśmy tego w studiu, nie byliśmy rozczarowani. Wykonał wspaniałą robotę.

Czy perkusista, którego aktualnie szukacie, musi być z Belgii?

Nie, to bez znaczenia. Jeśli tylko ta osoba jest zmotywowana, nie boi się ciężkiej pracy i naprawdę chce być częścią tego zespołu, to pochodzenie nie jest istotne.

Opowiedz trochę o zaproszonych na tę płytę gościach. Jak to się stało, że mamy tu samego Jeffa Walkera z Carcass?

Ponad rok temu wysłałem do niego maila. Odpowiedział bardzo szybko, mówiąc: nie ma sprawy, jeśli chcecie mogę zrujnować wasz nowy album (śmiech). Jeśli chodzi o chłopaków z Hatesphere [Jacob Bredahl i Henrik Jacobsen] to sprawa była prosta, bo mieszkają blisko studia ["Antfarm" w Danii], a poza tym są naszymi dobrymi kumplami. Poprosiliśmy, a oni się zgodzili. Uważam, że ich udział wypadł naprawdę fajnie. Dodali coś od siebie.

Jeff Walker na albumie Aborted to chyba spełnienie marzeń. W końcu pozostajecie pod wpływem Carcass.

Naturalnie. To dla nas wielki zaszczyt.

Na początku waszej kariery byliście postrzegani jako grupa gore / grind. I choć dziś nie jest to już aktualnie, wciąż nie zapominacie o przeszłości. To chyba bardzo ważne.

Jasne. Zaprzeczanie czy wypieranie się własnych korzeni nie ma sensu. Ale nie da się też zaprzeczyć, że nasza muzyka ewoluuje. Głównie dlatego, że granie w kółko tego samego przestaje być w pewnym momencie interesujące (śmiech).

Nie widzimy też sensu w byciu najbardziej popapranym czy brutalnym zespołem na świecie. Jest sporo innych grup, które ubiegają się o te tytuły - zostawiamy to im. My chcemy tylko robić coś fajnego i przy okazji dobrze się bawić.


Jesteś na bieżąco z tym, co dzieje się dziś na metalowej scenie?

Tak. Pracuje w Listenable Records na posadzie grafika, mam też tam kilka innych zajęć, także praktycznie cały czas śledzę metalową scenę. To moja praca. Ale jest to również muzyka, którą kocham i jako fan wiem, co się dzieje.

Jak oceniasz dzisiejszą scenę metalową w Belgii?

Mamy sporo zespołów. Podziemna scena jest bardzo silna. Co do popularności to nie są to te proporcje, co w Finlandii czy Szwecji, gdzie rockowe i metalowe grupy można usłyszeć w radiu w ciągu dnia. U nas jest może jeden metalowy program radiowy w tygodniu, zaczynający się o północy. Poza takimi festiwalami jak Graspop, który przyciąga naprawdę masę ludzi, metal w Belgii nie jest żadną wielką rzeczą. To oczywiście nie odnosi się do undergroundu.

"Slaughter & Apparatus: A Methodical Overture" - to dość osobliwy tytuł. Wyjaśnisz?

Ten tytuł ma kilka znaczeń. Uwertura to innymi słowy nowy początek dla naszego zespołu, nowy skład i pozostawienie wszelkich problemów za sobą. "Slaughter & Apparatus" to z kolei temat tej płyty, dotyczący ludobójstwa. "Slaughter" czyli masowy mord, rzeź odpowiada ludobójstwu, a "apparatus" (aparat, przyrząd) to podkreślenie bezosobowego, metodycznego sposobu zabijania ludzi. Zabijania przez narzędzia, a nie innych ludzi.

Czujecie się numerem 1 belgijskiej sceny metalowej?

Prawdę mówiąc takie rzeczy nie spędzają mi snu z powiek. Uważam, że to, co robimy nie jest żadnym konkursem. Jeśli ktoś nas lubi to fajnie, jeśli nie, też w porządku. My nie zawracamy sobie tym głowy i nie patrzymy na to, co robią inni ludzie.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas