Reklama

"Coraz mroczniej"

Ulver - brzmieniowy kameleon, który na przestrzeni 15 lat grał m.in. surowy black metal, folk, ambient, ogólne pojętą muzykę elektroniczną, nawiązywał do rocka, jazzu czy muzyki klasycznej. Od kilku lat Norwegowie utrzymują awangardowy kurs na mroczną elektronikę. Taki też jest "Shadows Of The Sun", siódmy album zespołu Kristoffera Rygga alias Trickster G. vel Garm. Jakimś cudem Bartoszowi Donarskiemu udało się namówić go na rozmowę.

Cieszę się, że na "Shadows Of The Sun" znów zacząłeś więcej śpiewać. Lud się tego domaga, choć czasami wydajecie albumy, na których prawie w ogóle nie ma twojego głosu.

Zgadza się, tym razem śpiewam więcej. To wszystko zależy od muzyki. Powiedzmy, że na "Shadows Of The Sun" powróciliśmy w pewnym sensie do nieco bardziej typowej konstrukcji utworów. Na niektórych materiałach i EP-kach pojawiają się jedynie pewne głosy, bo i muzyka jest inna, bardziej eksperymentalna.

Na albumie "Perdition City" zdecydowaliśmy się ograniczyć wokale. Nie wiem jak to dokładnie określić, ale chcieliśmy, żeby tamta płyta była bez słów. Do pewnego stopnia było to coś na kształt ścieżki dźwiękowej do filmu, w której wokale nie były potrzebne i mogłyby ją zakłócić.

Reklama

To samo dotyczy też oczywiście normalnych soundtracków, które robiłem. Jednak od jakiegoś czasu znów zacząłem pisać teksty i zupełnie naturalnie znalazły się one na "Shadows Of The Sun".

Nad tą płytą pracowaliście bity rok. To standard?

Właśnie tyle mniej więcej powstają nasze albumy. W tym co robimy jesteśmy raczej opieszali, z niczym się nie spieszymy. Pisanie materiału zazwyczaj trwa około roku. Często jest tak, że napiszemy jeden numer i on później przez miesiąc w nas dojrzewa. Łatwo policzyć, ile w sumie zabiera nam to czasu.

Jak widać nie jesteśmy zbyt szybcy. Myślę, że bierze się to również stąd, że wiele czasu spędzamy w studiu, które jest dla nas rodzajem instrumentu. Pracujemy trochę inaczej. Nie piszemy utworu na konkretnym instrumencie, aby następnie go zarejestrować. U nas wygląda to bardziej jak składanie różnych drobnych elementów w jedną całość.

"Shadows Of The Sun" jest bardzo ascetyczny, rzekłbym skromny brzmieniowo. Ale z drugiej strony niebywale absorbujący. Wciąga bardzo głęboko.

Sądzę, że jest i taki, i taki. Wiesz, trzeba zauważyć, że my raczej nie tworzymy muzyki łatwej. Jest to pewna całość, którą właśnie tak należy traktować. Nie ma w niej wielkich fajerwerków, ale dzięki temu można dostrzec wiele innych elementów, które stają się równie wyraziste. Z muzyki na "Shadows Of The Sun" jesteśmy bardziej niż zadowoleni. Myślę, że ludzie również ją docenią.

Mimo że dominuje tu elektronika, wciąż słuchać twoje fascynacje brzmieniem wielu innych instrumentów; trąbki, fortepianu. Łączycie rzeczy pozornie do siebie nie pasujące. Nadal jesteście jedyni w swoim rodzaju.

Mimo wielu różnych dźwięków, fortepian od dawna jest podstawą, na której opieramy naszą muzykę. Nie chodzi tu więc wcale o elektronikę. Interesuję się muzyką i gram od 14-15 roku życia i zawsze słuchałem różnych jej odmian. Do dziś słucham praktycznie wszystkiego. Nie ma jednego rodzaju muzyki, który znaczyłby dla mnie więcej niż inne. Uwielbiam ją jako taką. Uważam to za ważną część naszych muzycznych poszukiwań. Lubię też słuchać czegoś, czego do tej pory nie znałem, bo to niezwykle motywuje i rozwija.

Zaskoczyła mnie nieco przeróbka "Solitude" Black Sabbath. Nie tyle sam pomysł, co świetne dopasowanie waszej wersji do reszty płyty.

To był mój pomysł. Słucham Sabbath od wieków. Nadaliśmy temu utworowi innej, nietypowej formy. Ważny był też sam tekst. To trochę dziwne, jak dobrze ta kompozycja wpasowała się w cały album w sensie tekstów. A poza tym do także interesujący utwór pod względem muzycznym.

Nie wiem, jak to wygląda w Norwegii, ale w Polsce Ulver nadal słuchają gównie fani metalu. Pora chyba zrewidować powszechną opinię na temat braku otwartości na scenie metalowej.

Zgadzam się z tobą. Myślę, że to bardzo fajne, cholera, ale to głupie słowo. Ale jasne, uważam tak samo jak ty. Nie słucham już metalu tak jak kiedyś i nie jestem metalowcem, jednak wiem jaka jest powszechna opinia. Część ludzi po prostu uważa, że ci, którzy słuchają metalu, mają do dupy gust.

Inna sprawa to taka, że kiedy jesteś młody szukasz ekstremalności i dopiero z czasem zaczynasz dostrzegać inną muzykę, która zaczyna cię interesować. Powiem tak, słuchanie metalu to nie jest słuchanie muzyki środka. Metalowcy żyją muzyką, to zupełnie inny świat, w którym muzyka jest czymś znacznie więcej.

Myślę, że to wszystko sprowadza się do szczerości w tym, co robisz. Dzięki temu ludzie nadal śledzą poczynania Ulver, choć muzycznie jesteście dziś tysiące mil dalej.

W naszym przypadku istotne jest to, że na początku odnieśliśmy na tej scenie pewien sukces. Sprzyjało nam wiele okoliczności. Dzięki temu nasza nazwa jest w tym środowisku wciąż rozpoznawalna. Zostawiliśmy po sobie jakieś tam dziedzictwo.

Później oczywiście poszliśmy we własną stronę, choć wciąż nasza muzyka pozostaje niepokojąca i mroczna. Moim zdaniem nasze dźwięki stają się coraz bardziej mroczne. I chyba dlatego nadal słuchają nas ludzie, którzy są z Ulver od pierwszego albumu. Przyznam, że to coś godnego uwagi. Znajdź inny zespół, który mimo tylu zmian wciąż ma stałe grono fanów?

Dla większości Ulver to ty. W zespole jest was jednak trzech.

Wiele utworów robimy razem. Łączymy własne pomysły. Nasz trójka to takie stare, dobre małżeństwo (śmiech). Jesteśmy jak bracia. Na przykład Jorn (perkusja) jest oficjalnie w zespole chyba od 2000 roku, ale tak naprawdę w takiej czy innej formie pomaga mi już od 10 lat. Nie jest więc do końca tak, jak się ludziom wydaje.

Muzykę Ulver od dawna wydajecie nakładem własnej Jester Records. Rozumiem, że jest to łatwiejsze i tańsze...

Łatwiej na pewno nie jest, ale z pewnością taniej. Będąc w dużej czy zewnętrznej wytwórni musisz przebijać się przez gąszcz różnych osób, żeby coś załatwić. Mając własną firmę, robisz wszystko na własnych zasadach. Sam ustalasz, jak chcesz działać. Może sprzedasz mniej, ale i tak dostaniesz więcej. Nie mamy za to tak potężnych środków i możliwości. Trudno jest samemu dotrzeć do wielkiego dystrybutora.

W dużej firmie, która ma pod sobą jeszcze dziesięć innych wytwórni, zdecydowanie łatwiej dotrzeć do odbiorcy, gdyż istnieje cała infrastruktura. Zajmowanie się tym na własną rękę ma swoje wady, ale robię to już od tak dawna, że nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Piszemy własną muzykę i chcemy zajmować się nią na własnych warunkach.

Nie musimy robić czegoś, co wymyślili sobie jacyś panowie w garniturach. No ale jak wspomniałem, są też wady. Wciąż wydaje mi się jakbyśmy pozostawali zespołem z podziemia. Nasi przyjaciele z dawnych metalowych dni stracili tę neutralność, zawarli kontrakty z dużymi wydawcami, choć sądzę, że my i tak robimy na tym większe pieniądze (śmiech).

Ponoć robisz sobie teraz przerwę. Co to znaczy?

Z niczego się nie wycofuję, czasami tylko tak gadam. Niebawem będziemy zabierać się za muzykę do kolejnego filmu. Komercyjne zajęcie, ale trzeba jakoś zarabiać. Zresztą sprawia mi to przyjemność. Znacznie większą niż gdybyśmy musieli teraz pojechać na trasę, jak mają to w zwyczaju inne zespoły.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: black metal | muzyka | the sun
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama