"Przede wszystkim chcę być szczery"
36-letni Lenny Kravitz, syn rosyjskiego Żyda i pochodzącej z Bahamów aktorki, to bez wątpienia jeden z najbardziej oryginalnych muzyków ostatniej dekady XX wieku. Zadebiutował jeszcze w 1989 roku albumem „Let Love Rule” i od razu odniósł ogromny sukces. Płytę kupiły miliony osób, a listy przebojów na całym świecie podbił utwór tytułowy. Później Kravitz wydał jeszcze kilka znakomitych albumów („Mama Said”, Are You Gonna Go My Way”, Circus”, „5”), które sprzedały się w łącznym nakładzie ponad 20 milionów egzemplarzy! Pod koniec 2000 roku ukazała się kompilacja jego największych przebojów „Greatest Hits”, która cieszyła się olbrzymim powodzeniem po obu stronach Oceanu. Z tej okazji Lenny opowiedział nam o swojej dotychczasowej karierze, przesłaniu jego tekstów, poszczególnych utworach z płyty „Greatest Hits” i planach na 2001 rok.
Czy wydanie albumu z największymi przebojami spowodowało, że zacząłeś oglądać się wstecz na to, co kiedyś robiłeś?
Zawsze w jakiś sposób oglądam się za siebie. Nie robię tego często, ale na pewno patrzę wstecz nagrywając kolejny album. Zawsze, kiedy zabieram się do pracy, słucham swojej poprzedniej płyty, aby zobaczyć, gdzie skończyłem. Odkąd podpisałem swój pierwszy kontrakt płytowy, nie zastanawiałem się nad wydaniem tego typu albumu, zbyt wiele sił zabierało mi nagrywanie piosenek i szukanie wydawcy. Teraz jednak, po jedenastu latach, wydałem taki album i na pewno jest to powód do dumy.
Jesteś w takim momencie kariery, w którym wiele gwiazd nagle blaknie. Czy myślisz, że to może przytrafić się i tobie?
Moja kariera to ciągłe wspinanie się pod górę. Nie wyobrażam sobie teraz, że nagle - po tylu latach, po sprzedaniu ponad 20 milionów płyt - miałbym nagle przestać. Zajmuję się muzyką całe swoje dorosłe życie i mam zamiar robić to nadal.
Czy każdy kolejny krok w karierze był dla ciebie wielkim wysiłkiem?
Tak, było ciężko. Szczególnie z tego powodu, iż nie miałem ściśle sprecyzowanego kierunku, w jakim chcę, aby moja muzyka szła. Każda płyta była czymś nowym i nigdy nie było wiadomo, czego można się po mnie spodziewać. Z tego powodu za każdym razem musiałem się przebijać od nowa i udowadniać, że jestem dobry.
Czy było ważne dla ciebie, jaka będzie kolejność piosenek na tym albumie i jak zadecydowałeś, które mają na niego trafić?
W sumie zależało mi tylko na tym, aby ten album był spójny. Pozwoliłem innym wybrać piosenki. Dałem jednak do zrozumienia, że zależy mi na tym, aby pierwszy utwór był ostrzejszy. To płyta „Greatest Hits”, a nie płyta z moimi ulubionymi piosenkami. To wytwórnia wybrała piosenki, bo wiedziała, które zdobywały popularność w różnych częściach świata.
Dzięki utworowi „Fly Away” zdobyłeś nawet nagrodę Grammy. Jak zareagowałeś wówczas na tę wiadomość?
„Fly Away” zmieniło moje życie. Podobnie z resztą jak „Are You Gonna Go My Way”. To zabawne, ale ta piosenka powstała bardzo szybko i to w momencie, kiedy album „5” był już praktycznie gotowy. Nagrałem ten numer w ciągu zaledwie jednego dnia i zmusiłem wytwórnię, aby go zamieścili na płycie, choć próbowali mi wmówić, że jest już za późno. Kiedy zdobyłem Grammy, nie było mnie w Stanach Zjednoczonych. Przebywałem wtedy w Paryżu i z powodu dużej ilości pracy praktycznie zapomniałem o tym, że miałem nominację. Jechałem samochodem, późno w nocy. Zadzwoniła do mnie moja córka, która mi o tym wszystkim powiedziała. Zawsze marzyłem po cichu, że otrzymam kiedyś tę nagrodę, nie sądziłem jednak, że stanie się to tak szybko. Niektórzy czekają na nią bardzo wiele lat.
Na album z największymi przebojami trafiła także jedna nowa piosenka – „Again”.
„Again” to piosenka, którą nagrałem po tym, jak otrzymałem od wytwórni informację, że mają zamiar wydać album z największymi przebojami. Czułem, że ten utwór nie pasuje do mojej nowej płyty, nad którą także wtedy pracowałem. Wiedziałem, że to dobra piosenka i postanowiłem ją umieścić na tym albumie. Choć muszę przyznać, że bardzo długo nad nią pracowałem.
Dużą rolę w twoim życiu odegrała także piosenka „Ain’t Over Til It’s Over”. Zagrałeś w nim na wielu instrumentach, dodatkowo zaaranżowałeś partie smyczków i sekcji dętej.
Do ukazania się „Ain’t Over Til It’s Over” było mi dość ciężko, to fakt. To wspaniały utwór i do dziś uwielbiam go słuchać. Wielu ludzi pytało mnie, dlaczego gram na tych wszystkich instrumentach, a ja odpowiadałem - „Dlaczego nie, skoro potrafię”. Poza tym grając na różnych instrumentach jakby zmieniam osobowości, staję się kimś innym, uwielbiam to. Najbardziej podobała mi się gra na basie.
Ludzie podobno często źle interpretują teksty twoich piosenek, szczególnie w przypadku „Are You Gonna Go My Way” i „Rock And Roll Is Dead”?
Po pierwsze, wielu ludzi w ogóle nie słucha tekstów. Moje teksty często mówią o duchowości, kontaktach z Bogiem i jeśli jesteś inteligentny, od razu to wychwycisz. Ale wielu ludzi moje utwory traktuje wyłącznie jako piosenki do zabawy i nie odbierają tego przesłania. Tak jest właśnie w przypadku „Rock And Roll Is Dead”. Ludzie podłapali tylko ten jeden wers, a nie posłuchali reszty.
Utwór „Can’t Get You Off My Mind” wydaje się mieć bardzo smutną wymowę.
Kiedy go pisałem, nie byłem pewien, co z niego wyjdzie. Na początku bowiem przypominał piosenkę country. Mówi on o tym, że masz wszystko, jesteś bogaty, jeździsz po świecie, ale nie masz tego, co w życiu najważniejsze – miłości.
A „Mr. Cab Driver”?
Kiedy pisałem ten utwór, miał on być dość humorystyczny w swej wymowie. W tym okresie miałem dużo pracy i któregoś dnia spieszyłem się do studia, bo miałem sporo do zrobienia. Chciałem złapać taksówkę. Ponad dwadzieścia nie zatrzymało się. W końcu, gdy do jakiejś wsiadłem, po podaniu miejsca przeznaczenia zostałem z niej wyrzucony. Na własnej skórze poczułem, co to znaczy dyskryminacja. Doszło między nami nawet do bójki. Piosenka przestała być wtedy śmieszna.
W utworze „Always On The Run” gościnnie zagrał Slash. Czy znaliście się jeszcze z czasów szkolnych?
Poznaliśmy się w szkole średniej, ale nie byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Zbliżyliśmy się dopiero, gdy Guns’N’Roses byli u szczytu sławy, a ja dopiero się przebijałem. Wtedy też dogadaliśmy się na temat wspólnego grania. Bardzo dobrze nam się dobrze grało i wtedy narodziło się „Always On The Run”. Nagraliśmy ten numer wcześnie rano, gdy któregoś dnia zjawił się u mnie, obudził mnie waląc w drzwi i poprosił o wódkę. Niestety, nie miałem wódki w domu, więc chodził i budził moich sąsiadów, aż w końcu dostał. Potem zamknęliśmy się w studio i nagraliśmy ten utwór.
„Heaven Help” to jedyna - oprócz “American Woman” - piosenka, której nie napisałeś.
Tak, napisał ją mój kuzyn. Przyniósł mi kiedyś demo i od pierwszego przesłuchania wiedziałem, że chcę go nagrać, mimo że była już wtedy druga w nocy. Nagrywam naprawdę w dziwnych porach.
Przed nagraniem albumu „5” miałeś długą przerwę. Kiedy doszedłeś do wniosku, że nadszedł czas powrotu?
Pod koniec trasy promującej album „Circus” zmarła moja matka. Musiałem się po tym jakoś pozbierać, przemyśleć to wszystko. Udało mi się jakoś poskładać moje życie w kupę i nawet w jakiś sposób wyszedłem z tego wszystkiego silniejszy. Po tym wszystkim zdałem sobie sprawę, jakim darem jest życie i że należy cieszyć się z każdego darowanego nam dnia. Wtedy podjąłem decyzję o powrocie i zacząłem pracę nad „5”.
Czy „Believe” to motto całej twojej twórczości?
Ten utwór opowiada o wierze w Boga i wierze w samego siebie. Mój dziadek zawsze mi powtarzał, że można mieć wszystko, jeśli tylko będzie się tego bardzo chciało i będzie się wierzyć w to, że można to mieć. Jeśli się nie wierzy, to żadna praca nie jest w stanie pomóc. Można ten utwór w ten sposób interpretować.
Wydałeś właśnie „Greatest Hits” i co dalej?
Wydałem ten album, ale ciągle czuję, że to początek mojej kariery. Niektórzy wydają dwa lub trzy albumy rocznie, ja robię to trochę rzadziej. Wierzę jednak, że ten następny album będzie początkiem czegoś wielkiego. Jestem głodny muzyki, co jest bardzo dobre. Mam jeszcze wiele do zrobienia, jeszcze wiele muszę się nauczyć i chcę to wszystko zrobić.
Czy będziesz się zajmował się tylko muzyką?
Zawsze byłem fanem filmu. To wspaniały sposób na opowiedzenie jakiejś historii. Jeszcze w tym roku rozpocznę pracę nad swym filmem. Zawsze chciałem to zrobić. Miałem wcześniej wiele ofert, ale nie były one wystarczająco poważne, albo ja nie czułem się do nich gotowy. Hollywood bardzo spłaszcza wszystko. Skoro jestem czarny i gram rock’n’rolla, to nadaję się jedynie, aby grać gangsterów albo ćpunów. Nie zgadzałem się na to. Sam piszę scenariusz i chcę opowiedzieć o tym, jak dorastałem i o różnych otaczających mnie sprawach. Przede wszystkim chcę być szczery.
Dziękuję za rozmowę