Reklama

"Prościej i dosadniej"

Prawie cztery lata przyszło czekać fanom grupy Devilyn na następcę wydanego pod koniec 2001 roku albumu "Artefact". Od tamtego czasu w zespole doszło do wręcz rewolucyjnych zmian składu. Na posterunku pozostał jedynie gitarzysta Bony, którego upór i konsekwencja doprowadziły do wykrystalizowania się nowego oblicza zespołu, równie bezkompromisowego, jak wcześniej, choć znacznie bardziej bezpośredniego w swej ekspresji. Zupełnie nowy rozdział w historii tych polskich deathmetalowców otwiera wydana pod koniec lutego czwarta płyta, tajemniczo zatytułowana "11". Głównie wokół niej toczyła się rozmowa, jaką Bartosz Donarski przeprowadził z liderem Devilyn Bonym.

"11" to z pewnością niezwykle ważny album w karierze Devilyn. Podejrzewam, że prace nad nim musiały być dla ciebie bardzo wyczerpujące. Trzeba przyznać, że powstawanie tej płyty pochłonęło sporo czasu.

"11" to najlepszy album w karierze Devilyn. Wszyscy włożyliśmy w niego masę roboty i kawał zdrowia. Trochę też potrwało zanim skompletowałem ostateczny skład, zrobiłem materiał i zarejestrowałem go w studiu.

Patrząc z nieco inne strony i wbrew krążącym na scenie opiniom, "11" nie należałoby chyba traktować w kategoriach udowadniania światu siły dzisiejszego Devilyn. Jakie cele postawiłeś sobie w trakcie tworzenie nowych kompozycji?

Reklama

Szczególnie zależało mi na tym, aby dotrzeć z naszą muzyką do większej ilości słuchaczy. Staraliśmy się też tak aranżować utwory, aby ich odbiór był łatwiejszy i bardziej przyswajalny dla ucha. Postanowiłem również zrezygnować z wirtuozerskich zagrywek, które już dawno przestały mnie bawić, a tak naprawdę niewiele wnosiły do całości. Generalnie chodziło mi o czyste, mocne, bardziej melodyjne, a zarazem agresywne piosenki.

Szczerze przyznam, że trochę obawiałem się o to, jak zabrzmi - nazwijmy to - nowe oblicze Devilyn. Co godne podkreślenia, już po pierwszym przesłuchaniu "11" wszelkie wątpliwości odeszły w zapomnienie. Moc tego albumu dosłownie paraliżuje! Podejrzewam, że właśnie na taki efekt liczyłeś.

To bardzo miłe dla mnie, słyszeć coś takiego. Bardzo dużo ludzi chwali ten album.

"11" jest też na pewno najbardziej bezpośrednią płytą w historii tej grupy. O gwałtowności dźwięków zawartych na tym longplayu świadczy już nawet sam czas jego trwania, nie przekraczający 30 minut. Płyta podzielona jest na 9 krótkich i chirurgicznie wręcz precyzyjnych cięć, pozostawiających głębokie rany. Znikło też, niekiedy męczące zawikłanie, znane z poprzednich albumów. Zgodzisz się, że mimo technicznego zorientowania na death metal, "11" okazała się materiałem prostszym i dosadniejszym?

Dokładnie tak jak powiedziałeś - jest prościej i dosadniej, co nie znaczy, że ta płyta jest łatwa i zmierza w stronę komercji. Zrezygnowałem też z niepotrzebnego zawijania w utworach i komplikowania kompozycji. Nie ma również przypadkowych dźwięków na basie, które rozbijały niejednokrotnie całą sekcje rytmiczną, która w death metalu jest podstawą. Myślę, że to miało kolosalny wpływ na całość.

Prawie w każdym utworze znajdującym się na nowej płycie wystrzeliwujecie doskonałe solówki. To chyba istotny element całej układanki? Szkoda, że dziś wiele zespołów wydaje się zapominać o wyjątkowym uroku gitarowej ekwilibrystyki.

Jak zawsze, solówki zostały zrobione na ostatnią chwilę w studio, ale chyba nie ma tragedii (śmiech).

Na słowa uznania zasługuje również Domin, którego perkusyjne kanonady i niemiłosierne blasty napędzają ten materiał do granic obłędu. Jak postrzegasz pracę perkusji w kontekście aranżacyjnej odmienności "11"?

To kolejny element, którego brakowało zawsze Devilyn - dobry, solidny perkusista. Ta muzyka ma to do siebie, że zbyt wiele nie ściemnisz, a jeśli to zrobisz, to będzie po prostu słychać i uszy zwiędną każdemu. Od kiedy Domin zaczął grać w Devilyn podniósł zdecydowanie swój poziom.

Na charakter waszego nowego dokonania miał też z pewnością wpływ nowy skład. Znalezienie odpowiednich muzyków nie było raczej zadaniem łatwym. Racja?

Nie było to dla mnie łatwe, tym bardziej, że zamieszkałem w innym mieście. Praktycznie nikogo nie znałem i musiałem radzić sobie sam. Szukałem wśród tych mniej znanych i nie przereklamowanych muzyków. Dla mnie sława nie zawsze równa się dobrym umiejętnościom, zresztą mam już pewne doświadczenie w tej kwestii.

Sprawdzianem aktualnej kondycji Devilyn były zapewne koncerty, które odbyliście jeszcze w czasie powstawania "11". Zaliczyliście kilka udanych festiwali i koncertowych eskapad. Które z nich uważasz za najbardziej udane?

Większość była udana. Może nie jesteśmy zespołem, który żyje z koncertowania, ale zagraliśmy trochę gigów. Najmilej wspominam te na Białorusi i krajach nadbałtyckich (Łotwa, Estonia). Bardzo dobrze zostaliśmy też przyjęci w Finlandii. Mam nadzieję, że będzie coraz więcej okazji do pokazania się na scenie.

Nie tak dawno graliście w roli supportu dla Morbid Angel. Jak wspominasz wrocławski koncert? Miałeś okazję spotkania się z tą legendarną ekipą? Jakie są twoje wrażenia z koncertu mistrzów death metalu?

Koncert Morbidów mnie zabił! Grali same najlepsze numery. Vincent, pomimo tak długiej przerwy, prezentuje się znakomicie. Dla nas to było przeżycie - zagrać na tej samej scenie z tak wielkim zespołem. Na dodatek był to debiut Cyklona [Tomasz Węglewski, gitara, eks-Hate i Hellfire - przyp. red.] w barwach Devilyn!

Wracając do "11". To pytanie musiało paść. O co właściwie chodzi z tym tytułem?

Ten tytuł nie jest przypadkowy. Wpadliśmy na ten pomysł wspólnie z Atamanem Tolovym, który jest autorem wszystkich tekstów. Rozmawialiśmy dużo na temat tekstów i całego konceptu płyty. Okazało się, że liczba 11 ciągle przewija się przez moje życie, a co za tym idzie ma dużo wspólnego z Devilyn. Miałem sporo sytuacji w życiu, które związane są ściśle z liczbą 11 - moja data urodzin 11.11., na każdej płycie Devilyn jest 11 tracków, co nigdy nie było zamierzone, dokładnie po 11 latach zamknąłem tamten rozdział Devilyn. Nawet, gdy patrzyłem na zegarek zawsze trafiałem na 11:11 - niezła jazda! Mógłbym jeszcze wymienić mnóstwo tych zdarzeń. To wszystko skłoniło mnie do przemyślenia, dlaczego ciągle ta liczba? Może to jakiś znak, może to coś znaczy? W ten sposób właśnie narodził się pomysł na tytuł płyty.

Twórcą tekstów zawartych na nowym albumie jest osoba spoza zespołu. Skąd takie rozwiązanie?

Autorem wszystkich tekstów jest mój stary kumpel Ataman Tolovy. Postanowiłem spróbować takiego rozwiązania, gdyż Tolovy miał podobne wizje, co do warstwy tekstowej. Jest on też autorem naszej okładki, a także strony internetowej. Nastąpiła nietypowa sytuacja, bo równocześnie powstawały teksty i okładka. Dlatego płyta "11" tworzy spójną całość.

"11" ukazała się w barwach nowego wydawcy - Conquer Records. Co zadecydowało o tym wyborze?

Przede wszystkim warunki umowy. Nie chciałem się wiązać z zachodnią firmą na trzy albumy. Mam złe doświadczenia z tym związane.

Nowa płyta, dzięki swej sile rażenia i maksymalnych prędkościach może się okazać waszym muzycznym Everestem. Ciekawe, jak uda wam się przebić tę bestię? Łatwo nie będzie.

Będziemy się starać (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy