Reklama

"Potrzebujemy nowej kategorii"

Adrian Belew od przeszło 20 lat jest członkiem legendarnego angielskiego zespołu King Crimson, który ponad 30 lat temu wyznaczył nowe standardy w muzyce słynnym albumem "In The Court Of The Krimson King". Ma na koncie współpracę z tak wielkimi artystami, jak Frank Zappa czy David Bowie i kilka płyt solowych. W grudniu 2002 r. Adrian, jako reprezentant King Crimson, przyjechał na dwa dni do Polski, aby promować najnowszą EP-kę Karmazynowego Króla - "Happy With What You Have To Be Happy With" oraz kolejny album "The Power To Believe", zapowiadany na początek 2003 roku. O nowych wydawnictwach King Crimson, współpracy z Frankiem Zappą oraz planach świątecznych, z Adrianem Belew rozmawiał Paweł Amarowicz.

23 grudnia obchodzisz 53. urodziny. Co chciałbyś dostać w prezencie?

Osobiście czuję, że mam chyba wszystkiego więcej niż jest mi potrzebne. Najlepszym prezentem dla mnie byłoby pozostanie w dobrym zdrowiu, tak bym mógł jeszcze długo tworzyć muzykę, bo chociaż zrobiłem już wiele, pozostało mi jeszcze bardzo dużo do zrobienia (śmiech).

Waszą nową EP-kę "Happy With What You Have To Be Happy With", wyda wytwórnia Sanctuary. Dlaczego właśnie ona? Tam przeważają artyści metalowi, hard rockowi.

Tego rodzaju decyzje podejmowane są przez menedżerów i Roberta. Myślę, że on jest zaangażowany w tego rodzaju działania. Ale jestem z nich zadowolony. Czuliśmy, że potrzebujemy kogoś, kto bardziej o nas zadba. Ostatnie nasze albumy wydane zostały przez firmę Virgin Records i wydawało nam się, że można bardziej się postarać o ich promocję. To wielka wytwórnia, ale chyba nie dopasowana do rodzaju naszej muzyki. Tak więc teraz zdecydowaliśmy się sprawdzić, jaka jest Sanctuary Records. Oni są wielką niezależną wytwórnią i prawdopodobnie to będzie świetnie pasowało do King Crimson. Robert rozmawiał dużo z ludźmi z branży i według nich Sanctuary ma najlepszą przyszłość.

Reklama

Brałeś udział w nagrywaniu słynnej płyty Franka Zappy "Sheik Yerbouti". Frank uchodził za bardzo trudnego współpracownika. Jak ty go wspominasz?

Czuję się bardzo wyróżniony, ponieważ miałem szczęście przez rok pracować z Frankiem i widywać go na co dzień. Wciąż mam w pamięci sposób, w jaki kreował swój wizerunek na scenie, to jak palił. To było monumentalne wydarzenie w mojej karierze. Zmieniło wszystko, przygotowało do pracy na scenie i dało pewne rozeznanie. Praca z nim była wspaniałym doświadczeniem, ponieważ Frank był geniuszem! A w końcu nie często spotykasz w swoim życiu geniuszy.

Frank próbował nauczyć mnie wielu rzeczy, wtedy gdy byłem młodym, niedoświadczonym muzykiem. To była dla mnie bardzo cenna wiedza. Opowiadał mi całą masę przezabawnych historii z własnego doświadczenia, które były tak naprawdę lekcjami. Myślę, że jestem mu coś winien.

W Halloween miałeś zagrać koncert wraz z innymi muzykami ku czci Franka. Został on jednak odwołany. Dlaczego?

Nie mogliśmy się zgrać na czas. Gdy pierwszy raz kontaktowałem się z ludźmi w tej sprawie, wszyscy byli bardzo podekscytowani i chcieli to zrobić. Ale po kilku tygodniach okazało się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Postanowiliśmy więc przyłożyć się solidnie do tego i zagrać w przyszłym roku. A to będzie 10. rocznica śmierci Franka i myślę, że tym koncertem oddamy mu hołd.

Wasza nowa płyta "The Power To Believe" jest już chyba gotowa. Jakbyś ją porównał do "The ConstruKCtion Of Light"?

Na każdej płycie są takie utwory, które można określić jako najlepsze i takie, nad którymi można by jeszcze troszkę popracować. "The ConstruKCtion Of Light" to była wspaniała płyta, ale teraz widać, że brakuje jej takiej pewności, jaką ma "The Power To Believe". Jako zespół jesteśmy też bardziej zgrani, mieliśmy na to 3 lata i wiele koncertów. Pat i Trey wrośli już w zespół. Wiele zależy też od kompozycji na płycie. Gdy razem z Robertem pracowaliśmy nad nową płytą, bardziej skupialiśmy się na tym, by stworzyć bardziej gitarowe brzmienie. Stworzyliśmy więc takie utwory, jak "Happy With What You Have To Be Happy With", "Facts Of Life", "Level Five". To są naprawdę niezłe gitarowe kawałki, jakich jeszcze King Crimson nie grał. "The Power To Believe" to zdecydowanie silniejsza płyta.

Podobno przygotowałeś również swoją kolejną solową płytę? Możesz nieco przybliżyć jej zawartość?

Tak, czuję się przejęty tym projektem. W ostatnich latach dużo pracowałem w swoim studiu, ale nie miałem za dużo czasu, by to wszystko złożyć do kupy. Byłem bardzo zajęty z King Crimson, a z drugiej strony także moją kapelą The Bears, z którą w międzyczasie nagrałem dwa albumy. W końcu postanowiłem zająć się swoją płytą solową, był już chyba najwyższy czas na to.

Płyta jest faktycznie gotowa. Mam 24 utwory, nad którymi pracuję, można je podzielić na dwie kategorie: pierwsza - nazwę ją "power trio" - to ciężka gitara, bas i perkusja. Gotowe są już aranżacje i myślę też, iż jest miejsce na takie ostre granie. Muszę tylko skompletować skład, może to będzie Les Claypool, może perkusista grupy Tool? Mam nadzieję, że w styczniu zaczniemy pracę nad tym materiałem.

Z drugiej strony jest bardziej nowoczesna muzyka, loopy, sample. Teraz pracuję nad tym i odkrywam bardziej tę formę. Ale chciałbym, żeby wyszły z tego prawdziwe kawałki - piosenki, a nie tylko muzyka do tańczenia. Chciałbym to połączyć z tym, co zawsze robiłem - zobaczymy, czy to się uda. Chyba do tego też będę potrzebował jakiejś ekipy.

Wiele osób określa King Crimson jako zespół grający muzykę progresywną. Co dla ciebie oznacza słowo progresywny w odniesieniu do muzyki?

Muzyka progresywna. To określenie, które powstało w pewnej konkretnej epoce. W latach 70. King Crimson był przedstawicielem tego rodzaju muzyki, jednym z najlepszych. Nie było mnie wtedy w zespole, więc mogę tak powiedzieć (śmiech). Ale były też inne grupy: ELP, Genesis, Yes. Ale teraz, 20 lat później, to określenie chyba już do nas nie pasuje. Potrzebujemy nowej kategorii, nowej nazwy i nie wiem, czy taka istnieje? Ale wiem, że King Crimson ma swoją własną kategorię, bo przecież gdy włączysz naszą płytę, nie zajmie ci wiele czasu zorientowanie się, że właśnie nas słuchasz. Jest jakaś formuła, która sprawia, że nasza muzyka daje się wyróżnić, brzmi charakterystycznie na każdej płycie. Chodzi o to, żeby mieć własne brzmienie i King Crimson z całą pewnością je ma! Określenie progresywny już chyba do nas nie pasuje, ale jest wiele zespołów, które dobrze się w tym czują. Po prostu potrzebujemy nowej kategorii.

Nuovo metal?

Tak, ktoś wymyślił takie określenie, ale to też chyba do nas nie pasuje. Bo to odcina całą masę charakterystycznych dla nas elementów. Wciąż staramy się eksperymentować, mamy klasyczne ballady, które mogą być zagrane tylko na gitarach. Jest wiele takich rzeczy. "The Power To Believe" podkreśla bardziej tę metalową stronę King Crimson, niż wcześniejsze albumy, ale to wszystko.

Jakieś plany na święta?

Zazwyczaj wyjeżdżamy z moją żoną Martą, do domu jej rodziców, w którym spotyka się cała wielka rodzina, mnóstwo wujków, kuzynów, dziadków. Dla mnie jednak święta to jeden dzień. Pracuję do tego dnia i zaraz następnego znów siadam do roboty. Moja żona też tak ma. Nie lubimy za bardzo wyjeżdżać na wakacje. Dla nas wakacje są codziennie, bo kochamy to, co robimy!

Dziękuję bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Happy | utwory | 20 lat | muzyka | frank szwajcarski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy