"Paparazzi za mną nie biegają"
Melanie Thorton fanom muzyki pop znana była dotąd jako wokalistka dyskotekowego zespołu La Bouche, który kilka lat temu zasłynął wielkim przebojem „Be My Lover”. Później czarnoskóra amerykańska wokalistka postanowiła rozpocząć karierę solową. Efektem tej decyzji jest jej pierwszy solowy album "Ready To Fly", wydany w maju 2001 r. W ramach jego promocji, Melanie odwiedziła nasz kraj i przy okazji spotkała się Konradem Sikorą.
To nie twoja pierwsza wizyta w Polsce. Jak ci się u nas podoba?
Tak, byłam już w Polsce jako członkini grupy La Bouche. Za każdym razem, gdy tu jestem, ludzie są dla mnie bardzo mili. Czuję się tu bardzo dobrze, żałuję jedynie tego, że są to krótkie pobyty i nie mam czasu pozwiedzać choćby Warszawy.
Mieszkasz w Stanach Zjednoczonych, ale sporo czasu spędzasz w Niemczech. To chyba wynik tego, że muzyka, którą nagrywasz, bardziej nadaje się na rynek europejski niż na amerykański. Czy tak jest naprawdę?
Rzeczywiście, tak to może wyglądać. Jestem zainteresowana wykonywaniem muzyki pop, która w sumie pasuje i tu, i tu. Na pewno nieco bliżej tej muzyce do stylistyki dance, typowej dla Europy, niż do soulu królującego za Oceanem. Moja płyta jest popowa, ale większość utworów z płyty ma swoje dance’owe remiksy, co w sumie mi się podoba. Prawda jest taka, że to właśnie w Europie mam największe szanse zaistnieć, dlatego zdecydowałam się zamieszkać właśnie w Niemczech.
Co się z tobą działo od momentu, kiedy zespół La Bouche zniknął ze sceny?
Tak naprawdę zespół tak od razu się nie rozpadł, przynajmniej nie tak szybko, jak to się mówi. Dużo koncertowaliśmy, a po roku grania na żywo zdecydowałam się zająć karierą solową. Przy okazji wyszłam za mąż i od tego momentu właściwie miałam długi miesiąc miodowy, przeplatany pracami nad płytą. W sumie trwało to półtora roku.
Ludzie mimo wszystko będą cię kojarzyć na początku z La Bouche. Jak twój solowy materiał różni się od tego, co prezentował zespół?
Ta muzyka jest bardziej uczuciowa. Jestem współautorką kilku piosenek i nie ma chyba nic dziwnego w tym, że chcę śpiewać o miłości. To najlepszy temat na piosenki ze wszystkich na świecie. Dominują na tej płycie utwory o charakterze balladowym, ale oczywiście jest też kilka żywszych piosenek, o nieco rockowym feelingu. Tak jak powiedziałam, jest to raczej muzyka pop niż dance.
Teraz, kiedy album jest już gotowy, na czym najbardziej ci zależy?
To chyba oczywiste - na jego promocji. Chcę dużo koncertować. Mam nadzieję, że uda mi się także wystąpić w Polsce, choć jak na razie nie miałam jeszcze takiej propozycji.
Czy bierzesz sobie głęboko do serca to, jak płyta lub singel radzi sobie na listach przebojów?
Każdy artysta musi to robić. Dzięki temu wiesz, jak twoja muzyka sobie radzi i jak się sprzedaje. Mnie niekoniecznie chodzi o to, żeby znajdować się szczytach list przebojów, choć to na pewno jest miłe. Bardziej interesuje mnie to, że jestem wysoko, to znaczy, że ludzie kupują mój singel i album, czyli ta muzyka podoba im się. Pod tym względem jest to dla mnie ważne. Jeśli nie ma cię na listach, to ciężko jest przyciągnąć tłumy na koncert. W tym sensie muszę się tym interesować, ale oczywiście bez przesady.
Tutaj jednak pojawia się kwestia, gdzie kończy się sztuka, a zaczyna zwykła plastikowa produkcja, tak nagminna w świecie muzyki pop.
Jest wielu artystów, którzy są produktami wytwórni płytowych, ale nie da się powiedzieć, że w tym też nie ma sztuki. Przecież ci ludzie śpiewają i tańczą, to też jest sztuka, nie każdy potrafi zrobić to dobrze. Większość prawdziwych artystów zaczyna właśnie jako twórcy sztuki, ale później ich twórczość musi ulec skomercjalizowaniu. Bez tego nie ma szans się sprzedać. Ale rzeczywiście granica tego, gdzie kończy się sztuka, a gdzie zaczyna się już tylko zarabianie pieniędzy, jest bardzo ruchoma i trudna do uchwycenia. Ja mam nadzieję, że ludzie widzą, iż kiedy wychodzę na scenę, to jest to sztuka i nie ma mowy o plastikowej sztuczności i komercji.
Ale na pewno jest coś, czego byś nie zrobiła jako artystka, nawet jeśli zależy ci bardzo na wynikach sprzedaży.
Tak, na pewno nie zaangażowałabym się w wykonywanie muzyki, która mi nie odpowiada. , Zarówno muzyka, jak i teksty, muszą coś dla mnie znaczyć. Nie będę śpiewać czegoś, co mi się nie podoba, czego nie czuję i co jest bez sensu. Jest pewna linia, której nie odważę się przekroczyć, choćby tylko w przypadku brzmienia piosenki, którą śpiewam. Mam ten przywilej, że sama mogę decydować o tym, z kim będę współpracować i kto będzie produkował moją muzykę. Chcę, aby piosenki były dla mnie wyzwaniem, czymś, w co się zaangażuję.
Courtney Love pozwała do sądu wytwórnię Universal, Alanis Morisette grozi odejściem z wytwórni Maverick. Czy to oznacza, że artyści wreszcie zaczęli walczyć o swoje prawa? Czy ty sama możesz powiedzieć, że w pełni robisz to, co chcesz?
Tak, coś zaczyna się dziać w tym kierunku, ale to jeszcze daleka droga. Ja w sumie też nie mam tyle twórczej swobody, ile chciałabym mieć, ale będę nad tym pracować. Ponieważ jestem współautorką pięciu piosenek na tej płycie, udowodniłam swojej wytwórni, że mam pewne zdolności, które powinni pozwolić mi wykorzystać. To wspaniałe, kiedy artyści mają w sobie kreatywność i potrafią przełożyć ją na własną muzykę. Wiem jednak, że wielu wykonawców jej nie ma i oni nigdy nie doświadczą tej twórczej swobody – za nich decydują spece od marketingu. To, co robi Alanis, to, że chce odejść z Maverick i sprzedawać swoje płyty za pośrednictwem Internetu, to bardzo odważny krok. Ale dla niej to bardzo dobre wyjście – dlatego, że ona jest artystką. Sama pisze, komponuje, gra i śpiewa – potrafi to wszystko zrobić. Wytwórnia jest jej więc potrzebna tylko do tego, by dystrybuować płyty. Z powodzeniem może to jednak zrobić za pośrednictwem Sieci. Ma taką renomę, że ludzie pójdą za nią.
Co w takim razie sądzisz o Napsterze?
Zgadzam się z Alanis, że jeśli jesteś artystą, wytwórnia polega na tobie i żeruje na tobie. Artyści tak naprawdę żyją z koncertów. Jeśli Napster może przysporzyć ci więcej fanów, to dla ciebie lepiej. Jeśli jednak kończy się tylko na tym, że ludzie ściągają twoje piosenki, to sytuacja robi się niekorzystna. Traci wytwórnia, ale ty tracisz jeszcze więcej. Prawdziwym artystom zależy jednak na tym, aby ich muzyka dotarła do jak największej liczby ludzi.
Ale chyba nie Metallice i kilku innym wykonawcom.
Ich sytuacja jest inna. Oni sami tworzą swoje wytwórnie płytowe i żyją z tego, co sprzedadzą. Tutaj tkwi ta różnica. Tak na pewno jest w przypadku Dr. Dre. Ten kij ma dwa końce. Jeden dotyczy artystów, którzy mają mały udział w dochodach ze sprzedaży, a drugi artystów, którzy z tego żyją. Każdy z nich będzie mówił coś innego. Ja jestem z tej grupy, która raczej by na tym nie straciła, dlatego zbytnio bym się nie oburzała, gdyby moje utwory trafiły do Internetu. To samo jest z piractwem normalnym, choćby w Chinach, albo innych krajach. Takich artystów jak ja to i tak nie dotyka, bo nie jesteśmy tak wielcy, jak choćby Metallica.
Co najbardziej lubisz w swoim zawodzie?
Koncerty. Uwielbiam na śpiewać na żywo. To jest to, co sprawia mi najwięcej radości. Nie znoszę za to być wcześnie zrywana z łóżka i wychodzić o piątej rano na samolot, tak jak dziś. Najgorszą rzeczą w tym wszystkim tak naprawdę jest jednak rozstanie z moimi bliskimi. Z tego powodu cierpię najbardziej. Ludziom wydaje się, że my się ciągle bawimy i wszystko jest wspaniale. Ale tak nie jest. My też tęsknimy i cierpimy z powodu rozstań z bliskimi.
Tymi właśnie słabościami karmią się wszelkiego rodzaju brukowce...
Tak, ale to na szczęście jeszcze mnie nie dotknęło. Wiem kim jestem i mam swoje zasady. Niczego nie muszę się obawiać. Dla mnie najważniejsza jest rodzina i nie muszę się bać, że ktoś mi coś zarzuci. Staram się nie słuchać tego, co ludzie o mnie mówią, a już tym bardziej, kiedy wymyślają głupstwa. Nie robię rzeczy, o których warto by pisać w brukowcach, więc chyba nie mam się czego obawiać. Chociaż może gdybym rozrabiała, to sprzedałabym więcej płyt? (Śmiech) Na razie paparazzi za mną nie biegają i nie zapowiada się na to, aby w najbliższej przyszłości mieli zamiar to robić.
Dziękuję za rozmowę.