"O Polsce nic nie wiemy&quot:

Australijski duet Madison Avenue tworzą: Andy Van – DJ z Melbourne – i śpiewająca Cheyne Coates. Ich debiutancki singel „Don’t Call Me Baby”, z miejsca podbił niemal cały świat, stając się jednym z najpopularniejszych przebojów minionego lata. Van już od dawna jest jednym z pionierów małej, ale znakomicie ukształtowanej, australijskiej sceny tanecznej, jednym z najlepszych DJ’ów i remixerów w Australii. Natomiast jego partnerka jest dyplomowaną tancerką, która przez wiele lat zajmowała się choreografią, brała udział w tanecznych show i pokazach mody, równocześnie rozwijając swój talent producencki. Z okazji ukazania się pierwszego albumu grupy – "Polyester Embassy", Konrad Sikora rozmawiał z Cheyene o historii duetu, ich błyskawicznej karierze oraz muzycznych inspiracjach.

article cover
INTERIA.PL

Jak trafiłaś do Madison Avenue?

Pisałam i produkowałam muzykę już od ponad 12 lat. Zdarzyło mi się parę razy w tym okresie współpracować z Andym. Dwa i pół roku temu zdecydowaliśmy się założyć ten zespół. Wtedy jeszcze nie miał on nazwy. Był to nasz projekt, który postanowiliśmy zrealizować. Zaryzykowaliśmy i jak na razie nieźle nam wychodzi.

Skąd wzięła się taka nazwa?

Andy’emu zawsze podobało się kobiece imię Madison. Gdybyśmy na tym poprzestali, ludzie myśleliby, że to ja mam tak na imię. Dodaliśmy więc to ‘Avenue’, co dość dobrze pasuje do naszej muzyki, bo nadaje jej ekskluzywności i wrażenia luksusu.

Skąd w takim razie wziął się tytuł płyty – „Polyester Embassy”?

Zdawaliśmy sobie sprawę, że ta nazwa wyda się wszystkim dziwna. Któregoś dnia, a raczej nocy, obudziłam się w swoim pokoju nad słownikiem, przy którym zasnęłam. Gdy ktoś po raz pierwszy zapytał mnie, co to znaczy i skąd się wziął ten tytuł, próbowałam to jakoś wytłumaczyć. Jednak za każdym następnym razem gubiłam się w zeznaniach i już do końca sama nie wiem, co wtedy miałam na myśli - na pewno wiele różnych rzeczy. Przestałam więc w ogóle to tłumaczyć. Wyjaśnienie tego tytułu można usłyszeć we wstępie do pierwszego utworu na płycie. Jeśli się go posłucha, na pewno zrozumie się, o co w tym wszystkim chodzi.

Dlaczego zdecydowaliście się wybrać właśnie „Don’t Call Me Baby” na pierwszy singel z tej płyty?

Właściwie to nie my wybraliśmy ten utwór. Kiedy podpisaliśmy kontrakt, tak naprawdę nie mieliśmy jeszcze żadnego materiału oprócz dwóch piosenek - właśnie tej i utworu „Fly”. Resztę zaczęliśmy pisać dopiero po zdobyciu kontraktu płytowego. Według wytwórni ten utwór przyciągał uwagę.

Jaki jest w takim razie twój ulubiony utwór na tej płycie?

Jeśli chodzi o szybsze rzeczy, to najbardziej podoba mi się „Fly” a wśród wolniejszych właściwie bardzo podobają wszystkie mi się wszystkie. Następnym singlem będzie natomiast „Everything You Need”.


Jak długo pracowaliście nad tą płytą?

To był bardzo długi i trudny proces. Pracowaliśmy z przerwami. Raz przez miesiąc, później przez dwa, a potem przez trzy nic nie robiliśmy. W sumie zajęło nam to wszystko dwa lata, ale ile dokładnie pracowaliśmy, ciężko jest mi policzyć. To nie jest dobry sposób na nagrywanie płyt, ale chyba nam akurat się udało.

Jak w ogóle pracujecie nad materiałem, wszystko odbywa się w studio?

Nie. W sumie mamy wiele różnych sposobów pisania materiału. Czasami Andy znajdzie jakiś fajny podkład, ja dopisuję tekst i melodię, innym razem zaczynamy od gotowego tekstu i dopasowujemy do niego resztę.

Co starasz się przekazać poprzez swoje teksty?

Piszę o tym, co mnie otacza, nastrojach, jakie miewam. Staram się jak najmniej pisać o sobie. Czasami to robię, ale rzadko. Nie mam jakiegoś przesłania, które chcę przekazać ludziom. To są tylko zwykłe zapiski z tego, jak postrzegam świat.

Czy kiedy piszesz tekst, masz w myśli to, że musi on pasować konkretnie do tego typu muzyki?

Różne teksty pasują do różnych rodzajów muzyki, tak jest na pewno. Piszę dużo piosenek, dla których mam gotową melodię i mam wiele tekstów, do których nie sięgam przez bardzo długi czas. Czasami dopiero przypadkowo znajdę jakiś podkład, jakiś rytm i odkrywam, że któryś z nich do niego by pasował.

Skoro masz wiele tekstów, których nie możesz wykorzystać przy tej muzyce, to myślałaś, aby śpiewać coś innego.

Tak. Nawet na tej płycie staram się zróżnicować naszą muzykę. Bardzo dobrze czuję się w klimatach typu acid jazz czy soul. Wydaje mi się, że da się to odczuć. Nie wiem jednak, czy zdecydowałabym się teraz na rozpoczęcie innego projektu, grając inną muzykę. Madison Avenue zupełnie mi wystarcza. Dobrze się w nim realizuję.

Czy podczas nagrywania tego albumu inspirowało cię coś muzycznie?

Tak. Everything But The Girl, Incognito i Brand New Heavies, tego typu muzyka. Słuchając naszej płyty nie da się powiedzieć, że brzmi jak ci wykonawcy, ale często wystarczy jedna linijka, jedno słowo, abym poczuła to coś i bym zaczęła pracować nad piosenką. Inspiracja w ten właśnie sposób się u mnie objawia.


Gracie dużo koncertów?

Tak. Gramy klubową muzykę, dlatego często występujemy w różnego rodzaju klubach. Wiele razy występowaliśmy na festiwalach i różnego typu imprezach w stylu „Love Parade”. Uwielbiamy grać koncerty, to wspaniała rzecz. Oczywiście wszystko musi być na żywo.

Czy ważne jest dla ciebie, aby ludzie wiedzieli, że gracie w stu procentach na żywo?

Nie jest do końca ważne to, czy ludzie o tym wiedzą. To jest ważne dla mnie samej. Wtedy dopiero mogę dobrze się bawić. Oczywiście, zdarzało mi się śpiewać z playbacku, ale to są wyjątkowe sprawy i raczej wynikają z danej sytuacji, bo po prostu nie ma innej możliwości. Ale nie lubię tego i staram się unikać tego jak ognia.

Czy jest szansa, że ujrzymy was w Polsce?

Na pewno. Najpierw jednak musimy się zorientować, jak wygląda u was sytuacja z klubami, czy są odpowiednie miejsca do tego, abyśmy w nich zagrali. Nie wiemy nic o Polsce, dlatego to trochę potrwa, zanim do was dotrzemy. Poza tym musi się okazać, że w ogóle nas tam chcecie.

Na płycie „Polyester Embassy” znalazły się aż trzy remiksy. Czy to dlatego, że lubicie tego typu zabawy z brzmieniem?

Tak. Remiks to właśnie jest zabawa z brzmieniem. Nigdy nie powinno się go porównywać do oryginału, jest to coś zupełnie innego. Powodem tworzenia remiksów jest to, że chcemy z naszą muzyką dotrzeć do jak największej grupy osób. Jedni akceptują to, inni tamto. Staramy się zaspokoić wszystkie te gusty. Niektórym nie podoba się oryginał, ale z chęcią słuchają remiksu i na odwrót. Tak to już jest.

Czy tworzenie remiksów to też sztuka?

Tak, zdecydowanie, ale tylko w przypadku, kiedy są to dobre remiksy. Zbyt często zdarza się, że przypominają oryginały. Powodem stworzenia remiksu jest chęć nadania piosence nowego brzmienia, przedstawienia jej w zupełnie innym świetle.

Sami remiksujecie wasze utwory, czy też wolicie kiedy robią to inni?

Stosujemy obydwie metody, z różnych powodów. Robimy sami, ponieważ to lubimy, a z drugiej strony dobrze jest czasami zobaczyć, jak inni ludzie postrzegają naszą muzykę i co mogą z nią uczynić. Jak na razie nie mieliśmy dużo czasu, aby pracować nad remiksami, ale kiedy skończymy już promować ten album, na pewno się tym zajmiemy.


Jesteście już zmęczeni tymi ciągłymi wywiadami i szumem wokół was?

Nie. Zdarza mi się być zmęczoną, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ jest to ciężka praca. Ale nie narzekam. Wolę, aby wszystko działo się w ten właśnie sposób. Zawsze to lepiej niż gdybyśmy mieli siedzieć w domu i modlić się o to, aby ktoś w końcu do nas zadzwonił i poprosił o wywiad.

Korzystasz z Internetu?

Używam go. Jest jednak dla mnie czymś normalnym, nie wywołuje u mnie żadnych emocji. Szczerze mówiąc jestem nieco do tyłu z tymi wszystkimi wynalazkami. Nie mogę powiedzieć, że Internet mnie fascynuje. Poza tym nigdy nie ściągnęłabym piosenki z sieci. Jestem bardzo zorganizowaną osobą. Mam w domu dużo kompaktów i nie chcę mieć już kolejnego nośnika muzyki. To zburzyłoby mój porządek. Po co wprowadzać coś nowego, skoro działa tak samo, jak to poprzednie? Internet to rzecz, która jak wszystko może być nadużywana. Ja używam go raz na kilka miesięcy. Wolę poczytać książkę.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas