"Nie wszystko można mieć od razu"

Członkowie grupy ATC pochodzą z różnych krajów. Los zetknął ich podczas przesłuchań do międzynarodowej obsady musicalu "Cats". Szybko przypadli sobie do gustu i zdecydowali się założyć zespół. Już pierwszym singlem "Around The World" podbili większość list przebojów w Europie, a każdy następny utwór odnosił podobny sukces. Przy okazji występu kwartetu na towarzyszącej rozdaniu w listopadzie 2001 roku europejskich nagród MTV imprezie w katowickim Spodku, z Tracey, Sarą, Livio i Joe spotkał się Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Jak to się stało, że zaczęliście razem śpiewać. Pochodzicie przecież z różnych stron świata...

Wszyscy braliśmy udział w przesłuchaniach do musicalu "Cats" Andrew Lloyd Webera. Tam właśnie się spotkaliśmy. Dostaliśmy role i przez sześć miesięcy występowaliśmy w tej międzynarodowej obsadzie. Po pół roku doszliśmy do wniosku, że bardziej zależy na robieniu czegoś innego. Byliśmy grupą przyjaciół i chcieliśmy bardzo pozostać w przemyśle muzycznym. Zaraz po skończeniu się sprawy z "Cats", postanowiliśmy założyć zespół. Tak naprawdę przygoda z musicalem miała być dla nas pierwszym korkiem przed podpisaniem kontraktu płytowego, sposobem na okrzepnięcie. Patrząc na teledyski stwierdziliśmy, ze też potrafimy to robić. Zaczęliśmy pisać pierwsze piosenki i nakręciliśmy amatorskie teledyski. Z tym materiałem przez ponad rok chodziliśmy po różnych wytwórniach płytowych i staraliśmy się o kontrakt. Po roku spotkaliśmy Alexa Christensena, który pomógł nam z resztą spraw.

I tak doszło do ukazania się pierwszego singla "Around The World"...

Tak. Okazał się ogromnym przebojem i nie mogliśmy w to uwierzyć. W Niemczech grała ten utwór każda stacja radiowa, nawet nasi przyjaciele dzwonili do nas i mówili: "Gratulujemy kontraktu, ale zróbcie coś, aby przestali puszczać ten kawałek w radio". Sami już mieliśmy tej piosenki dość.

No właśnie, jak czuliście się, kiedy wasza piosenka była grana w tak wielu stacjach?

Na początku co chwilę dzwoniliśmy do siebie mówiąc: "Hej, włącz radio, tu i tu grają nasz kawałek!", albo: "Zobacz, znów jesteśmy w telewizji!", ale po kilku tygodniach już nie mogliśmy słuchać tego utworu. Nawet nie włączaliśmy radia. Zdecydowaliśmy się za to pojechać do Stanów. Tam spodziewaliśmy się, że będziemy mieć spokój i trochę odpoczniemy od własnej muzyki. Jednak ledwo wsiedliśmy do samochodu w Nowym Jorku, w radiu usłyszeliśmy "Around The World". Sukces nas bardzo cieszył, ale byliśmy wszystkim już trochę zmęczeni.


A pamiętacie moment, w którym po raz pierwszy zobaczyliście swój teledysk?

To ciężkie do opisania uczucie. Widzisz się w telewizji i nie wiesz, co wtedy myśleć i czuć. Zawsze marzyliśmy o tym, aby nakręcić profesjonalny teledysk i dostać się do MTV. Kiedy to się spełniło, byliśmy zadowoleni, ale w sumie ten teledysk nam się nie podobał. Nie podobało nam się oświetlenie i scenariusz. W przypadku innych wideoklipów sami decydowaliśmy o tym, co i jak ma być. Wtedy jednak zdaliśmy się na stylistów i skończyło się na tym, że musieliśmy wybiec ze studia i iść na zakupy, bo za nic w świecie nie włożylibyśmy tych ciuchów, które oni nam zaoferowali. Wiadomo, na samym początku musieliśmy siedzieć cicho, jako debiutanci nie mieliśmy nic do powiedzenia. Z czasem jednak nasze zdanie zaczęło się liczyć.

A więc na początku nie mieliście nic do powiedzenia, jeśli chodzi o muzykę i teledyski?

Nie do końca. W sumie to nam na tym, aby śpiewać utwory o bardziej soulowym charakterze. Ale ponieważ nasze płyty są skierowane głównie do publiczności w Europie, musieliśmy z tego zrezygnować. Kiedy dostaliśmy pierwszą ofertę kontraktu płytowego, odrzuciliśmy ją. Chcieliśmy mieć większą kontrolę nad tym, co robimy. Dlatego tak naprawdę kontrakt podpisaliśmy już po ukazaniu się drugiego singla. Zagwarantowaliśmy sobie w nim minimum niezależności. Wiadomo, że na początku zawsze trzeba iść na kompromisy w różnych sprawach, ale z drugiej strony, kiedy chodziliśmy od wytwórni do wytworni starając się o kontrakt, wiele osób w nas nie wierzyło, wszyscy myśleli, że chyba zwariowaliśmy pisząc piosenki i pukając z nimi do każdych możliwych drzwi. A jednak się udało. Nie wszystko można mieć od razu, to normalne w tym biznesie.

Czy oznacza to, że wasza obecna muzyka nie jest spełnieniem waszych marzeń?

Ta muzyka nas fascynuje. Taniec daje nam ogromną radość. Uwielbiamy to robić. Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się nagrywać takie a nie inne piosenki. Nie chcemy nagrywać soulowego materiału, bo Amerykanie robią to o wiele lepiej, a w Europie nie jest on znów taki popularny. Zobacz, co stało się ze Spice Girls. One spróbowały zamerykanizować swoje brzmienie i poniosły porażkę. Co prawda z tymi piosenkami nie będzie łatwo podbić Stany, ale co roku jakiemuś europejskiemu zespołowi to się udaje i mamy nadzieję, że tym razem wypadnie na nas. Jesteśmy szczęśliwymi i pogodnymi ludźmi, dlatego nie chcemy nagrywać żadnych poważnych utworów. Z tego też powodu nasze teksty nie są zbyt skomplikowane. Przy naszej muzyce masz się doskonale bawić - tylko o to chodzi. Jeśli szukasz jakichś mądrości, to lepiej poczytaj książkę, albo posłuchaj innych wykonawców.


Czy muzyka jest obecnie dla was pracą, czy też nadal to tylko hobby?

Jest i jednym, i drugim. Lubimy to, co robimy, dlatego może w mniejszym stopniu traktujemy ją jako pracę. Z drugiej jednak strony mamy szereg obowiązków, z których musimy się wywiązywać, choć nie zawsze mamy na to w danym momencie ochotę. Nasze życie bardzo się zmieniło, ale w żadnym wypadku nie uznajemy się za gwiazdy. Daleko nam do tego. Oczywiście, musimy się w podporządkować regułom show biznesu, ale nadal pozostajemy normalnymi ludźmi. Muzyka to dla nas hobby, przy którym dodatkowo zarabiamy.

W przypadku waszej nowej płyty nagrywanie poszło już na zapewne znacznie sprawniej, niż podczas pracy nad debiutanckim albumem?

Tak, ale z drugiej strony pierwszą płytę "Planet Pop" nagraliśmy w pięć tygodni. Nagranie nowego albumu zajęło nam w sumie trzy miesiące. Na pewno poszło sprawniej, ale wszystkiemu przyglądaliśmy się z większą uwagą, tak, aby płyta była naprawdę dopracowana.

Przecież od tego mieliście producenta...

Tak. W sumie mieliśmy trzech producentów. Oni wkładali w ten album sporo pracy. Jednak wszystko musiało odbywać się w konsultacji z nami, za naszym przyzwoleniem. Nasze piosenki powstają w różny sposób i dlatego ważne było to, aby producent potrafił w odpowiedni sposób zaaranżować piosenkę, tak by pasowała do tego, co chcemy powiedzieć. Zazwyczaj, kiedy wpadnie nam do głowy jakiś pomysł, śpiewamy melodię do dyktafonu, później dopisujemy do tego tekst. Często składamy piosenki ze strzępków melodii, jakichś pojedynczych linijek tekstu, które ktoś z nas wymyśli. To całkiem trudna sprawa, ale doskonale się przy tym bawimy.

Czy praca w studio jest dla was przyjemniejsza od występowania na żywo?

Nie, w żadnym wypadku. Taniec i koncerty to nasza główna pasja. Praca w studio wtedy dostarcza nam radości, kiedy nagrywamy utwory naszego autorstwa. Kiedy nagrywamy coś napisanego przez kogoś innego, zazwyczaj słabo się przy tym bawimy. Koncerty są najlepsze. Jednak - tak jak wspomnieliśmy - nagrywanie własnych piosenek także dostarcza nam dreszczyku emocji, wtedy właściwie za wszystko odpowiadamy i za każdym razem wiele się uczymy. Swego czasu nagrywaliśmy pewien charytatywny singel wspólnie z innymi artystami i wszyscy bardzo się zdziwili, że potrafimy tak wiele sami zrobić i że w ogóle potrafimy sami pisać piosenki.


Czy ciągłe koncertowanie i spotykanie się z fanami nie męczy was?

Męczy. Fani, szczególnie w Niemczech, potrafią być bardzo uciążliwi i bardzo się naprzykrzają. Potrafią zrobić wszystko, aby tylko otrzymać autograf. Nie rozumieją, że czasami chcemy odpocząć, pobyć sami. Dlatego musimy mieć ze sobą ochronę i choć niektórzy to źle odbierają, ale przecież musimy mieć jakąś prywatność. Jeśli spotykamy się z fanami, wówczas nigdy nie odmówimy zdjęcia czy też autografu, ale kiedy chcemy być sami, fani mogą naprawdę cię zdenerwować, a nawet wystraszyć. Wytwórnia często powtarza nam, że nie powinniśmy tak bardzo się z nimi spoufalać, ale inaczej nie potrafimy.

Dostajecie od nich wiele prezentów?

Tak. Mamy już kilka ton maskotek... (śmiech). Oprócz tego otrzymujemy łańcuszki i wiele słodyczy. Zazwyczaj jest tak, że to chłopaki dostają więcej prezentów, fanki są odważniejsze i nie krępują się im dać listów miłosnych, a nawet prezerwatywy. Kiedy natomiast do którejś z dziewczyn podejdzie chłopak, od razu robi się czerwony i nie potrafi powiedzieć, o co mu chodzi... Onieśmielamy ich, szczególnie kiedy mamy na sobie jakiś bardzo seksowny strój...

A pamiętacie swój najdziwniejszy koncert?

Na pewno było to w Rosji. Występowaliśmy w takim klubie, prowadzonym zapewne przez jakiegoś lokalnego mafiosa. Na ścianach wszędzie wisiały plakaty i zdjęcia z wizerunkiem Chucka Norrisa. Kiedy poprosiliśmy o szklankę wody, naszą prośbę musiało sobie przekazać w sumie pięć osób, zanim dotarło to do kelnera. Sam występ był wspaniały, publiczność też, ale atmosfera tego klubu jeszcze na długo pozostanie nam w pamięci. Jeszcze lepsze było to, że w pewnym momencie zgasł nam samochód. Musieliśmy go pchać w nocy po jakieś ciemnej drodze. Zatrzymała się policja i zaczęła wypytywać. Nie znaliśmy ani słowa po rosyjsku, a policjanci ani słowa po angielsku, czy też jakimkolwiek obcym języku. Wszystko było więc bardzo komiczne i trochę przerażające. Oczami wyobraźni już widzieliśmy się jako porwani przez mafię, albo tamtejszych gangsterów.


Kiedy możemy spodziewać się nominowania was do nagrody MTV?

MTV nie uważa nas za zespół godny nominacji. Dla nich jesteśmy jeszcze zbyt komercyjni i za mało oryginalni, ale być może po ukazaniu się naszego drugiego albumu podejście to ulegnie zmianie i będziemy mieli jakieś szanse.

Mam nadzieję, że tak się stanie. Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas