Reklama

"Nie wszystkie piosenki są przebojami"

Muzyka brytyjskiej grupy Lighthouse Family to połączenie chwytliwych popowych melodii, z elementami soulu i gospel. Po sukcesie albumu "Postcards from Heaven" na którym znajdowaly sie przeboje "Raincloud" i "High" zespół na chwilę zniknął i wydawało się, że będzie jedną z wielu "gwiazd jednego sezonu". Tymczasem jednak Paul Tucker i Tunde Baiyewu w spokoju pracowali nad swoim kolejnym dziełem. Efekt ich prac uwieńczylo wydanie płyty "Whatever Gets You Through The Day". Z tej okazji Paul Tucker podzielił się swoimi wrażeniami na temat poszczególnych piosenek, opowiedział o pracach nad płytą i ujawnił, czego możemy się spodziewać podczas ich trasy promujacej album.

Czy posiadanie własnego studia zmieniło coś w sposobie nagrywania płyty?

Nagranie płyty zazwyczaj oznaczało dla mnie wyjazd z Newcastle na dwa, trzy, a czasem i więcej miesięcy. Ja tymczasem lubię mieć świadomość, że w każdej chwili ? w dzień czy w nocy - mogę znaleźć się w miejscu wyposażonym dokładnie według własnych potrzeb, w celu realizowania własnych nagrań. Gdy zaczęliśmy tworzyć tę płytę, pomyślałem sobie, że potrzebujemy czegoś więcej podczas procesu produkcji, że musimy znaleźć nowocześniejsze opakowanie dźwiękowe, a trudno tego dokonać w komercyjnym studio z powodu czasu, pieniędzy lub innych czynników. Doszedłem do wniosku, że własne studio dałoby mi przestrzeń do oddychania i mógłbym w nim rzucać pomysłami nie martwiąc się, ile co zabiera czasu.

Reklama

Czy to, że masz taką swobodę w studio czyni cię w większym stopniu perfekcjonistą?

Jestem perfekcjonistą w tym znaczeniu, że chcę, by wszystko było podkreślone: tekst, harmonie i melodia oraz by mnie samemu podobało się brzmienie nagranej płyty. W studiu włącza mi się taki system kontrolny, który sprawia, że staram się stanąć z boku i nagrywać tak, by z przyjemnością słuchać nagrań, jakby wcale nie były one moimi. Podczas pracy przy tym wydawnictwie chciałem - między innymi - uniknąć doprowadzenia do przesady w wypolerowaniu, produkcji czy użyciu hi-fi. Takie niebezpieczeństwo wisi nad muzykami, gdy korzystają z dużych studiów nagraniowych, w których wszystko jest pod ręką. Ja zaś chciałem czegoś bardziej surowego, o naturalnym, organicznym nastroju.

Jak kreujesz nastrój i atmosferę w swoich piosenkach?

Najważniejszą rzeczą w przypadku piosenek Lighthouse Family jest warstwa tekstowa i wokalna. Na naszych wcześniejszych występach często robiliśmy coś "unplugged, akustycznego, gdyż wtedy w utworze słychać emocje i nie chciałem zepsuć strony wokalnej poprzez produkcję. Kilka naszych piosenek jest jak filmiki - w przypadku ostatniej płyty taki charakter mają "Life's A Dream" oraz "Run". Tworząc jakieś miejsce, nie chcesz, by czar prysł, zniknął nastrój ? chodzi ci przecież o to, by przy słuchaniu zobaczyć w myślach obraz. Nie można więc posunąć się do przesady; nie chodzi o to, kto może zagrać najwięcej nut ani o inne fajerwerki, lecz o kreowanie nastroju.

W piosenkach Lighthouse Family zawsze wyczuwało się pewnego rodzaju zadumanie. Czy sądzisz, że uczucie to zaznacza się jeszcze silniej w przypadku tej płyty?

Nie sądzę, by była bardziej nastrojowa, niż jej dwie poprzedniczki. Prawdopodobnie takie wrażenie można odnieść z powodu zmian, jakie poczyniliśmy w produkcji. Nikt nie chce nagrywać ponownie takiej samej płyty, z drugiej jednak strony przypuszczam, że sposób w jaki komponuję oraz nastrój pozostał bez zmian. Ciekawostką w przypadku "High" i "Lifted" jest to, że mają raczej wesołe okładki, lecz gdy je otworzysz... wewnątrz nich zaczyna się robić mroczniej.

Na jakim etapie realizacji nagrań Tunde dokłada wokale?

Ostatnie dwie płyty są inne, niż pierwsza, ponieważ przy realizacji pierwszej byliśmy w studio cały czas razem, tymczasem teraz Tunde ma różne sprawy w życiu prywatnym. Jego matka przez długi czas chorowała, nim zmarła, więc niewiele był z nami. Przyszedł dopiero pod koniec, by dołożyć swoją część, natomiast główne linie, melodie i słowa były już w pełni ukształtowane. Jeśli mam być zupełnie szczery, cała rzecz z Tunde polega na tym, że... wróćmy do tego, jak zrobił demo "Ocean Drive". Gdy pisałem ten utwór, nie znałem go jeszcze, lecz kiedy on go zaśpiewał? Opowiadałem wcześniej o kreowaniu nastroju, klimatu, a on potrafił je wywołać, nadać im ten trzeci wymiar. Jak tylko zaczyna śpiewać, wytwarza się atmosfera, która nadaje wszystkiemu dodatkowy sens. Dość dobrze znam jego tonację oraz na co stać jego głos, gdyż on potrafi śpiewać w zupełnie niezwykły sposób. Ma w sobie coś afrykańskiego? Interesującą rzeczą w przypadku wielu afrykańskich głosów jest ta słodko - gorzka, smutno - radosna nuta. Jeśli posłuchacie płyty Paula Simona z lat osiemdziesiątych zatytułowanej "Graceland", przekonacie się, że tak właśnie brzmi większość afrykańskich głosów. Przy pierwszym spotkaniu z Tunde doszło do magicznego wydarzenia: pierwsze odśpiewanie przez niego "Ocean Drive" było doskonałe.

Jak przygotowywaliście się do tworzenia nowego brzmienia na potrzeby tego albumu?

Jedną z rzeczy, których chciałem tym razem uniknąć, było stworzenie zbyt introspektywnej płyty, dlatego jest ona moim zdaniem chłodniejsza, niż dwie poprzednie. Albumy, których słucham, są najczęściej utrzymane w wolnym tempie, do słuchania w kempingu czy na plaży, albo soulowe - w bardzo ścisłym znaczeniu tego słowa; nie R&B, lecz soul-house, takie jak amerykański house. To nieco czuć w naszych nagraniach, które stały się łagodniejsze. W latach dziewięćdziesiątych wszyscy samplowali nagrania innych, przerabiali stare style, jak jazz, muzykę z lat siedemdziesiątych, a ja chciałem nagrać płytę, która brzmiałaby współcześnie, tu i teraz, lecz miałaby też w sobie coś klasycznego, co jednocześnie nie sugerowałoby pastiszu z wcześniejszych nagrań. Ponieważ już prawie wszystko było, wyzwanie polega na znalezieniu nowych muzycznych barw na całość, bo wszystkie piosenki ulepione są z jednej gliny.

Ostatnio wiele czasu spędzasz na Ibizie - co w stylu życia na tej wyspie najbardziej Cię pociąga?

Pociąga mnie wolniejsze tempo życia, spokojne podejście do różnych spraw, tak jak na płytach Cafe del Mar. Nie chcę przez to powiedzieć, że spędzam cały czas w Amnesia czy w Passion, ale bywam tam od czasu do czasu, bo Amnesia, Passion i Space to całkiem fajne kluby, którym zawdzięczamy nowy punkt widzenia. Uwielbiam plaże, lecz nie można bywać na plażach Ibizy w zimie - jest za zimno by pływać. Na Ibizie przebywa moja rodzina i mogę sobie tam pojechać, wyluzować się, ochłonąć, nacieszyć się słońcem, lecz lubię świat, który mam tutaj, w mieście położonym w północnej części Wielkiej Brytanii. Teraz zatem wykorzystuję to, co oba te miejsca mają dla mnie najlepszego: tam jadę popracować nad melodiami czy czymkolwiek z laptopem na kolanach, poczym wracam i wchodzę do studia. Mam i słońce, i deszcz; gdybym miał cały czas tylko słońce, straciłbym coś z poczucia realnego świata.

Czy postęp w technologii realizacji nagrań zmienił coś w sposobie Twojej pracy?

Podczas komponowania dużo pracuję przy komputerze; jedną z najlepszych rzeczy, jaka nastąpiła w rozwoju techniki w ciągu ostatnich dwóch latach jest to, że teraz można zawrzeć w laptopie kompletne studio. Nadal wolę nagrywać w studio, lecz taka metoda pracy jest znakomita, ponieważ oznacza, że mogę sobie usiąść z filiżanką herbaty i popielniczką pod ręką w dowolnym miejscu świata: w San Francisco, w Niemczech, we Włoszech, w Hiszpanii, na Ibizie - ot, zwyczajnie, siadam i zaczynam pisać utwór. Lecz gdy przychodzi do faktycznego nagrywania, przychodzę tu, do studia, poczym zaczynamy nagrywać w normalną perkusją itp. - wszystko jest autentyczne. Oczywiście mamy też syntezatory, ale jesteśmy wyznawcami starej szkoły realizowania nagrań w tym sensie, że pracujemy w studiu, bierzemy to, co najlepsze. Nie jestem snobem, który powie: 'to ma być jak za dawnych lat, precz z technologią cyfrową' ? korzystamy z tego, co przynosi najlepsze efekty.

Czy zawsze podczas realizowania nagrań zastanawiasz się, jak potem piosenki te będzie się grało na żywo?

Nie mam wątpliwości co do tego, że muszą one być możliwe do odtworzenia na koncercie. Pamiętam, jak byłem na kilku koncertach U2 w ramach ich trasy promującej płytę "Unforgettable Fire". To były czasy Briana Eno i "Enotroniki". Mieli problemy z zagraniem kilku kawałków, a ja widząc to myślałem, jak fatalnie musieli się wtedy czuć. Nie chciałbym być wtedy na ich miejscu.

W tym roku po czterech latach przerwy wracacie na trasę koncertową - czego można będzie oczekiwać po koncertach Lighthouse Family?

Jedną z charakterystycznych dla nas rzeczy jest to, że gdy gramy na żywo utwory takie, jak "High" czy "Ocean Drive", tworzymy oszczędniejsze wersje unplugged? po tym, jak graliśmy je, zazwyczaj na bis, czyli wykonujemy je dwukrotnie, zachęcając publiczność do odśpiewania z nami. Dziesięć, może piętnaście tysięcy ludzi śpiewa te piosenki i to jest niesamowite, bo zamyka się pewne koło. Zaczyna się od chwili, gdy kiełkuje pomysł, a kończy przy audytorium powtarzającym w twoim kierunku każde słowo. I ten niewielki zalążek myśli zrodzonej w głowie w chwili, kiedy stałeś sobie w ogródku i patrzyłeś na filiżankę herbaty, nagle staje się każdemu znany. Cóż za wspaniałe zjawisko! Koncerty muszą stanowić wierne reprodukcje tego, co fani znają z płyt. Byłeś już w Birmingham, na Wembley, w Glasgow - wszędzie grając te same utwory - ale ludzie przychodzą za każdym razem dla siebie pierwszy raz, a ty wiedząc, że oni słuchali nagrań w samochodzie czy w domu, poznali je i dlatego przyszli, grasz dla nich, tylko z większą dawką mocy, niejako ożywiając je. Jestem przekonany, iż myślą: 'to wspaniałe, brzmi dokładnie tak, jak na płycie'... no i dobrze, o to nam chodzi.

Jak odbierasz ten album z perspektywy czasu, który upłynął od jego premiery?

Proces tworzenia tej płyty był trudny i jego zakończenie odebraliśmy z pewną ulgą. Na początku nie mogłem go słuchać, choć ogromnie mi się on podoba, ponieważ wtedy myślami wracałem do pracy nad nim. Aby go posłuchać, musiałem oddzielić go od siebie, jeśli wiesz, co mam na myśli; na przykład sporą dawką alkoholu, kiedy to mózg nie jest w stanie koncentrować się nad pracą. Słuchałem jej na razie kilka razy i naprawdę uważam, że jest bardzo dobra. Jak już powiedziałem, nagrywam takie płyty, jakie mnie samemu się podobają, z których jestem dumny i uważam tę za najlepszą, jaki dotąd stworzyliśmy.

Co stanowi dla ciebie motywację do zajmowania się muzyką?

Sam jestem wielkim fanem muzyki, kupuję płyty i chcę słuchać oraz cieszyć się nimi tak samo, jakbym to robił nie zajmując się muzyką, a sądzę, że większość nabywców płyty uważa tak samo. Oni nie pracują w tym biznesie; bo gdy się w nim pracuje, często jest się za blisko pewnych spraw, przemyśliwuje się i przeanalizowuje nadmiernie każdą rzecz, przez co ma się spaczone spojrzenie, nie potrafi się odróżnić najbardziej oczywistych spraw. Ja stawiam przed sobą ciężkie zadanie, polegające na ocaleniu tej cząstki siebie, która rwie się, by wskoczyć do autobusu, pojechać do sklepu, kupić upragnioną, długo wyczekiwaną płytę, poczym posłuchać jej w domu i pomyśleć: oto wreszcie ją mam! Czy jasno precyzuję, o co mi chodzi? Cała rzecz polega na tym, by mieć w sobie muzyczną pasję.

Przy stale rosnącej popularności zespołu na świecie, jak udaje się Wam utrzymać tę muzyczną integralność, skoro męczą was terminy czy oczekiwania komercyjne, którym należy sprostać?

Wszystkie napisane przez nas piosenki pochodzą z rzeczywistego świata, coś znaczą. Nie wzięły się stąd, że pewnego razu ktoś coś zmyślił, bo trzeba było nagrać płytę - one mają faktycznie sens. Tworzę album dopiero wtedy, kiedy dochodzę do etapu, na którym mam dziesięć dobrych piosenek. Będzie on kosztować piętnaście funtów szterlingów, a to dla wielu fanów dużo pieniędzy, więc trzeba coś im za nie dać. Nie wszystkie piosenki są przebojami, lecz każda przechodzi próbę jakości, a poprzeczka ustawiona została dość wysoko. Wracając do tego, co powiedziałem o sobie i kupowaniu przeze mnie płyt: muszą być takie, bym sam chciał je mieć. Nie masz drugiej szansy na pierwsze wrażenie, więc musisz robić to, co sam uważasz za dobre i bronić tego do końca. Zawsze nagrywałem taką muzykę, która mnie samemu bardzo by się podobała, nie mam zamiaru tego zmienić. Najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim jest zachować dystans, nie dać się przytłoczyć innymi sprawami związanymi z tworzeniem muzyki, na przykład promocją, księgowością, prawnikami itp.

Do jakiego stopnia piosenki z "Whatever Gets You Through The Day" - łącznie z coverami Niny Simone i U2 - zostały zainspirowane autentycznymi wydarzeniami?

Nie sądzę, by dało się napisać piosenkę, która nie wzięłaby się z jakiegoś prawdziwego doświadczenia, ale z drugiej strony płyta w stu procentach osobista nie byłaby dla nikogo interesująca. Jak już wspominałem, matka Tunde chorowała, moja żona urodziła córkę, mała była chora, ale nie ma znaczenia, czy komuś dobrze się powodzi, czy? bo wszyscy jesteśmy tacy sami. Oboje odebraliśmy tę płytę w taki sam sposób. Chciałem zrobić swoją wersję nagrania Niny Simone, bo było ono wówczas tym, co pomogło mi przetrwać dzień. Znasz tę płytę Niny Simone... kiedy sprawy nie układały się nam najlepiej, kiedy moja córka chorowała, płyta ta dodawała nam nadziei, zaś Tunde mógł się z nią identyfikować - choć nie przepada za robieniem coverów, to z powodu osobistych przeżyć utożsamiał się z nią. Drugie znaczenie tytułu "Whatever Gets You Through The Day" jest takie, że pewne piosenki pomagają w przetrwaniu ciężkich chwil lub przypominają o dobrych, a więc stanowi zawoalowane nawiązanie także do samej muzyki.

Powiedzcie teraz coś o piosenkach, które trafiły na płytę. Zacznijmy od "I Wish I Knew How It Would Feel To Be Free/One". To wielki klubowy przebój.

To dla mnie niesamowite, ale "Free" stało się przebojem numer jeden klubów w Wielkiej Brytanii. Mieliśmy wspaniałe miksy na "Free", lecz nie jest to w oczywisty sposób utwór klubowy. Składa się na niego piękna melodia i inne elementy, które ludzie miksujący muzykę na potrzeby klubów potrafili wydobyć. Co ciekawe, sam lubię down - tempo i muzykę house, a wielu moich przyjaciół pracuje w tej dziedzinie, więc mogą pogadać z ludźmi, powiedzieć im: 'macie ochotę na miksa?' Dam wam wokale i co jeszcze? Wydarzenie z rzędu spontanicznych, biorących się ze znajomości z pewnymi ludźmi, nie zaś ustalony wzorzec działania.

A skąd to nawiązanie do U2?

Jako dziecko byłem wielkim fanem U2, czyli w czasach, gdy ukazywały się "Boy", "October", "The Unforgettable Fire" i "War". Na początku wydawało mi się, że kiedy robi się cover czyjegoś nagrania, nie trzeba mieć zezwolenia, o ile nic nie zmieniasz i sprawdzasz, czy twórców się wymienia oraz płaci im tantiemy. My nie mamy nic z tej płyty, gdy są na niej piosenki innych ludzi, lecz kiedy skończyliśmy, ktoś powiedział, że 'musicie zapytać U2 o zgodę'. Odpowiedziałem: 'nie musimy mieć pozwolenia', a w odpowiedzi usłyszałem: 'musicie, ponieważ dodaliście ich kompozycję na koniec innego utworu'. Nie mogłem uwierzyć w to, co miało nastąpić. Bardzo się denerwowałem całą sytuacją, ponieważ dla mnie sprawa ta wiele znaczyła, ale otrzymaliśmy błogosławieństwo od Bono i wszystko jest w porządku.

To teraz "Run"...

Sądzę, że stanowi kontynuację tego, co robiliśmy wcześniej, łączy się z "Ocean Drive" oraz z "Once In A Blue Moon" na "Postcards", jak nić biegnąca pomiędzy tymi utworami. Ale są na niej też blaszane dęciaki, które ciężko jednoznacznie określić: ni to ska, ni to Dixieland. Słuchając tego utworu, widzisz oczami wyobraźni wielkiego, starego, opasłego faceta ubranego w garnitur w prążki, który przechadza się z trąbką. Z drugiej strony, przypomnij sobie scenę weselną z "Ojca chrzestnego" lub marsza na mafijnym pogrzebie. Utwór ten ma w sobie dumę i pewną dozę bezczelności. Podoba mi się to, jak bardzo jest oszczędny, prosty, a jednocześnie wieloznaczny. Pobrzmiewa w nim pewność siebie i tego, co ma do przekazania: 'chcę uciec razem z tobą' - w warstwie tekstowej stanowi taką kartką walentynkową.

Opowiedzcie coś o teledysku do tej piosenki.

Długo dyskutowaliśmy nad tym teledyskiem, ponieważ "Run" jest niemal małym filmikiem, i podobnie jak "Ocean Drive" zawiera wymiar wizualny. Gdyby jednak sfilmować jeden do jednego to, co opowiadają słowa: 'weź samochód, po prostu pojedź nim oglądając widoki i słuchając muzyki, otwórz dach; autostrada nad wybrzeżem Pacyfiku', spłyciłoby się go, jakby dając napisy dla tych, którzy mają kłopoty ze zrozumieniem oczywistych spraw. Znaczenie natomiast jest takie, że chcę wskoczyć do samochodu, po prostu pojechać daleko oglądając widoki i słuchając muzyki, niczym się nie przejmując, nie martwiąc się tym, co mówisz, tak długo, jak jestem z tobą ? prosta, piękna rzecz, prawda? Spędzić tak dzień - to łatwo powiedzieć, a znacznie trudniej zrobić. Dlatego też chcieliśmy w teledysku pokazać coś trudnego do zrealizowania i wtedy zobaczyłem film "Requiem dla snu" Darrena Aranowskiego, w którym w jednym pokoju jest dwoje ludzi, lecz obraz zostaje podzielony na dwie części, przez co ludzie ci są razem, a jednak osobno. Pomyślałem: chwileczkę, to bardzo interesujące. Zaczęliśmy pracować nad szkieletem, aż cała rzecz zaczęła się nam układać w całość. Moim zdaniem powstał piękny teledysk; piosenka traktuje o tęsknocie, opisanej w pewnym zawoalowaniu.

A "Happy"?

Pisząc, zazwyczaj nie przebywam w studiu, lecz w jakimś innym miejscu. Komponuję albo przy pomocy małego magnetofonu, albo przy pianinie. "Happy" jest utworem, który powstał przy pianinie w barze mojego przyjaciela na Ibizie. Jadąc tam, miałem go w głowie, a kiedy wszedłem, było dość dużo ludzi, lecz powiedziałem wszystkim: uciszcie się, muszę popracować. A słowa? 'Słuchajcie, co się z nami stało, kiedy zapomnieliśmy, jak się dobrze bawić?' Doskonale wiem, jak to jest i jestem przekonany, że inni też wiedzą. Zapominamy o życiu osobistym. W utworze tym słychać bardzo nowoczesny francuski house i śpiewanie w stylu amerykańskiego soul house, nawiązuje zatem do Stevie Wondera... Chciałem mieć tam bas, więc kiedy byliśmy w studio, cały czas mówiłem: 'więcej basów, więcej basów', a producent powtarzał, że nie można tego zrobić, więc powiedziałem 'sam dodam tyle basów, aż nie poczuję, jak dudnią mi w piersiach.'

Teraz "End Of The Sky"...

Osobiście uważam, że "End Of The Sky" jest moim najlepszym dziełem, porównywalnym do "High". To kwintesencja Lighthouse Family. Lubię utwory, dzięki którym przenosisz się w inne miejsca. Trudno to wyjaśnić, lecz sądzę, że "Sky" jest bardzo wieloznaczne, czyli muzyka jest bardzo prosta, ale też wyrafinowana w działaniu na słuchacza, choć w zupełnie nieskomplikowany sposób, jak kompozycje Ennio Morricone. W pierwszej chwili pragnąłem zatytułować całą płytę "The End Of The Sky", a przyczyna, dla której nie zrobiłem tego, jest taka, że brzmi zbyt podobnie do "Postcards From Heaven". "End Of The Sky" był jednym z moich pierwszych pomysłów na tę płytę. Przypomina trochę "Ocean Drive" w sensie patrzenia z plaży na miejsce, gdzie kończy się niebo, a zaczyna morze albo gdzie kończy się niebo, a zaczyna ląd. Opowiada o nieskończoności, przez co trochę niesie przesłanie o Armageddonie, tylko zamiast mówić o końcu ziemi czy końcu świata, mówi o końcu nieboskłonu. Wcześniej nie słyszałem tego sformułowania, a jednak wydaje się, że istniał od zawsze.

I jeszcze "It's A Beautiful Day"...

Napisałem tę piosenkę siedząc na dachu na Ibizie. Pojechałem tam przepełniony głębokim smutkiem, by popracować, a nie na wakacje. Był wrzesień 2000 roku, wszyscy miło spędzali czas, a ja mówiłem sobie: to nie dla mnie, ja mam pracę do zrobienia. Po mniej więcej trzech dniach powiedziałem: od miesięcy wypruwam sobie żyły, najwyższy już czas gdzieś pójść, odpocząć, wypić kilka drinków, kilka piw, posłuchać muzyki, odpocząć. Nagle samo powiedziało się: 'i zrobić kilka piosenek' - co dokładnie uczyniłem. Zapomniałem o wszystkim, odłożyłem różne sprawy na bok, a po około dwóch tygodniach usiadłem na dachu i po prostu napisałem ten utwór. A refren? 'Na zewnątrz jest piękny dzień, ty zaś nie umiesz latać' - ujmuje w dwóch wierszach to, co powiedziałem powyżej, czyż nie?

Jakie przesłanie zawiera kompozycja "You're A Star"?

Ciekawą sprawą związaną z "You're A Star" jest to, że nie ma nic wspólnego z byciem gwiazdą, lecz ze sposobem w jaki ludzie mówią do siebie i jak źle się traktują nawzajem, przekreślają drugiego człowieka, bo nie podoba im się jakiś jeden drobny detal. Wers ?kiedy sprawiają, że czujesz się nikim? mówi o uczuciu każdemu znanym, niezależnie od tego, czy stawia się temu czoła, czy robi krok wstecz powtarzając "nie, nie, nie..." Nie pozwólcie innym, by was zgnietli, złamali w was ducha.

To jeszcze powiedz coś o "Whatever Gets You Through The Day"...

Dla wielu osób była to najlepsza piosenka na zakończenie płyty. Dla mnie oznacza ona, że oto wyrusza się w podróż, że jest jakaś historia do opowiedzenia, cokolwiek by mi nie pomagało przetrwać dzień. Aby móc napisać piosenkę, w życiu osobistym musi się coś dziać, musi toczyć się jakaś historyjka. Wiem, do czego zmierzam, nie mogę się doczekać tego, co niesie przyszłość, jest coś, co mnie cieszy - zwłaszcza w ostatnich kilku miesiącach - Ludzie, którzy przez pierwsze kilka tygodni po tym, co się wydarzyło minionego września, próbowali poukładać sobie różne sprawy w głowie i nagle doznali olśnienia: chwileczkę, trzeba zastanowić się na nowo, co jest w życiu najważniejsze. Po chwili namysłu dochodzili do wniosku: te wszystkie rzeczy, których nigdy nie zrobiliśmy, choć zawsze chcieliśmy. Tytuł tego albumu, "Whatever Gets You Through The Day", dotyczy właśnie tych spraw, a opowiada o nich każda piosenka, jedynie patrząc na nie pod różnym kątem. Nie nazwałbym tego wydawnictwa płytą koncepcyjną, niemniej jako całość dotyczy robienia spraw, które danej osobie odpowiadają, o przeżyciu swego życia tak, jak się ma na to ochotę.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: trasy | nastrój | słuchać | piosenka | nagrania | utwory | muzyka | studia | U2 | Dr House | Ocean | studio | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy