"Nie robimy muzyki dla czternastolatków"

Dzięki płycie "Miłość w czasach popkultury" (1999) zespół Myslovitz stał się jednym z najpopularniejszych wykonawców w Polsce. Po ogromnej ilości promujących ją koncertów, dopiero na początku 2002 roku Artur Rojek i jego koledzy rozpoczęli w katowickim studiu radiowym prace nad piątym w dorobku albumem, zatytułowanym nieco tajemniczo "Korova Milky Bar". Już po nagraniu płyty wyjechali na jeden koncert do Londynu i jednocześnie ogłosili, iż odbędą tournee po Europie u boku angielskiej grupy Simple Minds W maju Myslovitz odbył trasę po Polsce, promując płytę na miesiąc przed jej premierą. Artur Rojek, Jacek Kuderski i Przemek Myszor podzielili się z Konradem Sikorą swoimi wrażeniami z koncertów, obawami związanymi z albumem i planami na przyszłość.

article cover
INTERIA.PL

Jak oceniacie przebieg trasy promującej waszą najnowszą płytę "Korova Milky Bar"? Jesteście zadowoleni z przyjęcia nowych piosenek?

Jacek Kuderski: Oczywiście, jesteśmy zadowoleni z przebiegu tej trasy. Wiadomo, że ludzie nie mogą jeszcze znać nowych piosenek, bo płyty nie było jeszcze w sklepach i zamiast skakać i śpiewać, po prostu słuchali tych numerów. Wszyscy liczą więc na te stare piosenki i na pewno one są lepiej przyjmowane. Pierwszy singel już jest prezentowany w stacjach radiowych i ta piosenka, jak zauważyliśmy, bardzo się podoba.

Waszym koncertom towarzyszyła wspaniała oprawa świetlna...

JK: Tak, człowiek, który nam to przygotowywał, to naprawdę fachowiec w swojej dziedzinie i w ogóle ludzie odpowiedzialni za to wszystko doskonale to przygotowali. Sami jesteśmy pod sporym wrażeniem.

Oprócz typowych dla Myslovitz piosenek, graliście także utwory, które są "zupełnie z innej bajki" - rozbudowane, psychodeliczne kompozycje, trwające po 10 minut...

JK: Tak i zauważyliśmy, że wywołują one ogromne zainteresowanie publiczności. Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego tak jest. Tak się jakoś składa, że ostatni utwór grany na koncercie nigdy nie jest prezentowany dwa razy tak samo. Czasami możemy grać go przez pięć minut, a czasami przeciągamy go aż do 15 minut. Jeszcze ciekawsze jest to, że ten utwór nigdy nie został nagrany. Jesienią planujemy wydanie kolejnego albumu, który zawierał będzie właśnie te nasze utwory "z innej bajki". Napisaliśmy kilka utworów, które zupełnie nie przystają do tego, co znalazło się na "Korova Milky Bar". Do tego mamy jeszcze kilka kompozycji, które można określić jako takie plamy muzyczne. To wszystko stworzy ten nowy album.

Przemek Myszor: W sumie myśleliśmy, by te kompozycje w jakiś sposób wymieszać na tej płycie, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu tego robić. Zbyt wiele tego jest, aby robić z tego tylko jedną płytę. Lepiej wydać najpierw płytę z piosenkami, a potem dopiero tą - że ją tak nazwę - psychodeliczną. Będzie to jakby druga część "Korovy", ale raczej tylko dla prawdziwych fanów i już raczej bez promocji w mediach.


Nowością w przypadku Myslovitz jest wykorzystanie samplera i instrumentów klawiszowych. Jak dużo tego rodzaju brzmień znalazło się na płycie "Korova Milky Bar"?

JK: Jest tego trochę, ale staraliśmy się nie przedobrzyć. Zależało nam na tym, aby nie były to jakieś nowowczesne, elektroniczne brzmienia. Bardziej chcieliśmy uzyskać dźwięki nawiązujące do starych analogowych syntezatorów, aby to brzmienie było nieco archaiczne.

Nie obawialiście się, że fani, którzy oczekują od was radosnego gitarowego grania, mogą nieprzychylnie ocenić ten zabieg?

JK: Myślę, że nie. Większość kompozycji jednak obeszła się bez klawiszy i szarpiemy tam mocno po gitarach. Nikt nie powinien się bać. To nie będzie żadna dyskoteka. Dalej gramy swoje.

Podczas trasy promującej nowy album mówiliście, że większość nowych piosenek nie ma jeszcze tytułów. Czy to zabieg mający na celu przechytrzenie piratów?

JK: Nie, niestety nie. Naprawdę do ostatniej chwili większość z nowych piosenek nie miała tytułów. Tak naprawdę długo mieliśmy tylko dwa - tytułowy i "Acid Land".

No właśnie, skąd wziął się tytuł albumu?

Artur Rojek: Tytuł pochodzi od miejsca, w którym spotykają się bohaterowie filmu "Mechaniczna pomarańcza", aby doładować się dodatkowo negatywnymi emocjami. Piją tam drinki, które działają na nich jak narkotyki i powodują, że ci ludzie wychodzą później na miasto i robią demolkę. Ma to dość szerokie znaczenie. W filmie chodzi tylko o przejaw brutalności, ale dla nas jest to pewien symbol, który można dopasować do wielu różnych spraw i do czasów, w których żyjemy. Wystarczy popatrzeć, jak teraz wygląda świat, jak ludzie wywołują u siebie uczucie miłości i nienawiści. W żadnym wypadku nie chodzi nam o nienawiść i emanowanie brutalnością, ale o sztuczne stwarzanie się i życie w sztucznych barierach.

Czy ten tytuł ma odzwierciedlać charakter płyty? Nowe kompozycje brzmią dość ponuro i mają raczej przygnębiające teksty.

AR: Myślę, że tak. Najpierw był tytuł, a później powstawały piosenki, ale mimo to nie ma tu żadnych niezgodności. Te wszystkie słowa, które pojawiają się na płycie, w pewnym sensie pasują do tego tytułu i z niego wynikają.


A skąd ten dołujący charakter?

PM: Jak wyjrzysz za okno, to rzeczywistość jest bardzo dołująca, nic więc dziwnego, że powstały takie teksty. Nie ma tu jednak żadnych wątków osobistych, więc nie chodzi tu o jakieś nasze konkretne przeżycia. Po prostu chcieliśmy napisać teksty o rzeczywistości. O tym co jest tu i teraz. Mamy wielu znajomych i mamy oczy. Jesteśmy uważnymi obserwatorami.

Fani oczekiwali jednak chyba nieco radośniejszych...

PM: Wydaje mi się, że właśnie nie. Na singlu wydaliśmy utwór "Acid Land" i wielu fanów zarzucało nam, że ta piosenka jest za wesoła. Rzeczywiście jest nieco radośniejsza, ale to odpowiedź na stwierdzenie, że cała płyta jest taka dołująca.

Czy podczas pracy nad "Korova Milky Bar" ciążyła na was presja sukcesu poprzedniego albumu?

PM: Na pewno jakaś tam presja była. Albo inaczej - zdawaliśmy sobie sprawę, że tak jest, ale nie przybierało to formy presji. Bardziej odczuwamy ją, a przynajmniej ja, teraz, kiedy gramy te piosenki na żywo.

Czy uważasz, że wasza pozycja na rynku pozwala wam już na swobodne eksperymenty brzmieniowe, czy wręcz przeciwnie, staracie się utrzymać się w kręgu zainteresowań nastolatków?

PM: Tak się jakoś dzieje, że mamy coraz mniej fanów z tej młodszej grupy wiekowej. Ostatnia płyta przesunęła ten akcent średniej wieku nieco w górę i biorąc pod uwagę, że sami mamy już około trzydziestki, wydaje mi się, że nie możemy już robić muzyki dla czternastolatków. Dużo lepiej robi to zespół Negatyw, czyli nasi koledzy zza miedzy. My już jesteśmy na innym etapie rozwoju.

Czyli można przyjąć, że zmiany brzmieniowe muzyki Myslovitz to bardziej efekt ewolucji zespołu, aniżeli eksperyment?

PM: Tak. Zdecydowanie jest to ewolucja i osobiście bardzo się z tego cieszę. Podoba mi się droga ewolucyjna i zobaczymy tylko, jak daleko ona nas zaprowadzi.

Trasa w kraju już się skończyła i nadszedł czas na koncerty w Europie, u boku popularnej niegdyś grupy Simple Minds. Czujecie się tym faktem podenerowani?

PM: Staramy się cały czas patrzyć na to wszystko z dystansu. Teraz priorytetem jest dla nas to, jak zostanie przyjęta płyta. Jesteśmy jej producentami, więc to też całkiem nowa sytuacja. Dlatego ważniejsza jest dla nas Polska. Traktujemy ten wyjazd bardziej krajoznawczo, a jeżeli przy okazji coś z tego wyniknie, to bardzo fajnie. Graliśmy już zagranicą, dlatego wiemy, czego oczekiwać. Podobne podejście mamy do trasy z Simple Minds. Nasz menedżer uświadamia nam, że to są bardzo ważne koncerty, ale do nas to jeszcze do końca nie dotarło. Większą presję wywierają na nas media. Był taki moment, kiedy przyjechaliśmy do Warszawy - pojawił się stres, bo wszyscy pytali tylko o to. My nic wielkiego nie planujemy, a oczekiwania są wprost olbrzymie. A to nie o to chodzi. Bo za rok zapytasz mnie, no i co, jak z tą karierą, mieliście być gwiazdami? Ale kto w ogóle powiedział, że ma być jakaś kariera? O takich rzeczach będzie można mówić, jeśli kiedykolwiek podpiszemy kontrakt na wydanie płyty na Zachodzie. To będzie początek, a na razie jesteśmy nawet przed początkiem.


Powiedziałeś, że sami produkowaliście album "Korova Milky Bar". W takim przypadku zmianie musiał chyba ulec sposób, w jaki pracowaliście.

PM: Proces ten się zmienił, ale głównie dlatego, że całą płytę robiliśmy na wariata. Wszystko odbywało się w ogromnym pośpiechu i nie wszystko było tak, jak byśmy tego chcieli. Wzorcem prawidłowego nagrywania płyty było to wszystko, co robiliśmy przy okazji "Miłości...". Mogliśmy sobie wyjechać w ustronne miejsce, zrobić demo itp., teraz wszystko było inaczej, nawet nie nagraliśmy wersji demo. Nie mieliśmy czasu nabrać do tych kompozycji dystansu i ich poprawić. Jeśli teraz coś będzie nie w porządku, to niestety, ale jest już za późno na jakiekolwiek poprawki. Czy tak jest, sam nie wiem. Nie słyszeliśmy jeszcze płyty. Nagraliśmy cały materiał, ale potem długo był w fazie składania i miksowania. Słyszeliśmy tylko "Acid Land", bo to nasz pierwszy singel.

Czyli sytuacja dość ryzykowna...

PM: Płytę robił nam Tomek Bonarowski, więc możemy być spokojni o efekty jego pracy. Wiemy, co on robi dobrze, a na co musimy uważać.

Ten przyśpieszony tryb pracy na pewno był wynikiem tego, że Artur zaangażował się wcześniej w inne projekty. Nie czuliście się nieco zazdrośni?

PM: Nie mieliśmy na to czasu, bo już wtedy zaczynaliśmy pracę nad nową płytą. W styczniu Artur wrócił już do nas na dobre. Jedyne, czego mogę mu zazdrościć, to faktu, że nagrał tak zaje***stą płytę z Lenny Valentino.

Sam nie myślałeś o zrobieniu czegoś na boku?

PM: Oczywiście, że myślałem i pozostałe chłopaki także, ale musimy to sobie zostawić na przyszłość. Jak na razie cała nasza uwaga skupia się na Myslovitz. Kiedy skończymy promować płytę, wtedy pomyślimy o innych sprawach.

Mamy za sobą kolejną edycję Fryderyków. Powiedz, co sądzisz o tych nagrodach?

PM: O Fryderykach mam zawsze tę samą opinię. Denerwuje mnie, że nie jest to impreza rock'n'rollowa. Przeszkadza mi także to, iż najważniejsza w tym wszystkim jest telewizja. Ma to być impreza show-biznesowa, a ma więcej wspólnego z Wiktorami albo urodzinami "Klanu". Tyle, że bez telewizji ta impreza nie miałaby prestiżu. Co do samego systemu głosowania, to nie wiem, co mam powiedzieć. Można się nad tym zastanawiać. Słyszałem różne opinie na ten temat. Najważniejsze, że Fryderyka dostał Artur i Marek Grechuta. Reszta mnie nie obchodzi.


Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas