"Napisałem do Nelsona Mandeli"

Krzysztof Jan Kasowski, rocznik 1970, absolwent Szkoły Podstawowej imienia Feliksa Dzierżyńskiego. W szkole muzycznej grał na klarnecie, opanował też saksofon, gitarę i wibrafon, choć - jak sam przyznaje - dość nieudolnie. Później zrobił tzw. karierę, wylansował kilka dużych przebojów i na tym nie poprzestaje. Na rynku dostępne są już cztery jego płyty, w tym ostatnia, firmowana nowym pseudonimem - C.A.S.A. Zmieniła się także jego muzyka, obecnie pełnymi garściami czerpiąca z popularnego nurtu latynoskiego. Wokaliście towarzyszy grupa Los Amigos, a on sam debiutuje jako gitarzysta, pianista i saksofonista. Na parę dni przed występem w ramach tegorocznej Inwazji Mocy radia RMF FM oraz spotkaniem z fanami na stronach INTERIA.PL z K.A.S.Ą rozmawiał Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Co porabiałeś przez ostatnie miesiące, po ukazaniu się twojej ostatniej płyty?

Generalnie skupiłem się na koncertach. Z reguły jest tak, że część czasu poświęcam na produkcje, aranżacje, nagrywanie, czyli różnego rodzaju prace studyjne, a ostatnio częściej koncertuję. Zawsze prowadzę obie rzeczy równolegle, czasami tylko kładę mocniejszy nacisk na jedną z nich. Jeśli chodzi o koncerty to postanowiłem wprowadzić parę zmian.

Właśnie, niedługo wystąpisz na koncercie w ramach Inwazji Mocy. Co się zmieniło?

Przez ostatnie trzy, cztery lata moje koncerty wyglądały dosyć podobnie. Pojawiały się nowe utwory, nowe pomysły, układy taneczne, ale cały czas była to podobna konwencja – tylko mój głos i bębny były na żywo. Natomiast obecnie mam zamiar grać na żywo. Zmontowałem ośmioosobowy zespół i to jest ta główna zmiana, która sprawia, że koncerty nabierają innego wymiaru i formatu. Przestaje być to tylko odtwarzanie piosenek. Pojawia się improwizacja, dużo dobrej zabawy i spontaniczności. Mam szczęście pracować z bardzo dobrymi muzykami i dzięki temu te koncerty są bardziej uniwersalne. Tak też mam zamiar zagrać na Inwazji Mocy, wykorzystując dodatkowo w niektórych utworach tancerzy. Nie będzie żadnego wspomagania z taśmy, wszystko będzie na żywo. Zbliżam się do 30-tki i chyba bardziej dorosłem muzycznie i może trochę się zmęczyłem tą zwykłą formą.

Czy jesteś zadowolony z tego jak została przyjęta twoja ostatnia płyta?

Raczej tak. To była forma żartu i tak to zostało odebrane. Na koncertach utwór „Macho” jest jednym z najbardziej oczekiwanych i najlepiej przyjmowanych. Jest to bardzo żywiołowy utwór. Zmieniłem pseudonim, aby pokazać dystans do tego rodzaju muzyki. Nie jestem przecież Latynosem i tylko sobie żartuję, że jestem. Ludzie do tego w ten sposób, z poczuciem humoru, podchodzą i podoba im się ta płyta.

Czy w życiu prywatnym uważasz się za "macho"?

Jestem, niestety, może nie tyle przeciwieństwem macho, ale kimś pośrodku między macho a nie-macho. Na pewno nie mam w sobie takich - nazwijmy to - typowo męskich cech w takim sensie, że w stosunku do kobiet jestem przesadnie egoistyczny i nie mam zamiaru sprowadzać ich do roli służących, a z tym i wyłącznie z tym kojarzy mi się macho. Z egoizmem, ogólnie rzecz biorąc z cechami negatywnymi. Tak naprawdę raczej nie jestem macho, no, może w jednej czwartej...


Skąd więc pomysł na taką piosenkę?

Po prostu obserwuję. Nie muszę czegoś przeżyć, żeby to opisać. Obserwacja jest dla mnie najważniejszą inspiracją. Nie zrobiłem w życiu żadnej reklamy, a napisałem o tym piosenkę. Ja cały czas obserwuję - czy to rzeczy pokazywane w telewizji, czy też normalne życie wokół mnie. Mam kilku kolegów, którzy są macho, może nawet o tym nie wiedzą. To właśnie patrząc na nich napisałem tę piosenkę. Nikogo w niej nie obrażam. Pokazuję po prostu kogoś takiego, kto jest niezwykle pewny siebie i jest w sobie zadufany. Są też dziewczyny, które coś takiego kupują, to znaczy łapią się na to, ale to jest już ich sprawa. To jest pewna forma gry, która często dobrze się sprawdza. Ja po prostu taki nie jestem. Każdy natomiast ma swój własny sposób na życie i ważne, aby tylko nie krzywdził przy tym innych.

Czy myślisz już o nowej płycie?

Tak, coś tam powstaje. Aczkolwiek ja myślę bardzo powoli, a pracuję bardzo szybko. Zawsze tak jest. Myślenie nad koncepcją zajmuje mi dużo czasu, a później bardzo szybko przechodzę do czynu. Jeśli zdecyduję, że to jest to, to po prostu idzie mi bardzo szybko. Mam parę projektów w głowie, pracuję na komputerze, coś tam tworząc. Nie wiem jednak, w którą stronę to pójdzie. Po czterech płytach będę musiał zrobić coś zupełnie innego. Zaskoczyć większością żywych brzmień. Jestem na rozstaju trzech dróg i nie wiem, którą pójdę.

Gdzie prowadzą te drogi?

C.A.S.A to - jak mówiłem - nieco uboczny projekt. Zacząłem zazdrościć nieco Kazikowi Staszewskiemu, który jest roztrojony na Kult, Kazika i Kazika Na Żywo. Nie jestem specjalistą w tych sprawach i szczerze mówiąc już nieco w tym wszystkim się pogubiłem. Nie wiem nigdy kto tak naprawdę wystąpi i jakie piosenki zagra. Cały czas jednak słyszę ten sam głos Kazika, ale w innym repertuarze. Bardzo przyłożyłem się do tego projektu, nawet może bardziej niż do poprzednich. Ci, którzy lubili utwory z moich poprzednich płyt, które były utrzymane w stylu pop, funky, disco, czy jak to tam nazwać, nie znajdą tego na tym albumie. Chciałem jednak wyróżnić, że jest to coś innego. Myślę, że kiedy za jakiś czas osiągnę trzydziestkę, to być może znowu coś zmienię. Mam taki plan powrotu do rzeczy, które grałem osiem lat temu, czyli trio -gitara, bas, bębny. Mam dużo takich utworów, nie wiem, czy jest to rock. Raczej po prostu piosenki. Generalnie jeśli chodzi o przyszłość, to mam zamiar nagrywać piosenki.


Będziesz jednak już pisał się przez „K”?

Chyba raczej tak. Kto wie, może zrezygnuję z kropek?

Na rynku pojawiły się polskie wersje stacji MTV i VIVA, jak to odbierasz?

No, jeszcze nie odbieram. Od momentu, kiedy ruszyła MTV nie miałem okazji być w domu, więc po prostu nie wiem, co i jak. Natomiast cieszę się, że to się stało. Dzięki temu dołączyliśmy do rodziny krajów europejskich w mocniejszy sposób. Może dzięki temu uda się ludziom wreszcie pokazać naszą muzykę tym, którzy chcieli oglądać, a nie mogli do niej dotrzeć poprzez telewizję publiczną. Zresztą, jak podobno dowodzą badania, nie ma takiej potrzeby, aby pokazywać muzykę w telewizji publicznej. Dlatego nie dziwię się, że nikt nie chce robić teledysków.

We wtorek 18 lipca pojawisz się na czacie w INTERIA.PL. Czy kiedyś już miałeś tego typu doświadczenia?

Kiedyś dużo zajmowałem się komputerami i udzielałem się na różne sposoby. Ale to było z pięć lat temu. Natomiast teraz nie angażuję się w tego typu sprawy. Nie za bardzo mnie wciągają, czy to komputer, czy Internet. Dopiero teraz sprawiłem sobie dobry sprzęt, ale głównie do pracy, po to, aby zajmować się muzyką. To jest moje narzędzie pracy. Z fanami miałem okazję spotkać się w ten sposób chyba tylko raz, jakieś trzy lata temu. Moim największym sukcesem, jeśli chodzi o Internet, był list do Nelsona Mandeli, który został przyjęty. Dostałem odpowiedź z jego biura. Napisałem do niego, że zadedykowałem mu utwór „Dżu Dżu”. Dostałem odpowiedź od biura prezydenckiego, bo wtedy on był prezydentem RPA. Czasami bawię się wyszukiwarką i wpisuję nazwę K.A.S.A. Okazało się, że jest to m.in. Korean American Students Association.

Czy przez te ostatnie parę miesięcy zauważyłeś, że coś się zmieniło na polskim rynku muzycznym? Czy znalazłeś coś ciekawego, jakieś nowe inspiracje?

Nie, chyba raczej nie. Pojawiły się takie dwa zespoły, które obserwuję, ale to debiuty i nigdy nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Kiedy ja debiutowałem, też nikt nie wiedział, skąd się wziąłem i co dalej ze mną będzie. Pokazanie wszystkim, kim jestem, trwało długo i w sumie trwa nadal. Nic zupełnie nowego mnie nie zaskoczyło. Nie wiem, może jestem już za stary, a może jestem zbyt blisko tego wszystkiego.


Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na czacie.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas