Reklama

"Nagrałem dobrą płytę"

28-letni Ferid Lakhdar ma mieszane korzenie algierskie, francuskie i polskie. Na stałe nad Wisłę przyjechał w wieku 7 lat. Ma za sobą występy w musicalu "Fame", a także z zespołami Hi Street i Ocean Front. Za tą drugą formacją stał Marek Kościkiewicz, znany z De Mono. Pod koniec listopada 2004 roku ukazała się debiutancka solowa płyta Ferida, zatytułowana "Realnie". Z tej okazji parę pytań muzykowi zadał Paweł Amarowicz.

Jak zaczęła się twoja przygoda z muzyką?

Trochę niestandardowo, ponieważ najpierw byłem zawziętym koszykarzem i trenowałem koszykówkę i nie w głowie mi były jakieś muzykanctwa. Grałem w klubie w koszykówkę. A później jakoś tak się potoczyło, że zetknąłem się z muzyką. Mój kolega grał na gitarze... I tak to się poukładało i zacząłem grać konkretnie, coraz więcej i więcej.

Przez te parę lat zrobiłem duży postęp, nauczyłem się grać najpierw na jednym instrumencie, później na drugim... Grałem hardcore'a, w tym samym czasie grałem w kościele Ave Maria, a potem Sweet Noise...

Reklama

Potem były różne zespoły, zespoliki, poezja śpiewana, a nawet festiwale religijne. Mam kilka nagród z takich festiwali. Wszystko po to, by po prostu robić to cały czas, żeby się rozwijać.

Trafiłeś też do szkoły wokalnej.

Tak, podjąłem decyzję, żeby pojechać na studia do Poznania. Tam po kilku miesiącach dostałem propozycję zagrania w musicalu "Fame", zdecydowałem się na to i zagrałem w nim ponad 100 spektakli... Wiele się tam nauczyłem. Później był zespół Hi Street...

Pochodzisz z rodziny polsko-francuskiej, urodziłeś się w Algierze. Czy ma to wpływ na twoje zainteresowania muzyczne, czy czerpiesz inspiracje z tego rejonu świata?

Myślę, że to nie ma wpływu. Może, gdyby się doszukiwać głębiej, jeśli chodzi o rytm... Ale nie ma to nic wspólnego z moim pochodzeniem. Nie mam "etnicznych" zapędów w muzyce.

Czy ciężko było ci przebić się w świecie show-biznesu? W końcu kojarzony byłeś głównie jako partner Katarzyny Skrzyneckiej...

Zdaję sobie z tego sprawę i ubolewam nad tym. Na pewno jest trudno, ale ja nie podchodzę do tego w ten sposób - robię to, co robię i robiłem to od jakiegoś czasu, być może mało kogo to wtedy interesowało. Ale, niestety, taki jest świat...

Walczę i na to się nie oglądam, bo to było dawno i nieprawda...

Jak znalazłeś się w zespole Hi Street?

Po prostu gdzieś ktoś mnie usłyszał, ktoś mnie widział, powiedział chłopakom, a oni do mnie zadzwonili... przypadek. To była krótka piłka i musiałem pojechać do Krakowa, a byłem w tym czasie jeszcze na studiach.

A jak układała się współpraca z Markiem Kościkiewiczem w Ocean Front?

Bardzo fajnie, graliśmy prawie rok, a z Markiem do dzisiaj się przyjaźnimy, gramy w piłkę, nagrywamy czasem coś razem. Były szerokie plany, ale generalnie tak się stało, że Marek chciał w końcu sam zaistnieć. Wydał ostatnio swoją solową płytę. Ja też zacząłem się zajmować swoimi sprawami i odskoczyłem.

Ale sprawa nie jest zamknięta, zawsze możemy wrócić do tego projektu.

Jak ci się udało zrobić płytę przy udziale producenta Chrisa Aikena i muzyków z Kanady?

To też przypadek. On mnie gdzieś widział na koncercie, jak grałem z chłopakami. Był pozytywnie zaskoczony poziomem muzycznym. Okazało się, że ma podobny gust. Ja już zacząłem tracić trochę nadzieję, zastanawiałem się co dalej z moimi planami, zerwałem kontrakt z Pomatonem, bo miałem z dużą wytwórnią podpisany kontrakt na solową płytę, ale zaczęły się wtedy robić problemy na rynku...

Wtedy poznałem mojego wydawcę, mojego producenta i wszystko zaczęło się układać w dobrą stronę.

W dużej części muzycy, którzy brali w tym udział, to przyjaciele mojego producenta - Mike Norman, Lindsay Martell, Robbie Steineger, Marc Lafrance, Brad Blackwood. Z tamtej strony poznałem ich wszystkich. Część instrumentów nagrywaliśmy w Kanadzie, część tutaj. A druga część to moi przyjaciele, czyli polscy muzycy - Filip Sojka, Tomasz Lewandowski... mnóstwo fajnych ludzi.

I to jest też fajne, że tak mi się udało to zrobić - jak chciałem mieć sekcję smyczkową, to miałem, chciałem sekcję dętą, to miałem dętą. I przez półtora roku sobie spokojnie nagrywaliśmy. Pełen komfort, co w Polsce się nie zdarza. A teraz mam wielki spokój, ponieważ nagrałem dobrą płytę...

Skomponowałeś wszystkie utwory na płytę, a kto jest autorem tekstów?

W połowie ja, a prawie drugą połowę napisała Dorota Truskolaska, moja znajoma, która bardzo fajnie pisze, lirycznie i romantycznie, tak jak lubię. I jest też Rysiu Kunc, pomógł mi w piosence "Cofnąć czas".

Czy masz plany wydania płyty na Zachodzie?

Oczywiście chciałbym, są jakieś tam plany. Zobaczymy, jak to wyjdzie. To się sprowadza do tego - jak rozmawiamy o planach, bardzo łatwo jest powiedzieć "pojadę, zawojuję pół świata".

A ja podchodzę do tego bardziej realnie, tak jak tytuł mojej płyty (śmiech), czyli pojechać i może się okazać tak, że tam jest więcej miejsca na muzykę ambitną i w tym mógłbym się realizować.

Może nie konkurować z Backstreet Boys, bo nie interesuje mnie ta półka, tylko te nurty muzyczne, które się sprzedają się w różnych miejscach na świecie, ale są ciekawe...

I dlatego nagrywasz "Realnie" po angielsku?

Tak, mam taki plan.

Pracujesz nad czymś nowym? Co robisz?

Komponuję i piszę piosenki dla ludzi... Siedzę w studio i nagrywam różne rzeczy, to część mojego zawodu, którą bardzo lubię - tworzenie, aranżowanie. Napisałem muzykę do sztuki teatralnej, to też jest fajna przygoda.

Jesteś królem strzelców Reprezentacji Artystów Polskich (RAP). Powiedz, ile było tych bramek i kiedy najbliższy mecz?

Teraz jest sezon halowy, za którym nie przepadam. Czekam na sezon wiosenny. Ale trenujemy na sztucznej trawie dwa razy w tygodniu i to jest fajna sprawa. A goli było około 30...

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dobro | Ocean | plany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama