Reklama

"Metal na wieki"


Primal Fear do już uznana firma na heavymetalowej scenie za naszą zachodnią granicą. Przewodzący w niej od samego początku wokalista Ralf Scheepers i basista Mat Sinner to już postacie legendarne. Pierwszego pamiętamy z Gamma Ray, zaś drugi przez lata całe wydeptywał sobie ścieżkę do sławy jako lider grupy Sinner, a także jako producent.

Mimo, że Primal Fear zaczynał pod koniec lat 90., kiedy klimat dla klasycznego metalu był średnio sprzyjający, udało się zespołowi znaleźć swoje miejsce i zbudować grono oddanych fanów na całym świecie. Nie przeszkodziły im w tym ustawiczne porównania do Judas Priest i ciągłe przypominanie, że Scheepers kiedyś starała się o posadę wokalisty w legendarnej brytyjskiej formacji. Muzyka zawarta na czterech studyjnych płytach broniła się sama bardzo skutecznie.

Reklama

Z pewnością nie inaczej będzie z nową płytą Primal Fear, zatytułowaną "Devil's Ground", która ukazała się w lutym 2004 roku. Jest na niej kilka kompozycji, które z pewnością na trwałe zagoszczą w repertuarze koncertowym grupy. Między innymi o różnicach w procesie tworzenia muzyki między Primal Fear a Sinner, o nowych ciekawych zespołach, o coverze-niespodziance oraz o swojej kolekcji gitar basowych Lesławowi Dutkowskiemu opowiedział basista, producent i dyrektor w jednej osobie, Mat Sinner.


Mat chciałbym zacząć od pytania o tytułową kompozycję, "Devil's Ground", która jak sądzę jest zaskakująca również dla fanów Primal Fear. Kto wpadł na pomysł tej przemowy?

To mój pomysł. Nie lubię za wiele mówić o sobie i dlatego częściej używam słowa "my", ponieważ wszystko przygotowujemy razem. Jednak pomysł na to wyszedł ode mnie. Na początku to miała być introdukcja do albumu. Ma odpowiedni klimat, jest tu odpowiedni głos. Ale jak już nad tym usiadłem, to historia robiła się coraz dłuższa i dłuższa. (śmiech). W końcu postanowiłem, że dość nowatorskim pomysłem byłoby umieszczenie tego na końcu. Bez niczego, bez żadnych instrumentów. Sam głos. Plus grzmoty i błyskawice, które kończą całą płytę. Skoro tyle osób o to pyta, to nie był to chyba najgorszy pomysł.

Kto mówi te słowa? Czy to jeden z was?

Tak, to ja.

Ze specjalnym efektem, który obniżył twój głos? Brzmisz bardzo demonicznie.

Nie trzeba było efektu. Wypiłem trochę poprzedniego wieczoru. Następnego ranka poszedłem do studia nagraniowego i mogłem mówić takim niskim demonicznym głosem.

No już wiem, jak twój głos brzmi po imprezie.

(śmiech) Wszyscy się boją, gdy dzień po imprezie coś mówię. (śmiech) Ale w końcu do tej historii bardzo się taki głos przydaje. Wielu wokół nas mówi, że diabeł to taka fajna sprawa, a my mówimy, że nie do końca. To jest coś złego. Jeśli pójdziesz za nim do piekła, to już nigdy nie wrócisz.

Ralf powiedział nam w wywiadzie promującym płytę "Black Sun", że ten album był swego rodzaju konceptem. Czy można coś takiego powiedzieć o "Devil's Ground"?

Nie. Najpierw pomyśleliśmy o muzyce, potem wzięliśmy się za teksty i wszystko wyszło dość interesująco. Okładka plus teksty czynią z tej płyt interesującą całość.

Tym razem wszystko zrobiliście w Niemczech. Czemu nie zdecydowaliście się na przykład na zmiksowanie całości poza swoją ojczyzną, jak to zdarzyło się w przypadku płyty "Black Sun"?

Coś takiego kosztowałoby nas niewyobrażalnie dużo pieniędzy. Dziś to już dla nas luksus. Nie zaoszczędziliśmy może dzięki temu pieniędzy, ale za to przeznaczyliśmy je na czas w studiu. Dzięki temu mogliśmy nagrywać nieco dłużej. Zamiast wydawać na hotele i samoloty wszystko poszło na potrzeby albumu.

Od jakiegoś czasu krąży już plotka, że przygotowaliście niesamowity cover na limitowaną edycję "Devil's Ground". Możesz wyjawić jaka to piosenka?

My zawsze chętnie gramy piosenki z przeszłości, które bardzo lubimy. Tym razem nagraliśmy kawałek Black Sabbath.

Który?

"Die Young" z płyty "Heaven And Hell". Uważamy, że to wspaniały kawałek. Śpiewa w nim wspaniały wokalista, Ronnie James Dio. Występowaliśmy z nim kilka razy w minionych paru latach. To wspaniała piosenka.

Cała płyta jest świetna.

To prawda. Dlatego między innymi postanowiliśmy nagrać z niej utwór.

Wracając jeszcze na chwilę do tytułu waszej nowej płyty - wiem, że wcześniej miał on brzmieć "In Metal". Dlaczego postanowiliście go zmienić na "Devil's Ground"? Też chcieliście, żeby wszyscy was o to pytali?

Tak, ale ja też znam na to odpowiedź. (śmiech) Uznaliśmy, że "In Metal" to zbyt oczywisty tytuł. Zaś ten album jest dla nas czymś naprawdę wyjątkowym. Im dłużej trwały nagrania, tym dłużej myśleliśmy, że trzeba mieć znacznie mocniejszy tytuł.

Mat, wiadomo, że kilka miesięcy temu zmienił się wasz skład. Nie będę pytał, jaka jest teraz atmosfera w Primal Fear, bo czytałem komentarze na waszej stronie internetowej i wiem, iż wszystko układa się naprawdę nieźle. Chciałbym tylko, abyś opisał swego partnera w sekcji rytmicznej, Randy'ego Blacka?

To jeden z najlepszych bębniarzy. Być może dla Primal Fear on jest najlepszy. Sprawa wygląda tak, że ja wcześniej w ogóle nie znałem Randy'ego. Nie za wiele słuchałem Annihilator. Ale Stefan [Leibing, gitarzysta - red.] zawsze bardzo lubił grę Jeffa Watersa. Stefan go zarekomendował. Spotkał go podczas targów muzycznych we Frankfurcie. Powiedział, że gość jest po prostu zabójczy.

Mieliśmy jechać do Ameryki na koncerty z Robem Halfordem a Klaus [Sperling, poprzedni perkusista - red.] nie mógł się z nami wybrać. Stefan wymyślił, że Randy może zagrać z nami. W sumie czemu Mat ma zawsze decydować, więc tym razem decydował Stefan. (śmiech) Ja miałem kilka innych kandydatur na liście, ale skoro Stefan i Klaus są tak bliskimi przyjaciółmi, to niech Stefan wybierze. Wybrał Randy'ego i to był naprawdę dobry wybór. Jako basista musisz jak najlepiej współpracować z perkusistą. W Ameryce zagraliśmy naprawdę kilka świetnych koncertów. I tak to się zaczęło.

Muszę przyznać, że "Devil's Ground" trzyma wysoki poziom wszystkich waszych wydawnictw i na pewno wasi fani nie mogą być rozczarowani. Jak wy to robicie przez tyle lat? Każdy z was przez niemal cały rok jest przecież bardzo zajęty.

Prawda, ale jak jedziesz do jakiegoś nowego kraju i grasz dla fanów, którzy marzyli o tym, by cię zobaczyć od wielu lat, musisz dać z siebie to, co najlepsze. W przypadku trasy "Black Sun" kilka ostatnich koncertów zagraliśmy w USA i Kanadzie. W tym drugim kraju graliśmy po raz pierwszy. Tam dotarło do nas, iż mamy naprawdę wielu fanów w Kanadzie. To jest naprawdę dobra motywacja. Dwa dni z rzędu graliśmy na przykład w klubie na Broadway'u w Nowym Jorku. Oba koncerty były wyprzedane. Było fantastycznie. Dzięki czemuś takiemu masz motywację i zapał, by iść dalej i robić coś jeszcze lepiej. Pisać wspaniałe piosenki.

Były takie fragmenty na "Black Sun", które nie były tak ciężkie. Te kawałki szły w trochę innym kierunku. Teraz z "Devil's Ground" wszystko od początku do końca jest takie, jak być powinno. Dobrze się stało, że mamy dwóch nowych członków w zespole. To dodało nam energii. Tom Naumann jest z nami od listopada 2002 roku, czyli już ponad rok. Dobrze, że do nas wrócił, bo w końcu był jedną z osób, które zakładały Primal Fear. Odpowiadał przecież za riffy na płycie "Primal Fear". Jego powrót przywrócił w pewnym stopniu ducha z czasów pierwszej płyty.

Rozumiem już skąd czerpiecie motywację, ale powiedz mi, jak przy takim natłoku obowiązków znajdujecie czas na ładowanie baterii? Pracujecie właściwie bez przerwy od pięciu lat.

To prawda, ale to nie jest takie złe. Jeśli stanie się to dla nas nudne, na pewno to zauważysz. Ale my możemy w pełni szczerze powiedzieć, że zajmujemy się muzyką, którą sami naprawdę bardzo lubimy. Mamy swoje życie prywatne, ale mamy też życie na scenie. My nie podchodzimy do grania w ten sposób, że jest to coś, dzięki czemu nasze lodówki mają być pełne. Gramy to, co nam samym się podoba. Zajmujemy się naszym życiem prywatnym, a potem wychodzimy na scenę i skopujemy ludziom tyłki.

Powiedz mi, czy jest różnica w tworzeniu muzyki pomiędzy Primal Fear i Sinner?

Oczywiście. W Primal Fear jesteśmy naprawdę bardzo uważni. Przykładamy wagę do wszystkich partii, do każdego szczegółu. Dużo czasu spędzamy w studiu. Sinner zaś w porównaniu z tym jest jak wakacje. Spotykamy się w gronie przyjaciół i całą muzę jaką skomponujemy nagrywamy. To zupełnie inne podejście.

To w takim razie kiedy planujesz kolejne wakacje, czyli kiedy można się spodziewać następcy "There Will Be Execution"?

Oj, na razie nie mam na coś takiego czasu. W tej chwili promuję w całej Europie nową płytę Primal Fear. Dopiero co wróciłem z Francji, a za kilka dni lecę do Szwecji na trzy dni i mam tam sporo zajęć. Następnie wybieram się do Hiszpanii, zaś później trzeba będzie zacząć przygotowania do trasy. Potem pojedziemy na trasę, a w tej chwili nie mam pojęcia kiedy się ona zakończy.

Wiem, że wybieracie się na trasę z Iced Earth i bodajże Brainstorm? [w chwili przeprowadzania wywiadu z Matem jeszcze nie było wiadome, że Iced Earth został zmuszony do odwołania trasy - red.]

Z Iced Earth tak, ale nie z Brainstorm. Początkowo mieliśmy zagrać tournee jako headliner z Brainstorm jako supportem, lecz później dostaliśmy ofertę od Iced Earth i uznaliśmy, że jest bardzo dobra.

Słyszałeś już ich nowy album "The Glorious Burden" z Timem Owensem na wokalu?

O tak, bardzo dobra płyta. Rippera widziałem kilka lat temu, w 2001 roku, gdy graliśmy z Judas Priest. To jest świetny wokalista. Wygląda też na to, iż jest odpowiednim człowiekiem do trudnych zadań.

Jest punkt wspólny między Primal Fear i Iced Earth, mianowicie artysta, który wykonał okładkę, Leo Hao. Jak wy go znaleźliście?

Graliśmy kiedyś z Blind Guardian. On był na tym koncercie wraz ze swoim agentem. Robił wtedy zdaje się jakąś okładkę dla Blind Guardian o ile się nie mylę. Zapytał też, czy jest szansa na zaprojektowanie kiedyś okładki Primal Fear, bo okazało się, że jest naszym fanem. Powiedziałem: W porządku, przyślij mi swoje pomysły. Dostałem szkic okładki "Devil's Ground", który troszkę zmieniliśmy. I tak powstała wersja ostateczna, która bardzo mi się podoba. Im jest większa, tym ładniej wygląda.

Kojarzy mi się z katastrofą, która zdarzyła się kilka lat temu w Nowym Jorku.

I dobrze ci się kojarzy, bo to jest właśnie w tekście. W nim jest nazwa "New City", a to oznacza właśnie Nowy Jork.

Mat, masz kilkanaście gitar basowych w swojej kolekcji...

Jeśli myślisz o tym co zobaczyłeś na mojej stronie, to powiem ci, że mam ich jeszcze kilka więcej. (śmiech)

Masz jakiś ulubiony model?

To zależy. Od czasu do czasu to się zmienia. (śmiech)

Jest w kolekcji między innymi Rickenbacker, na którym grają też Lemmy i Geddy Lee z Rush.

Prawda. Bardzo dobra gitara. Niełatwo się na niej gra, ale jest bardzo dobra. Może nawet wezmę ją na najbliższą trasę.

O ile mnie słuch nie myli, pod koniec kawałka "The Healer" są smyczki. Prawdziwe, czy wsamplowane?

To są sample, ale nie z klawiszy. Te sample pochodzą z nagrania prawdziwej orkiestry. Mamy przyjaciela, Alexa Beyrodta z zespołu Silent Force, który ma sporo wspaniałych sampli w swojej kolekcji i podarował nam kilka.

Ogłosiliście kiedyś konkurs na nazwę waszego orła. Niestety, umknęły mi wyniki.

Nazywa się Chainbreaker. Było chyba z 200 propozycji nazw, ale większość z nich to były jakieś szalone bzdury. (śmiech) W końcu wyszło na to, że Chainbreaker uzyskał najwięcej głosów.

Mat, z tego co wiem, to pracowałeś albo nadal pracujesz w wytwórni Nuclear Blast. Czy to prawda?

Tak. To trwa już ponad pięć lat.

A co tam robisz?

Jestem jednym z dyrektorów.

Czyli grubą rybą.

Ale mam przez to wiele pracy. (śmiech) Bardzo dobrze mi się współpracuje z właścicielem wytwórni i z innymi dyrektorami. To ciężka praca, ale i wspaniała praca. Wokół mnie jest wielu młodych kolesi.

A ty między nimi czujesz się zapewne młodszy?

Pewnie. Jeśli pracujesz wśród starych pierdzieli, czujesz się stary, a jeśli wśród młodych, to czujesz się młodo. (śmiech) Tak jest zawsze. Miło jest wykorzystywać doświadczenie dla tej firmy. Czasami jest mi ciężko, lecz trzeba pamiętać, iż dzięki temu będę miał życie po tym, jak przestanę być czynnym muzykiem. Będę miał swoją pozycję w Nuclear Blast, którą naprawdę lubię.

No to powiedz mi, jako ktoś, kto profesjonalnie zajmuje się heavy metalem, co sądzisz o kondycji tego gatunku współcześnie?

Dla mnie dobre jest to, że dla mojej wytwórni nagrywa kilka wspaniałych zespołów, które wciąż sprzedają sporo płyt. Płyt, których fani szukają, także w specjalnych opakowaniach z bonusami. Nie ograniczają się tylko do ściągania muzyki. My naprawdę bardzo dbamy o takie rzeczy jak wygląd płyt. Bardzo ważne jest to, by dawać fanom coś naprawdę wartościowego za pieniądze, które płacą.

Brakuje mi natomiast młodych gości, którzy zgłaszają się do nas z naprawdę świetną muzyką, taką, że każdy po jej usłyszeniu mówi: Wow!. Ostatni raz coś takiego zdarzyło mi się z Edguy, ale oni teraz przygotowują swoją piątą płytę, więc nie są już nowym, młodym zespołem. Czekam na taką grupę, która nagra swoją pierwszą płytę, a ja słysząc ją powiem: .

Ale metal będzie istnieć wiecznie prawda?

No przecież słyszysz to na nowej płycie Primal Fear. (śmiech) Jest wielu muzyków, jak Robert Plant czy Jimmy Page, którzy mają chyba 60 lat i wciąż są na scenie, wciąż tworzą dobrą muzykę. Generacje się zmieniają, a oni cały czas są i to jest moim zdaniem dobre. Młode zespoły też grają rocka.

Jesteś już w tym biznesie ponad 20 lat i na pewno jesteś dobrym adresatem mojego następnego pytania. Powiedz mi ogólnie, jaka jest twoja opinia o biznesie muzycznym, jakie pułapki w nim odkryłeś jako muzyk i co mógłbyś doradzić młodym zespołom?

Mogę ci tylko powiedzieć, że ja cały czas się uczę.

Po tylu latach?!

Tak. I wciąż popełniam błędy. (śmiech) W końcu nikt nie jest doskonały. Młodym muzykom mogę tylko doradzić, aby możliwie najdłużej pozostali w sali prób, pracowali ciężko, starali się pisać dobre kawałki, bo dobra piosenka wciąż jest kluczem do osiągnięcia sukcesu. Niech starają się pracować nad możliwie najlepszym wizerunkiem, a do studia nagraniowego niech wejdą dopiero w odpowiednim czasie. Niech niczego nie przyspieszają, niech nie działają nerwowo. Przede wszystkim należy się starać napisać jak najlepsze piosenki. Jeśli czujesz, że to jest to, to wyślij materiał do odpowiedniej wytwórni płytowej. A jeśli Nuclear Blast powie: Tak, to będzie oznaczać, iż przyszedł ten właściwy czas.

A pułapki odkryte przez ciebie?

Złe kontrakty, źli menedżerowie, źli wydawcy, źli promotorzy... (śmiech) Odkryłem każdą małą pułapkę. W każdej z nich kiedyś się znalazłem. Były czasy, kiedy łatwo było się z nich wydostać, a było też tak, że cała sytuacja dostarczała mi bardzo wielu nerwów.

Czy przez te wszystkie lata zmienił się twój sposób pracy jako kompozytora? Czy może mniej więcej jest to sama metoda?

Nie, oczywiście, że się zmienił. Na początku sądzę, że byłem zarozumiałym dupkiem, który myślał, że jest największą gwiazdą rocka na świecie. (śmiech) Dziś jestem znacznie mądrzejszy i umiem cieszyć się z małych rzeczy. Przede wszystkim bawię się tym, co robię. Cieszę się z tego, że będziemy otwierać koncerty Iced Earth. Przez ostatnie cztery lata graliśmy w Europie wyłącznie jako headliner. W takiej sytuacji zawsze najpierw masz próbę dźwięku, a potem długo czekasz aż wszystkie zespoły zagrają i przyjedzie kolej na ciebie. Wychodzisz na scenę, grasz dwie godziny, idziesz do garderoby, uspokajasz się, wychodzisz i z reguły nikogo już nie ma. Odpada czynnik zabawowy. Gdy graliśmy z Robem Halfordem nasz koncerty był mniej więcej w środku. Po wszystkim było trochę osób, z którymi można się było napić drinka i pogadać. Moim zdaniem coś takiego jest bardzo ważne.

Czyli lubisz sobie pogadać z fanami po koncercie?

Czasami bardzo lubię. Są tacy, z którymi warto pogadać, są mili i szanują muzyków. Są też tacy, którzy działają ci na nerwy, gadają bzdury. Jeśli ktoś chce z nami pogadać o czymś fajnym, to nie widzimy problemów.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: basista | F.E.A.R. | piosenka | trasy | piosenki | koncerty | firma | wokalista | metal | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy