"Mam skłonność do wkurzania ludzi"
Pink tak naprawdę nazywa się Alecia Moore. Urodziła się 8 września 1979 roku w Doylestown, w pobliżu Filadeffii. Swój pseudonim zdobyła już w dzieciństwie i nie ma on nic wspólnego z kolorem farby do włosów, której używała później. Karierę rozpoczęła w wieku trzynastu lat, śpiewając w chórkach w lokalnej hiphopowej formacji Schools Of Thought, później zaczęła komponować. Jednak prawdziwą karierę zaczęła robić w 2000 r., kiedy ukazała się jej debiutancka płyta "Can't Take Me Home", która wywindowała młodą wokalistkę do ścisłej czołówki światowej muzyki tanecznej. Jej pozycję ugruntował wydany w roku 2001 drugi album "M!ssundaztood". O tym, skąd wziął się jej pseudonim, kogo ostatnio uderzyła i co denerwuje ją w facetach, piosenkarka opowiedziała Marcinowi Jędrychowi z radia RMF FM.
Nazywają cię Pink, co znaczy różowa, ponieważ kiedyś, gdy ci było wstyd, robiłaś się jasnoróżowa. Co wprawia cię w zakłopotanie?
Ciężko mnie wprawić z zakłopotanie - to jest coś w rodzaju misji dla innych ludzi. Ale myślę, że mogłabym być zakłopotana, gdybym zdjęła spodnie przed tłumem ludzi, nie mając pod spodem bielizny. Kiedyś byłam na scenie i z jakiegoś powodu - nie wiem, czy to był alkohol, czy po prostu ciemności - nie zauważyłam, że jest ona ze wszystkich stron otoczona wodą, było tam z pół metra pieniącej się wody. Miałam na sobie nowe skórzane buty na obcasie i skórzane spodnie, o które bardzo dbałam. No i wpadłam do tego basenu, na oczach półtoratysięcznej widowni. Kabel od mikrofonu owinął mi się wokół głowy, myślałam, że zaraz mnie porazi prąd. Nie było to zbyt fajne uczucie...
Skąd tak naprawdę wziął się pseudonim Pink?
Kiedy miałam jakieś osiem lat, na obozie harcerskim jeden chłopak, w którym się zabujałam, ściągnął mi spodnie przy wszystkich. Nie miałam na sobie bielizny, więc zaczerwiniłam się, a właściwie zaróżowiłam. Od tego czasu przezwisko Różowa przylgnęło do mnie na całe życie. Na początku było to podłe, gdy mnie tak nazywali, śmiali się wtedy ze mnie. No i stąd się to wzięło...
W twoim wizerunku widać duże podobieństwo do Madonny z lat 80. Czy była ona dla ciebie jakimś wzorem?
Tak, zdecydowanie nim była...
Coś więcej na ten temat...
Kiedy miałam osiem lat, wyobrażałam sobie, że jestem nią. Zaglądałam do szafy mojej mamy i starałam się upodobnić do Madonny. Każdy ma swoje pięć minut... Teraz zwracam się ku nieco ostrzejszym rzeczom.
Czy jest ktoś, kogo nienawidzisz, po prostu nie możesz znieść?
Siebie samej. Działam sobie na nerwy bardziej niż ktokolwiek inny. A tak poważnie, nie ma takiego kogoś, kogo nie mogłabym znieść. Jestem łagodna, lubię ludzi. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto byłby na tyle odważny, by wygarnąć mi coś prosto w twarz. Słyszałam o różnych rzeczach od osób trzecich, ale nigdy nie znalazł się nikt taki, kto kompletnie poniżyłby mnie w cztery oczy. Zresztą to i tak by nic nie dało, nawet by mi się to spodobało...
Czy zirytowałaś kiedyś jakąś znaną osobę?
O tak, irytuję je cały czas. Dlatego, że wszyscy oprócz mnie są dobrzy w dyplomacji. Nigdy nie nauczyłam się tego, co mój ojciec usiłował mi wpoić przez 22 lata, to nie dla mnie. Na rozdaniu nagród Emmy półtora roku temu, postanowiłam się wycwanić i zabrałam z sobą na scenę kilka sobowtórów - nie za bardzo się to spodobało. Mam skłonność do wkurzania ludzi. Prawda w oczy kole, ale tak to już jest, gdy jesteś szczery - ma to swoje dobre i złe strony. Ja taka właśnie jestem.
Co najbardziej zaskakuje cię jako gwiazdę?
To, że mam pracę. Jest w tym dużo polityki, biznesu, trzeba bardzo uważać. Wiele rzeczy mnie zaskakuje - najbardziej zaskakujący ze wszystkiego są ludzie....
Chciałabyś być traktowana przez kogoś jako wzór do naśladowania?
Nie jestem doskonała. Nie jestem też pewna, czy wzorowanie się na mnie jest najbezpieczniejsze. Ale nie kłamię, wszystko co robię jest szczere, więc może... Ludzie nie mogą jednak zapomnieć, że jestem tylko człowiekiem. Mogą mnie za to aresztować, nie boję się tego.
Twoje prawdziwe imię to Alicia - czy pozwalasz komuś, aby tak się do ciebie zwracał, czy wszyscy zwracają się do ciebie Pink?
To moje przezwisko z czasów dzieciństwa. Ale mój tata mówi na mnie Alicia, tak samo mój chłopak. Choć tak naprawdę nikt nie zwraca się do mnie: Alicia. Kiedy ktoś tak do mnie mówi, wiem, że szykują się kłopoty. Mam około dwudziestu przezwisk: Ali, Alex, Litch, Licia, jakie jeszcze... Betty, Bitch, Headbitch, jest tego sporo...
Czy założyłabyś na siebie suknię balową albo coś w tym stylu?
To zależy, jak długo musiałabym ją nosić. Jeśli ponad godzinę, to nie, nie zrobiłabym tego. To byłoby zbyt niewygodne, wolę chodzić w trampkach. Nie wiem, może kiedy będę starsza... Na razie wciąż czuję się jak nastolatka, lubię nosić spodnie.
Kogo ostatnio uderzyłaś?
Mojego brata. Stuknęłam go, bo się wymądrzał. Ale u nas w rodzinie to nic szczególnego...
Co cię najbardziej denerwuje w facetach?
Każdy przypadek jest inny. Z tym, że ja zawsze spotykam takich, którzy nie lubią mówić prawdy. Bałamucą dziesięć kobiet naraz, a to niezbyt pociągające...
Czy w związku z tym, że twój ojciec walczył w Wietnamie i z tym, co dzieje się obecnie na świecie, masz zamiar w jakiś sposób wesprzeć amerykańskich żołnierzy?
Zdecydowanie tak. We wkładce do mojej ostatniej płyty dziękuję wszystkim, którzy służyli, ginęli i walczyli. Mam ogromny szacunek dla żołnierzy i każdego, kto walczy o wolność w jakikolwiek sposób. Tak więc zdecydowanie chcę coś zrobić w tym kierunku. Chciałabym zrobić coś więcej, niż tylko wyjść i zaśpiewać dla nich piosenkę. Wielu z moich przyjaciół jest pilotami wojskowymi lub służy w marynarce. Jeden z nich jest właśnie teraz w Afganistanie - piszę do niego listy, podtrzymuję go na duchu, wysyłam swoje płyty jego kolegom z oddziału i są tym bardzo podekscytowani. To miłe...
Dziękuję za rozmowę.