Reklama

"Mały trybik w wielkim mechanizmie"

Niemiecka grupa Poverty's No Crime nie powinna mieć problemów ze znalezieniem fanów w Polsce, tym bardziej, że ich muzyka może przemówić do wyobraźni zarówno fanów baśniowego art rocka, jak i do bardziej wymagających fanów metalu, którym nieobce są dokonania takich grup jak Dream Theater czy Fate's Warning. Marco Ahrens, gitarzysta Poverty's No Crime, opowiedział Jarosławowi Szubrychtowi o "One In A Million", najnowszym albumie zespołu.

Jak doszło do założenia Poverty’s No Crime?

Początki zespołu sięgają 1991 roku. Każdy z nas grał wtedy w innym zespole, mieszkał w innym mieście, ale znaliśmy się z różnych imprez, więc postanowiliśmy pomuzykować trochę razem. Rozpoczęliśmy próby, napisaliśmy materiał i za własne pieniądze nagraliśmy dwie taśmy demo - “My Favourite Delusion” i “Perfect Wings”. W prasie pojawiły się pierwsze pozytywne recenzje, dzięki którym zainteresowała się nami wytwórnia Noise z Berlina. Po kilku tygodni spotkaliśmy się w ich biurze i podpisaliśmy kontrakt opiewający na pięć albumów. Wkrótce potem ukazała się nasza debiutancka płyta “Symbiosis”, a potem “Autumn Years”, zawierająca ponownie nagrany materiał z obu taśm demo. Potem zagraliśmy trasę po Europie z Virgin Steel i Angra i... Noise zerwali z nami kontrakt. Po odejściu z Noise zrobiliśmy sobie trzyletnią przerwę. Nie próżnowaliśmy jednak, ale pisaliśmy nowy materiał, który trafił na pierwszą płytę Poverty’s No Crime wydaną przez InsideOut, czyli “Slave To The Mind”. Dzisiaj świętujemy premierę “One In A Million”, naszego nowego albumu.

Reklama

Dlaczego musieliście opuścić Noise? Pewnie byliście dla nich zbyt mało metalowi...

Być może. Dzisiaj wydaje mi się, że tak naprawdę nigdy nie podobała im się nasza muzyka. Człowiek, który zajmował się nami z ramienia Noise ciągle dawał nam do zrozumienia, że robi to, bo musi, ale tak naprawdę ma nas gdzieś. W końcu powiedziano nam, że sprzedajemy zbyt mało płyt, a “Autumn Years” rozeszło się w Niemczech zaledwie w ilości 1500 egzemplarzy. Co prawda w Japonii sprzedaliśmy 4 tysiące sztuk tego tytułu, ale to ich nie zadowalało.

Wydaje mi się jednak, że zmiana wytwórni wyszła wam na dobre? Wśród progresywnych rockmanów z InsideOut możecie czuć się jak u siebie w domu.

Najfajniejsze w InsideOut jest to, że ci ludzie podpisują kontrakty tylko i wyłącznie z zespołami, których są zagorzałymi fanami. Dzięki temu mają do nas całkowite zaufanie, nie próbują w żaden sposób wywierać na nas nacisku, nie sugerują byśmy zmienili styl na bardziej komercyjny. Kiedy przynosimy do nich nagrany materiał, po prostu go wydają i przykładają się do promocji jak tylko mogą. Oczywiście, InsideOut to wytwórnia mniejsza niż Noise, ale co za tym idzie opiekuje się mniejszą ilością zespołów. Noise bez przerwy wydaje jakieś nowe tytuły, ale tak naprawdę wsparcie ze strony wytwórni otrzymują tylko te grupy, które szybko odniosą sukces. Cała reszta zostaje skazana na odejście z wytwórni i zapomnienie...

Jak porównałbyś “One In A Million”, wasz najnowszy album, ze “Slave To The Mind”, jego poprzednikiem?

“Slave To The Mind” to płyta, która pozwoliła nam nie tylko wrócić na scenę, ale od razu przeskoczyć na znacznie wyższy poziom niż ten, który osiągnęliśmy kiedykolwiek wcześniej. Dlatego nie chcieliśmy przerywać dobrej passy i nagrywać albumu, który całkowicie różniłby się od swojego poprzednika. Mimo to, wydaje mi się, że na “One In A Million” znajduje się więcej kompozycji, które opierają się na gitarowych riffach, przez co płyta brzmi nieco ciężej. Nie bez wpływu na to było również przestrojenie gitar w dół i studyjne eksperymenty z brzmieniem. Kiedy nagrywaliśmy “Slave To The Mind” materiał był gotowy w stu procentach i przećwiczony na próbach nieskończoną ilość razy. Tym razem pozwoliliśmy sobie na więcej spontaniczności, a nawet odrobinę improwizacji. Pojawiły się samplery, fragmenty muzyki puszczone od tyłu i wiele innych smaczków.

Jakie oczekiwania wiążecie z wydaniem “One In A Million”?

Mam nadzieję, że ten album spotka się z jeszcze lepszym przyjęciem niż “Slave To The Mind”. W to samo wierzą ludzie z InsideOut, którzy już wytłoczyli więcej egzemplarzy “One In A Million” niż udało im się sprzedać poprzedniej płyty. Bardzo jesteśmy dumni z nowej płyty i uważamy, że znajdzie dla niej coś dla siebie zarówno fan rocka progresywnego, jak i wielbiciel metalu. Jest to jednak materiał, którego trzeba posłuchać uważnie, najlepiej kilka razy, aby odkryć wszystkie jego tajemnice.

Tytuł płyty brzmi “Jeden z miliona” i sugeruje coś wyjątkowego, tymczasem okładka przedstawia sytuację zgoła odmienną - setki tak samo wyglądających facetów. Jak wyjaśnić ten paradoks?

“One In A Million” to w pewnym sensie płyta koncepcyjna. Prawie wszystkie teksty podporządkowane są dylematowi - co wybrać, podporządkowanie czy niezależność? Okładka przedstawia sporą grupę identycznych mężczyzn, którzy podążają w tym samym kierunku, bez wyraźnego celu. Każdy z nich i każdy z nas jest niczym mały trybik w wielkim mechanizmie. Jeśli jesteś z nimi, jesteś częścią społeczeństwa, jeżeli się sprzeciwisz, zostajesz wyrzucony poza nawias, jesteś outsiderem. Zauważ, że mężczyźni na okładce “One In A Million” nie mają oczu, ale z nimi znajduje się jedno wielkie oko, które ich prowadzi. Oko symbolizuje religię, systemy polityczne czy media, siły które próbują narzucić nam swoje opinie. O nas samych zależy, czy podporządkujemy się tłumowi i damy mu się ponieść, czy też pójdziemy w górę tego ludzkiego strumienia.

Podczas nagrywania “One In A Million” zespół opuściło dwóch muzyków - basista i klawiszowiec. Co się stało?

Już pod koniec 1999 roku opuścił nas basista Ian Scheele, który postanowił poświęcić się bardziej rynkowo nastawionemu zespołowi. Stwierdził, że sprzedajemy za mało płyt, że zarabiamy zbyt mało pieniędzy i nie zamierza marnować więcej czasu na Poverty’s No Crime. On zawsze chciał żyć z muzyki, podczas gdy pozostali członkowie grupy uważają to za niemożliwe. Gramy zbyt hermetyczną muzykę i musimy pracować, by się utrzymać, ale nie przeszkadza nam to. Mimo to, Ian był na tyle lojalny, że nagrał partie basu na “One In A Million” i dopiero wtedy pożegnał się z nami na dobre.

Z kolei Marcello, nasz poprzedni klawiszowiec, w ogóle stracił zainteresowanie muzyką i przestał przychodzić na próby. Musieliśmy znaleźć jego następcę, którym został Jorg Springub i już jego grę słyszysz na płycie. Spisał się doskonale.

Znaleźliście już stałego basistę?

Wciąż jesteśmy na etapie przesłuchań, ale ostatnio zgłosił się facet, któremu prawdopodobnie zaproponujemy stałą współpracę. Musimy jeszcze zagrać razem kilka prób, a wtedy wszystko stanie się jasne.

Wspomniałeś, że nie jesteście w stanie utrzymać się z muzyki. Co robicie, by opłacić rachunki?

Imamy się najróżniejszych zajęć. Ja uczę w szkółce gitarowej, nasz klawiszowiec w szkole publicznej, a wokalista jest architektem. Utrudnia to trochę sprawy ewentualnych koncertów, ale jakoś musimy sobie radzić.

Kiedy myślę o niemieckiej scenie rockowej i metalowej, oczyma duszy mojej widzę kapelę powermetalową śpiewającą o smokach, hektolitry piwa, fanów z grzywkami i setkami naszywek na katanach i olbrzymie letnie festiwale. Poverty’s No Crime nie pasuje do tego stereotypu.

(śmiech) To prawda. Nigdy nie chodziliśmy w skórach, nie obwieszaliśmy się naszywkami z nazwami zespołów i nie podlizywaliśmy się typowo metalowej publiczności. Jesteśmy Poverty’s No Crime, nie Destruction! Mimo to, bardzo lubimy duże koncerty na świeżym powietrzu i piwo, pod tym względem nie różnimy od większości naszych rodaków.

Dlaczego wasza wersja kompozycji “Distant Early Warning” z repertuaru Rush znalazła się tylko na limitowanej edycji “One In A Million”?

InsideOut zapytali nas, czy nie nagralibyśmy jeszcze dodatkowego utworu z myślą o limitowanej edycji płyty oraz o rynku japońskim. Nie mieliśmy niestety nic przygotowanego, więc doszliśmy do wniosku, że nagramy coś z repertuaru Rush. Wybór padł na “Distant Early Warning”, bo był to jeden z utworów od których rozpoczynaliśmy naszą przygodę z muzyką w Poverty’s No Crime. Rush to wspaniały zespół i bardzo się cieszę, że mogliśmy złożyć im pokłon.

Jakie inne zespoły inspirują Poverty’s No Crime?

Niewyczerpanym źródłem inspiracji jest Iron Maiden, choć zapewne nie przekłada się to w bezpośredni sposób na tworzone przez nas dźwięki. Uważny słuchacz szybko spostrzeże jednak, że bardzo często pojawiają się u nas gitary grające unisono, w sposób typowy dla Maiden. Poza tym bardzo lubimy takie zespoły jak Fates Warning, Dream Theater, Pink Floyd, King’s X czy Kyuss, ale nasz perkusista słucha nawet death metalu.

Dziękuję za wywiad.

Ja również dziękuję. Zapraszam do odwiedzenia naszej strony internetowej, pod adresem: www.povertys-no-crime.de

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: one | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy