"Kosmiczne mrówki"
Można dopatrywać się w Alien Ant Farm, kwartecie z Kalifornii, jeszcze jednej grupy, która próbuje zbić kapitał na sukcesie Korn, Limp Bizkit czy Papa Roach. Można, ale po uważnym przesłuchaniu pierwszego albumu grupy, zatytułowanego "ANThology", łatwo się przekonać, że Alien Ant Farm to zespół, który wyróżnia się spośród armii nu-metalowych debiutantów. Nie tylko dlatego, że lubią Michaela Jacksona... Po farmie pełnej mrówek oprowadzał Jarosława Szubrychta gitarzysta Terry Corso.
Czy w Kalifornii macie jakąś obsesję na punkcie robaków? Najpierw karaluchy z Papa Roach, teraz mrówki z Alien Ant Farm...
To czysty zbieg okoliczności. (śmiech) O ile wiem, nazwa Papa Roach wzięła się stąd, że dziadek Coby'ego miał na nazwisko Roach. A że wszyscy w rodzinie tytułowali go papa, zespół miał gotową nazwę... Z kolei w naszym przypadku wiąże się to z pewnym konceptem. W Europie czegoś takiego nie widziałem, ale w Stanach dość popularne są tzw. mrówcze farmy. Okrągłe akwaria, w których hodujesz mrówki, obserwujesz, jak drążą w piasku swoje tunele, wznoszą budowle. Wymyśliliśmy sobie, że Ziemia jest taką mrówczą farmą, założoną przez przybyszy z innej planety. Obcy nas tu umieścili i obserwują, jak sobie radzimy, przeprowadzają na nas różne eksperymenty.
Wasze powiązania z Papa Roach nie ograniczają się wyłącznie do insektów w nazwie, prawda?
Znamy się z Papa Roach od wielu lat. Graliśmy razem wiele koncertów, zaprzyjaźniliśmy się i pomagaliśmy sobie nawzajem. Oni otwierali nasze koncerty w południowej Kalifornii, my graliśmy przed nimi na północy, w ich okolicy. Obiecaliśmy sobie wtedy, że kto pierwszy osiągnie sukces, wyciągnie rękę po tych, którzy będą potrzebować wsparcia. Dlatego kiedy Papa Roach stali się nagle kapelą popularną na całym świecie, założyli wytwórnię płytową, żeby wydać nasz debiutancki album. Kiedy tylko ludzie z Dream Works pozwolili im założyć New Noise, Papa Roach od razu zaoferowali nam kontrakt. Poza tym udzielili nam paru ważnych rad, dzięki którym wiemy, jak funkcjonuje ten biznes i jak mamy się w nim znaleźć.
Poświęćmy się jeszcze na chwilę wspomnieniom. Jak doszło do założenia Alien Ant Farm?
Powstaliśmy pięć, może sześć lat temu. Znaliśmy się już wcześniej, ale każdy z nas grał w innej kapeli. Tak się jednak złożyło, że wszyscy graliśmy z Mikiem, naszym perkusistą. Doszliśmy w końcu do wniosku, że rozsądnie będzie wziąć z wszystkich tych zespołów to, co najlepsze i założyć jedną grupę. Powołaliśmy do życia Alien Ant Farm, nawet nie sprawdzając, czy będzie nam się razem dobrze grało. Wiedzieliśmy, że tak musi być. To było nasze przeznaczenie.
Czy naprawdę lubicie Michaela Jacksona?
Uwielbiamy! Wszyscy jesteśmy fanami Michaela... Wiesz, bardzo poważnie i uczciwie podchodzimy do muzyki i tekstów. Nie próbujemy na siłę podążać za modą, ale robimy to, na co mamy ochotę. Nie zastanawiamy się, czy jesteśmy zespołem nu-metalowym, hardcore'owym czy jakimkolwiek innym, ale pozwalamy muzycy powstawać w sposób jak najbardziej naturalny. Nie widzimy więc powodu, żeby ukrywać nasz zachwyt muzyką Michaela Jacksona, podobnie jak nie wiem, po co mielibyśmy udawać, że go słuchamy, gdybyśmy go nie lubili. Stąd obecność "Smooth Criminal" na naszej płycie. Muzyczny żart, który okazał się czymś więcej. Nakręciliśmy zresztą teledysk do "Smooth Criminal", który jest parodią wideoklipów Jacksona. Perkusista gra w białych rękawiczkach, wokalista wskakuje na samochód i łapie się za krocze, a kiedy krzyczy z ręką uniesioną ku górze, eksplodują szyby w oknach. Typowy Michael Jackson. (śmiech)
Przed "ANThology", waszym debiutem w barwach New Noise, wydaliście własnym sumptem album "Greatest Hits". Mógłbyś porównać obie płyty?
"ANThology" to materiał zdecydowanie bardziej dojrzały i zróżnicowany. Jednak niektóre numery z "Greatest Hits" nagraliśmy ponownie na "ANThology", na przykład "Movies", "Universe" i "Smooth Criminal".
To znaczy, że nie planujecie reedycji "Greatest Hits"?
Na pewno nie w najbliższej przyszłości, ale kiedyś może się na to zdecydujemy.
Czy w takim razie wasza wytwórnia Chick Music wciąż istnieje?
Powołaliśmy Chick Music do życia tylko po to, by wydać "Greatest Hits". Jeżeli jednak "ANThology" odniesie sukces i zarobimy trochę kasy, z pewnością wrócimy do tego pomysłu. Chcielibyśmy wydawać płyty innych zespołów, a może i nasze własne.
Mam kilka propozycji, które powinniście wziąć pod uwagę podczas wymyślania tytułu waszej następnej płyty - "Best Of Alien Ant Farm" oraz "Golden Alien Ant Farm"...
Bardzo możliwe, że weźmiemy twoje sugestie pod uwagę. (śmiech) Wiesz, jesteśmy ludźmi, którzy lubią żarty i lubią się śmiać również z samych siebie. Bardzo spodobał nam się pomysł zatytułowania naszej pierwszej płyty "Greatest Hits", tym bardziej, że sami sobie ją wydaliśmy. Kiedy podpisaliśmy kontrakt i pracowaliśmy nad nową płytą, zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobić, by przebić "Największe przeboje". Nagle przyszła nam do głowy nazwa "ANThology", w której w dodatku jest ant czyli mrówka... Poza tym tytuł płyty odpowiada w dużej mierze jej zawartości. To antologia naszej muzycznej kariery, zawierająca zarówno pierwszy utwór, jaki kiedykolwiek napisaliśmy, jak i kompozycje najnowsze, które skończyliśmy tuż przed nagraniem "ANThology". Nie wiem jeszcze, czy najnowsza płyta będzie miała w tytule mrówkę czy raczej nazwiemy ją w stylu "Volume 2", ale na pewno będziemy chcieli podtrzymać tę tradycję.
Czy któryś z utworów z "ANThology" cenisz bardziej niż pozostałe?
"Whisper". To utwór pełen pasji, bo powstał w ważnym dla nas momencie. Cieszyliśmy się już lokalną popularnością, ludzie doceniali to, co robimy, ale jednocześnie nikt nie chciał podpisać z nami kontraktu. We wszystkich wytwórniach, do których się zwracaliśmy, pokazywano nam drzwi i już naprawdę nie wiedzieliśmy, co robimy nie tak. Utworem, który wyrwał nas z tego impasu, był właśnie "Whisper", bardzo agresywny kawałek o tym, jak gówniany jest ten muzyczny biznes i jak ciężko trzeba pracować, by cokolwiek w nim osiągnąć.
Czy zgodzisz się z opinią, że nu-metal, którego przecież jesteście przedstawicielami, to zjawisko porównywalne w Stanach do mody na grunge, której świadkami byliśmy na początku lat 90.?
To prawda, chociaż grunge miał raczej zasięg lokalny. Dobre zespoły w tym gatunku pochodziły tylko z Seattle i okolic. Chociaż w innych miastach Ameryki setki młodych ludzi również próbowały grać grunge, nikt nie odniósł sukcesu. No, może Helmet z Nowego Jorku, ale oni nie grali czystego grunge'u, nie przypominali pod żadnym względem Soundgarden czy Pearl Jam. Natomiast nu-metal to gorączka, która ogarnęła w równym stopniu całe Stany, wszędzie powstają zespoły grające ten rodzaj muzyki. Myślę jednak, że nie można nazwać Alien Ant Farm zespołem nu-metalowym. Gramy rocka, nowoczesnego rocka i chciałbym, by postrzegano nas w podobny sposób, jak postrzegano Queen w latach 70. Traktowano ich jako rockową supergrupę, która na swoje potrzeby potrafi adaptować każdy muzyczny gatunek. Dążymy do tego, by uważano nas za dobrych muzyków, grających dobrą muzykę. Bez jakichkolwiek ograniczeń.
Czy moda na nu-metal oznacza, że każdy zespół tego typu ma obecnie w Stanach kontrakt w kieszeni?
Nic z tych rzeczy. Zespołów jest dużo więcej, niż wytwórnie potrzebują. Poza tym nu-metal wcale nie jest muzyką, którą najczęściej usłyszysz w amerykańskim radiu. W Kalifornii króluje połączenie ugrzecznionego rocka z popem. Takie rzecz,y jak ten numer Offspring w którym brzmią jak The Beatles, albo "Discovery Channel"... Trzeba jednak przyznać, że nu-metalu jest coraz więcej, również w MTV, do której do tej pory nie miał dostępu.
Z jakim przyjęciem spotkała się "ANThology" za Oceanem?
Z bardzo dobrym. Jak na raczkujący zespół sprzedaliśmy rozsądną ilość płyt, recenzje są wyłącznie pozytywne, na koncerty przychodzi coraz więcej ludzi... Nie rozpętało się na naszym punkcie takie szaleństwo, jak miało to miejsce w przypadku Papa Roach, ale radzimy sobie lepiej niż 70 czy 80 procent debiutantów.
Dziękuję za wywiad.