Reklama

"Death metal musi cuchnąć"

Choć trudno to uwierzyć, historia grupy Fleshcrawl sięga lat 80. - to jeden z najstarszych europejskich zespołów deathmetalowych, który zawsze był wierny ciężkiej i brutalnej muzyce, i nigdy nie zawiesił działalności. Ich siła nie polega na dążeniu do oryginalności za wszelką cenę, czy muzycznym wyrafinowaniu, ale na wierności raz obranej drodze i żelaznej konsekwencji. Czego dowodem jest "Soulskinner", nowy album grupy, wydany przez wytwórnię Metal Blade. Z Bastianem Herzogiem, perkusistą zespołu, o domowych zwierzętach, prawdziwym death metalu i stereotypach, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Obdarłbyś kota ze skóry?

Nie. (śmiech) Nie krzywdzimy zwierząt, ani tym bardziej ludzi. Tytułu płyty, do którego zapewne pijesz, nie można brać na poważnie. To tylko zabawa.

Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że wydając album opiewający Tego Który Obdziera Dusze Ze Skóry, nie pomagacie fanom metalu w walce ze stereotypami na ich temat?

Dobrze wiem, że istnieje wielu ludzi, którym metal i cała związana z nim kultura bardzo się nie podoba. Niektórzy wierzą, że ostra muzyka i teksty rodem z horrorów mogą mieć zły wpływ na młodych ludzi, ale to po prostu przejaw ignorancji. Najgłośniej krzyczą ci, którzy z metalem nigdy nie mieli nic wspólnego, którzy nie mają pojęcia o tej muzyce. Parę lat temu lokalna prasa w naszym rodzimym mieście napisała kilka nieprzychylnych artykułów o Fleshcrawl, przypisując nam jakieś niestworzone rzeczy, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio. Nigdy nie weszliśmy w konflikt z prawem, więc możemy robić swoje i nikt nas już nie zaczepia.

Reklama

Tak czy owak, na płycie "Soulskinner" słowo krew pojawia się 34 razy, a śmierć 42 razy.

(śmiech) Naprawdę je policzyłeś?! Nie zależy nam we Fleshcrawl na przesłaniu dla świata, nie zamierzamy mówić nikomu, co powinien robić, jak się zachowywać i ubierać. Nie interesujemy się polityką, ani problemami społecznymi, więc śpiewamy teksty typowe dla death metalu, pełne postaci rodem z horrorów, przemocy i krwi. Nie ma w tym nic oryginalnego, ale z drugiej strony jesteśmy przekonani, że właśnie takie teksty najlepiej pasują do tej muzyki. Death metal musi ociekać krwią i cuchnąć gnijącym mięsem, inaczej przestaje być death metalem.

Istnieją jednak na deathmetalowej scenie zespoły, które swój image i teksty traktują śmiertelnie poważnie. Weźmy taki Deicide...

Powiedziałbym raczej, że istnieją zespoły, które wiele energii wkładają w udawanie, że wszystko to biorą na serio. Większość muzyków prezentuje swoim fanom czy metalowej prasie bardzo wyrazisty i groźny image, podczas gdy w życiu prywatnym każdy z nich zachowuje się zupełnie inaczej. Ja to rozumiem, bo uzyskany w ten sposób efekt promocyjny dodatnio wpływa na sprzedaż płyt.

Nie powiesz mi chyba, że Glen Benton wypalił sobie na czole odwrócony krzyż, żeby uzyskać odpowiedni efekt promocyjny?

Glen to bardzo dziwny człowiek. Graliśmy kiedyś trasę z Deicide, poza tym spotkałem go przy paru innych okazjach i mogę ci powiedzieć, że poza sceną wcale nie zachowuje się tak jak na scenie. To bardzo przyjazny koleś, nie jakaś bestia, która chce zabić wszystkich ludzi, których napotka. Tryska dowcipem, śmieje się z wszystkiego, więc chyba nie jest aż tak zły, za jakiego chciałby uchodzić. Nie wiem, dlaczego wypalił sobie krzyż na czole, ale jestem pewien, że przynajmniej część rzeczy, które Benton mówi w wywiadach, to element przemyślanego image'u Deicide, nie jego prawdziwa natura.

Wróćmy do Fleshcrawl i płyty "Soulskinner", która wydaje mi się szybsza i bardziej brutalna, niż jej poprzedniczka "As Blood Rains Form The Sky We Walk The Path Of Endless Fire".

Owszem, w dużej mierze masz rację. Myślę jednak, że "Soulskinner" to przede wszystkim płyta bardzo zróżnicowana, a przez to bardziej interesująca dla potencjalnego słuchacza. Każdy utwór jest inny, każdy czymś się wyróżnia. Zależało nam na nagraniu płyty, która nie nudziłaby się po pierwszym przesłuchaniu.

Tym razem skorzystaliście z usług studia Underground. Czyżby Fredman było za drogie? Nie podejrzewam was o sprzedaż płyt porównywalną z Dimmu Borgir czy Opeth...

Fredman jest rzeczywiście studiem dużo droższym i musieliśmy się z tym liczyć. Z drugiej jednak strony, w Underground mają dokładnie taki sam sprzęt, więc po co wydawać więcej pieniędzy, skoro można wydać mniej za usługi o takiej samej jakości? Poza tym nie chcieliśmy po raz drugi nagrywać w tym samym studiu, potrzebowaliśmy zmiany, nowych ludzi ze świeżym podejściem do naszej muzyki. Gdybyśmy zdecydowali się na Fredman, najpewniej "Soulskinner" brzmiałby jak kopia "As Blood Rains From The Sky...". Tym razem uzyskaliśmy na pewno nie gorsze brzmienie, a perkusja na żadnej naszej płycie nigdy chyba nie była tak dobrze nagrana. Gitary? No cóż, zawsze dążymy, żeby miały to specyficzne szwedzkie brzmienie i nie inaczej było tym razem.

Swoją drogą, zawsze zastanawiałem się, dlaczego uważacie, że szwedzkie brzmienie można uzyskać tylko na szwedzkiej ziemi? Macie w Niemczech sporo dobrych studiów i utalentowanych producentów, którzy na pewno potrafiliby was dobrze nagrać.

Dobre pytanie zadane w odpowiednim momencie. "Soulskinner" to pierwszy album w dyskografii Fleshcrawl wyprodukowany przez nas samych. Wiemy już, jak nagrywa się taką muzykę i co trzeba robić, by osiągnąć dokładnie takie brzmienie, o jakie nam chodzi. Musimy tylko zatrudniać inżyniera dźwięku, który przypilnuje spraw technicznych, który dobrze zna sprzęt studyjny, bo o tym nie mamy pojęcia. Najlepiej jeśli ten człowiek również wie, o co nam chodzi. Dlatego baliśmy się do tej pory nagrywać w Niemczech, by przypadkiem rezultat kosztownej i długotrwałej sesji nie został zaprzepaszczony przez człowieka, który nie zna lub nie czuje szwedzkiego death metalu. Ale kto wie, być może już przyszedł czas na zmianę? Może następną płytę nagramy u siebie?

Jak myślisz, dlaczego Amerykanie i Szwedzi potrafili wypracować własne brzmienie, własną odmianę death metalu, a Niemcom nigdy się to nie udało? Nawet wy, jedna z najpopularniejszych niemieckich formacji deathmetalowych, gracie zdecydowanie "po szwedzku"?

Nie mam pojęcia. Pierwsze niemieckie zespoły deathmetalowe, czyli Morgoth i Atrocity, miały szansę na zrobienie czegoś wielkiego, na wykreowanie niemieckiego stylu, ale nie jej nie wykorzystały. Morgoth szybko się rozpadł, a Atrocity zaczęli grać muzykę, która nie ma nic wspólnego z death metalem. Przez długie lata nie pojawił się żaden zespół, który mógłby kontynuować ich dzieło.

"Soulskinner" zawiera dość bluźnierczą wersję "Metal Gods" z repertuaru Judas Priest. Nie obawiacie się zarzutu o szarganie świętości?

(śmiech) Nie. Każdy ma prawo nagrywać, co mu się podoba. Nie chcieliśmy nagrywać nowej wersji utworu deathmetalowego, bo to byłoby zbyt oczywiste. Początkowo myśleliśmy o przerobieniu czegoś z repertuaru Danzig, ale po kilku próbach okazało się, że Judas Priest wychodzi nam lepiej. Nie chcę nikogo oczekiwać i twierdzić, że wszyscy we Fleshcrawl jesteśmy wielkimi fanami Judas Priest, ale myślę, że udało nam się nagrać bardzo przyzwoitą wersję "Metal Gods", więc nie widzieliśmy powodu, by nie zamieszczać jej na płycie.

Jak mniemam, granie brutalnego death metalu nie jest najlepszym sposobem zarabiania na życie. Co robią członkowie Fleshcrawl, by utrzymać siebie i swoje rodziny?

Pracujemy, jak każdy. Ja na przykład jestem administratorem sieci komputerowych, co oznacza całkiem fajne pieniądze. Jeden z moich kolegów jest pielęgniarzem i opiekuje się starszymi, schorowanymi ludźmi, inny z kolei pracuje w telefonicznej infolinii... Jeżeli ktoś myśli, że można utrzymać się z grania death metalu, to jest bardzo naiwny. To piękne, ale bardzo drogie hobby!

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: mus | nowy album | Za wszelką cenę | teksty | śmiech | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy