R.E.M. wstrząsnął "Torwarem"
Ponad dwie godziny trwał pierwszy w historii koncert zespołu R.E.M. w Polsce. Tercet z Athens, w stanie Georgia, zagrał na wypełnionym po brzegi warszawskim "Torwarze" w czwartek, 10 lipca.
Koncert rozpoczął się za kwadrans 21., od okrzyku wokalisty, Michaela Stipe'a: "Polska!". Jak się miało okazać, było to jedno z nielicznych słów w naszym języku, przyswojonych przez amerykańskich muzyków (potem pojawiły się jeszcze: "dziękuję" i "na zdrowie").
Podczas trwającego ponad dwie godziny występu, grupa zagrała niemal wszystkie największe przeboje, wśród których nie zabrakło utworów "Losing My Religion", "Everybody Hurts", "Man On The Moon" czy "Drive".
Jeśli wierzyć słowom Stipe'a, niektórych piosenek z warszawskiego koncertu (np. pochodzącej z początku lat 80. kompozycji "Permanent Vacation"), zespół nie wykonywał od bardzo dawna, zaś inne (np. "I'll Take The Rain") pojawiły się na wyraźne życzenie polskich fanów, wyrażone na internetowym forum grupy.
Spolegliwość muzyków ma jednak swoje granice - gdy ktoś z tłumu krzyknął: "Shiny Happy People", Stipe wzdrygnął się, niczym diabeł na widok święconej wody i powiedział: "O nie, nie, nie!".
Podczas niemal całego koncertu tuż nad głowami artystów jarzyły się trzy pomarańczowe litery, układające się w słowo "luv", czyli "miłość", w nieco nieortograficznej formie. Napis zgasł jednak m.in. podczas wykonywania zupełnie nowej piosenki "Bad Day" mówiącej, jak wyjaśnił wokalista, o obecnej sytuacji w Stanach Zjednoczonych.
Im bliżej końca imprezy, tym lepiej bawiła się nie tylko publiczność, ale również zespół, dodający sobie animuszu polskim piwem. Całość zakończył utwór "It's The End Of The World As We Know It" i obietnica Stipe'a: "Do zobaczenia wkrótce!".
Co ciekawe, niezwykle entuzjastyczna relacja z występu w Polsce pojawiła się na oficjalnej stronie R.E.M. już kilkadziesiąt minut po jego zakończeniu. Pod adresem www.remhq.com można również znaleźć pełną listę utworów wykonanych podczas koncertu na "Torwarze".
