Reklama

Już po Przystanku Woodstock

Podróż pociągiem w nocy z 9 na 10 sierpnia z każdego większego miasta w kierunku Żar mogła zapowiadać poważne kłopoty. Widać było potężną, hałaśliwą i nieprzewidywalną w zachowaniu grupę pijanych ludzi. Niektórzy byli w skórach nabitych ćwiekami i z postawionymi irokezami, część z długimi włosami, a część łysa, w obcisłych spodniach, "flekach" i glanach. Gdyby ktoś znalazł się w takim towarzystwie w każdy inny dzień to naprawdę mógłby się przerazić, ale to był pociąg na Przystanek Woodstock.

Nie było awantur, ale cały pociąg to była jedna wielka impreza, czasem w małych grupkach, czasem w obrębie przedziału, ale ogólnie bawili się wszyscy. No, może poza paroma starszymi osobami wracającymi tym pociągiem z urlopu?

W Żarach wystarczyło pójść za tłumem. Po dotarciu na poniemieckie lotnisko wrażenie było niesamowite: ogromna przestrzeń z, przeważnie śpiącymi na trawie ludźmi, parę namiotów i wielka scena z "pacyfkami", u dołu pomalowana farbą. Chodząc po terenie nie sposób było nie natknąć się na "Przystanek Jezus", podobno jeden z powodów, dla których zeszłoroczna edycja festiwalu nie doszła do skutku. W tym roku była to mała przestrzeń, parę namiotów, a zamiast próbować robić konkurencję, organizatorzy ograniczyli się do zabawy z chętnymi, pomocy tym którzy chcieli porozmawiać, po prostu byli częścią Przystanku Woodstock, nie starając się być czymś więcej. (podziękowania dla ks. Marka za rozmowę na temat całego przedsięwzięcia).

Reklama

Na "małej scenie" grało kilka zespołów zanim zaczęło się cos dziać na scenie głównej. Na uwagę zasługuje młody bluesowy zespół Sugar Free. Wystąpili w ciekawym składzie: dwie gitary klasyczne (Jarek Motała, Michał Kalecki), bas (Robert Puchacz) i oczywiście perkusja (Tomasz Strzelec). Szczególnie ciekawie brzmiały standardy, takie jak "Czarny chleb" Dżemu i na koniec zaśpiewana przez publiczność "Whisky", "Oni zaraz przyjdą tu" Breakoutu i kilka kawałków zachodnich bluesmanów (np. "Sweet Home Alabama"). Publiczność pod sceną choć nieliczna, to jednak szczelnie wypełniająca przestrzeń, bawiła się znakomicie.

Na "dużej scenie" na uwagę zasłużył m.in. Gang Olsena grający swoje bluesy, jak i standardy. A grający rewelacyjnie. Szkoda, że było jeszcze jasno. Ogólnie rzecz biorąc to muzyka była różna, od bluesa poprzez rocka, ska, reggae aż po ostry hardcore. Ale jeszcze zostańmy przy bluesie. Sławek Wierzcholski i Nocna Zmiana Bluesa. Oczywiście publiczność usłyszała rewelacyjne utwory takie jak "6.02" czy "John Lee Hooker", ale też sporo materiału z planowanej na wrzesień nowej płyty. Bardzo interesujący występ dał Sebastian Markowski, interesujący ze względu na ciekawe brzmienie dwóch perkusji. Poza tym niezła gitara i ogólnie klimat utworów.

W sobotę grał m.in. Bielski Akurat, który ciekawie interpretuje muzykę ska. Przy kapitalnym występie Hey'a, publiczność szalała. Oprócz swoich, klasycznych już kawałków, zagrali m.in. cover Type`O`Negative. Pochodzący z Kalifornii zespół Shelter dał prawdziwego czadu. Wokalisty pełno było w każdym miejscu sceny. Publika choć porządnie wykończona, szalała z całych sił. Ale i nikt nie dał tego po sobie poznać! W dźwiękach Shelter można było wyczuć wpływy hardcore, metalu i punka, ale jak twierdzi gitarzystka zespołu gra melodyjny punk.

Przystanek Woodstock faktycznie był oazą wolności, przyjaźni i pokoju. Każdy mógł manifestować siebie, od groźnie wyglądających punków, przez dzieci-kwiaty żywcem wyjęte z Woodstock '69, aż po kolorowowłosych fanów i kilku posiadaczy dresów. A przyjaźń to m.in. błyskawiczne pozbywanie się drobnych, bo co parę metrów ktoś o nie prosił, na piwo lub na coś do jedzenia. Pokój to zero agresji, żadnych bójek, każdy kto upadł w tłumie natychmiast był podnoszony. Zdarzały się interwencje służb ratowniczych do omdleń, skręceń kostek i ran typu obtarcia czy odciski.

Kiepsko wyszli ci, którzy przyjechali bez namiotu, a jeszcze gorzej ci bez śpiwora, do których ja się zaliczałem. W nocy było strasznie zimno! Na szczęście pechowcom udało się znaleźć kilka snopów siana, w których można było przenocować. Wiele do życzenia pozostawiała sprawa sanitariatów.

Klimatu panującego na Przystanku Woodstock nie da się opisać w kilku zdaniach, to trzeba przeżyć.

Paweł Ciepliński

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy