Reklama

Huczny jubileusz Brutal Assault

Potężna twierdza z końca XVIII wieku, 70 metalowych zespołów z całego świata, kilkanaście tysięcy fanów - grubo po północy w niedzielę, 15 sierpnia, zakończyła się XV, jubileuszowa edycja czeskiego Brutal Assault Festival.

Jak co roku do czeskiej miejscowości Jaromierz, oddalonej zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów od polskiej granicy, przyjechało wiele uznanych formacji, które na dwu dużych scenach przedzielonych pokaźnych rozmiarów telebimem, przez bite trzy dni (12-14 sierpnia) zabawiały kilkunastotysięczny tłum miłośników ciężkich brzmień; wśród nich nie brakowało też naszych rodaków.

Jednym z najlepszych koncertów Brutal Assault 2010 był niewątpliwie występ francuskiej grupy Gojira, która po kilkuletniej przerwie znów pojawiła się na deskach czeskiego festiwalu. Przerażająco masywne, mechaniczne, acz nie pozbawione specyficznego klimatu brzmienie zespołu Joe Duplantiera (wokal / gitara) porywało perfekcją wykonania, w czym swój niebagatelny udział miał również brat frontmana, Mario, perkusista o nieprzeciętnych umiejętnościach, którego gra jest nie tylko idealna technicznie, ale i niezwykle pomysłowa.

Reklama

Spośród czołówki amerykańskiej ekstremy najlepiej wypadł, a jakże!, florydzki Cannibal Corpse. Nieco gorzej zaprezentowali się inni prekursorzy amerykańskiego death metalu - Obituary. Wydawało się, że formacji braci Tardy daleko dziś do dawnego blasku, mimo iż dobór utworów z pewnością sprostał oczekiwaniom fanów. Ralph Santolla, najemny gitarzysta Obituary, wyglądał bardziej na człowieka, który wszedł na scenę po całonocnej pracy w kamieniołomach, niż na muzycznego wirtuoza, za którego powszechnie się go uważa. Pozbawiony większego polotu okazał się również występ Monstrosity, kolegów po fachu z dziedziny death metalu rodem z USA.

Istnym zabójstwem były za to koncerty Teksańczyków z Devourment, Origin z Kansas, a przede wszystkim Dying Fetus i kanadyjskiego Despised Icon.

Klasę pokazali też cybernetyczni metalowcy z amerykańskiej grupy Fear Factory. W przypadku tego zespołu nie lada gratką było obserwowanie kunsztu Gene'a Hoglana (m.in. Dark Angel, Strapping Young Lad), ikony amerykańskiej sceny - pełen majestat na perkusyjnym tronie.

Pierwszego dnia niezbyt przekonująco wypadł norweski Gorgoroth, zwłaszcza w porównaniu do zamykającego cały festiwal, szwedzkiego Watain, który swój występ zaczął od "The Return Of Darkness And Evil" z repertuaru Bathory, skutecznie powstrzymując nieuchronnie zbliżający się deszcz. Warto w tym miejscu dodać, że obok komediantów z amerykańskiego GWAR (gdzie tu miejsce na muzykę?) i japońskiego Sigh (bardzo zjawiskowy koncert), to właśnie Szwedzi z Watain dysponowali w tym roku bogactwem scenicznych rekwizytów: płonące trójzęby, proporce, las... odwróconych krzyży. Jednak w przypadku Watain najważniejsza nadal pozostaje muzyka.

Jednym z największych wydarzeń XV edycji czeskiego festiwalu był również koncert reaktywowanego, międzynarodowego kolektywu Lock Up. Tomas "Tompa" Lindberg (wokal; At The Gates), Shane Embury (bas; Napalm Death), Anton Reisenegger (gitara; Criminal) i Nicholas Howard Barker (perkusja) udowodnili sens istnienia tego rodzaju projektów. Radość z bycia na scenie, jaka bije od Tompy udzieliła się chyba każdemu. Na przeciwległym biegunie był z kolei Barker, najszybszy z najbardziej zasapanych perkusistów na świecie. Jak przy tej wadze można tak grać, poza nim wie chyba tylko Hoglan.

Z nie mniejszym entuzjazmem zagrali też Brytyjczycy z Napalm Death. Jak zwykle miotający się po całej scenie Mark "Barney" Greenway sprawiał wrażanie 15-latka z zaawansowanym ADHD. Dość powiedzieć, że równo miesiąc wcześniej człowiek ów skończył 41 lat. Oglądając w akcji ojców grindcore'a i dziś można się poczuć jak w słynnym birminghamskim klubie "Mermaid" w połowie lat 80. Czapki z głów.

Z grona hardcore'owców na słowa uznania zasłużył z pewnością niemiłosiernie wściekły Converge, przy którym blado wypadł nawet Agnostic Front, choć także klasycy NYHC pokazali, że hardcore punk to muzyka wiecznie żywa.

Pełen obaw czekałem z kolei na to, co pokaże Sepultura. Niepotrzebnie. Brazylijczycy z amerykańskim wokalistą Derrickiem Greenem w roli głównej dali jeden z najlepszych i najbardziej żywiołowych koncertów Brutal Assault 2010. Podobnego zdania było co najmniej kilka tysięcy ludzi szalejących pod sceną.

Devin Townsend. Równie szarmancki, co szalony Kanadyjczyk był bez wątpienia jedną z największych atrakcji drugiego dnia festiwalu. Szkoda tylko, że po kilku pierwszych dźwiękach radość z delektowania się genialnymi dźwiękami jego projektu zepsuła potężna ulewa.

Telegraficznym skrótem warto wymienić również udane występy sludgemetalowców z amerykańskiej formacji Kylesa, brytyjskiego Bal-Sagoth, reaktywowanego Hypnos z Czech, prog / deathmetalowców z niemieckiego Necrophagist, polskiego Lost Soul (choć brzmienie pozostawiało wiele do życzenia, i to raczej nie z winy zespołu), Ihsahna (byłego wokalisty norweskiego Emperora), no i - rzecz jasna - kanadyjskiego Voivod oraz szwedzkiego Meshuggah (którzy, jeszcze przed koncertem, przez dobre pół godziny nie mogli dojść do porozumienia z ekipą nagłaśniającą, co wzbudziło wyraźną irytację tak Szwedów, jak i publiki - rzucanie na scenę kubków z piwem było jednak przejawem zwykłego chamstwa).

W zestawieniu najlepszych koncertów powinno znaleźć się też miejsce dla Hypocrisy. Szwedzi na czele z Peterem Tägtgrenem zagrali przekrojowo; po "Roswell 47" nie było praktycznie co zbierać. Szwedzki death metal najwyższej próby.

Wiele ciepłych słów mógłbym napisać jeszcze o Sarke (rock'n'rollowy Celtic Frost z Nocturno Culto z Darkthrone na wokalu - bardzo pozytywne zaskoczenie), doommetalowcach z brytyjskiego My Dying Bride (ten wokal!), awangardowym Diablo Swing Orchestra ze Szwecji (Duke Ellington na pewno tego nie przewidział!) i Ill Nino, czyli Latynosach rodem z New Jersey.

Opowiedziałbym wam też więcej o "Horror Cinema", w którym strudzony festiwalowym zgiełkiem fan mógł zobaczyć wiele klasyków kina grozy; o trudnej do zliczenia ilości stoisk z płytami i metalową konfekcją, pięciu markach czeskiego piwa, przyjaznej atmosferze i wielu "nielichych historiach", bo przecież każdy festiwalu ze sprawdzoną w bojach ekipą ma swój najlepszy tekst, największą porażkę i najfajniejszy koncert. Zachęcam zatem do sprawdzenia Brutal Assault na własnej skórze. Tym bardziej, że w Polsce podobnej imprezy zapewne nie prędko się doczekamy. Brutal Assault 2010: Zaliczony. Do zobaczenia za rok!

Bartosz Donarski, Jaromierz, Czechy

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncert | jubileusz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy