Złoty dzieciak w szalonym mieście
Daniel Wardziński
Kendrick Lamar "good kid, m.A.A.d. City", Top Dawg Ent./Aftermath
Już po premierze wydanego zupełnie niezależnie "Section.80" wielu mówiło, że Kendrick Lamar to na scenie Zachodniego Wybrzeża postać zjawiskowa i materiał na wiele lat świetnej muzyki. Nowy album wydany już pod skrzydłami Dr. Dre i jego Aftermath pokazuje, że Kendrick jest nie tylko tytułowym dobrym dzieciakiem, ale prawdziwym "golden child".
W odróżnieniu od wydawanych również pod okiem Dre'a płyt Yelawolfa czy Slaughterhouse, ten album pokazuje, że K.Dot ma bardzo wyrazisty gust muzyczny i określoną wizję brzmieniową i rytmiczną. Tym jednak co najbardziej zwraca uwagę po pierwszych kilku przesłuchaniach tego albumu, szczególnie pewnie dla tych, dla których jest to pierwszy kontakt z Kendrickiem, to przede wszystkim zupełnie niestandardowy sposób wchodzenia i poruszania się po bicie. Jego styl jest zakręcony, rymy zawija w sposób niezwykle charakterystyczny, a jego skrzeczący głos jest dla takiej mieszanki jak zapalnik. Możemy obserwować tylko malowniczy wybuch, który zmienia gościa dwa lata temu znanego kilku, w dziś znanego tysiącom. 242 tysiące sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu, drugie miejsce listy "Billboardu", prawie 15 milionów odsłon singlowego "Swimming Pools (Drank)" w serwisie YouTube - te liczby mówią same za siebie.
"good kid, m.A.A.d. City" opiera się na znakomicie zakreślonym koncepcie. Wszystko zaczyna się od wyprawy na spotkanie z "Sherane A.K.A. Master Splinter's Daughter", która oprócz tego, że "ma ciało jak striptizerka z Atlanty", ma też w rodzinie prawdziwych gangsterów. Cała historia "dobrego dzieciaka" toczy się przez absolutnie genialny numer "The Art Of Peer Pressure", w którym raper opowiada o "one lucky night with my homies", a jest owa noc opisana tak, że niewielu umie tak budować nastrój. Faktycznie - Kendrick jest po części bezczelnym 25-latkiem wychowanym przez nienajlepsze części Compton i płyty N.W.A., ale po części poetą, gościem, który w kilku linijkach potrafi zamknąć taką paletę emocji i uderzających opowieści, że autentycznie zapiera dech.
Kendrick znakomicie rapuje o sobie i ze swojej perspektywy - dlatego właśnie "Swimming Pool (Drank)" na absolutnie szokującym swoją głębią bicie T-Minusa nie chce mi wyjść z głowy od premiery teledysku. Numer, któremu nie brakuje absolutnie nic, aby być klasykiem i kasowym hitem jednocześnie. A dwa zlepione ze sobą numery "Sing About Me" i "I'm Dying Of Thirst"? Co tu można dodać? Pierwsza, bardzo długa i pełna emocji, przerwana przez symboliczne strzały na słowach "gdybym nie dożył premiery twojego albumu". Druga nawinięta z perspektywy innej osoby na końcu zostaje powoli wyciszona, tak że sprawia wrażenie, jakby seria wyrzutów miała trwać wiecznie. Potem ze swojej perspektywy mówi K.Dot po czym następuje "I'm Dying Of Thirst" - kolejne koncepcyjne cudeńko z niezwykle sugestywnymi skitami, które są tutaj kluczowe do zrozumienia całości fascynującej opowieści w "good kid, m.A.A.d. City".
Na płycie ostatecznie nie znalazła się zaprzyjaźniona z Lamarem Lady Gaga, z którą nagrali podobno więcej niż dwa kawałki, ale zgodnie z przewidywaniami pojawił się Dr. Dre. "Recipe" było singlem od dawna, każdy zdążył je już osłuchać, zresztą nie do końca pasuje do całości, ale "Compton"? Ten bit Just Blaze'a pokazuje jakby nowojorski mistrz tworzenia bangerów trochę się już zapętlił i nie miał specjalnie wyjątkowych pomysłów. Dre nawijający stylem Kendricka mnie nie przekonuje, a sam K.Dot na taki bit nie do końca pasuje. Oczywiście i tu trafiają się mistrzowskie linijki, ale w zestawieniu z najlepszymi numerami to tylko przerywnik. Czy słabszych stron jest więcej? Do mnie np. nie do końca przemawia stylizowanie flow na Eazy-E w "M.A.A.D. City" z MC Eihtem z Compton Most Wanted. Kilka numerów może nie dosięga tutaj do poprzeczki tych najznakomitszych, ale i tak nie chce się przełączać, żeby nie przegapić jakiegoś ważnego elementu układanki albo pojedynczych linijek, w których pojawia się duży błysk talentu tego wyjątkowego tekściarza.
Producenci spisali się na medal. Płyta brzmi świeżo i choć sam gwiazdor pierwszego planu twierdzi, że brzmieniowo płyta jest odmienna od "Section.80" ja słyszę tutaj godną kontynuację i potencjał na robienie kolejnych znakomitych numerów. Gdyby na płycie nie było nieco zbyt "wczutego" "Backstreet Freestyle" na bicie Hit-Boya, albo troszeczkę odstającego "Real", ale z drugiej strony gdyby nie było "Art Of Peer Pressure", "Sing About Me", "Sing About Me, I'm Dying Of Thirst" czy "Sherane" obecny rok w hip hopie byłby dużo mniej ciekawy. Przypuszczam, że "good kid, m.A.A.d City" będzie rzeczą historyczną i wspominaną latami, choć nie jest perfekcyjna. Jest piękną choć trudną opowieścią w którą mimo wszystko warto się zagłębić.
8/10