Ksywa Kajman zobowiązuje. I raper mógłby wziąć na ząb sporą część sceny, bo przy tym co nawija nigdy się ukradkiem nie ziewa. Mógłby, gdyby miał lepsze ucho do muzyki.
W czasie gdy Państwo czytają te słowa, jakaś nastolatka ściągą bokserki nażelowanemu frajerowi, zbliżając się o krok do smartfona z jabłuszkiem. Kolesie wciągają kokainę na zapleczach paskudnych kanciap. Kolesie kolesiów skaczą komuś po głowie pod klubem. Inni nie wytrzymują, skacząc z balkonów. Dzieciak przelewa krew, gdy matka usiłuje zapomnieć o biedzie oglądając idiotyczny serial. Starsi siedzą wieczorem w domu. Nie z własnej woli, ze strachu.
Kajman sporo o tym mówi, ale nie jęczy i nie naucza. Rymuje swój dynamiczny reportaż z życia Polski B. Brzmi to dobrze, jak Borixon junior, ale z techniką adekwatną do poziomu dzisiejszego emceeingu. Chrapliwy głos, cwaniacka, niechlujna maniera, lekkość w konstruowaniu refrenów składają się na porządny styl zawieszony gdzieś pomiędzy województwem świętokrzyskim a południem Stanów Zjednoczonych. O jakości nawijki świadczą goście, zwłaszcza że PIH, Pezet, Pyskaty, Mes czy Sobota (między innymi) nie tylko wpadają tu z wizytą, ale zostawiają po sobie solidne zwrotki.
Tymczasem gospodarz na nic się nie zamyka. Po "Obłędzie" i "Zostaw ją" znać kobieciarza, "Rap się zmienił" i "Nie zapominaj" oddaje starym wygom rapgry, to, co im należne. W błyskotliwym "Nie jestem" Kajman daje dowód swojemu osłuchaniu oraz łatwości w posługiwaniu się słowem, w "Płaczu spadających liści" zaś bolesnej szczerości. Za linijki "Wiesz co mnie smuci? / Że hip-hop zatracił się, wpadł po uszy / nie zagląda już w duszy głąb / ktoś popełnił duży błąd" czy "Zapisałem stosy tekstów, tony zeszytów / z moich wersów mogliby pleść łańcuch stąd do 'w piz*u'" należy się medal. Za selekcję podkładów - muka!
"Oddaliście na ten projekt kawał świetnej muzyki. Mam nadzieję, że nie spieprzyłem tych tracków" - pisze do swoich producentów gospodarz "K2". Sprawa wygląda odwrotnie, to bitmejkerzy ciągną materiał w dół. Największa w tym wina DNA i Davida Gutjara, zmor z czasów dominacji Camey Records i UMC. Nawet jeśli zbliżają się do przeboju ("Mówili mi"), to zawsze poruszając się na granicy obciachu. Nie ma w tym brzmienia, pomysłu, cienia klasy. Niby taka chałturnicza produkcja powinna pasować do szemranych często wersów, ale nie ma się co nad nią roztkliwiać. Proponuję następnym razem odłożyć trochę pieniędzy na bity od Szoguna czy Matheo. Póki co można słuchać Kajmana z przyjemnością. Ale to tzw. "guilty pleasure" - wstydliwa przyjemność.
6/10