Dwupłytowy "Coś więcej niż muzyka" to pozycja lepsza od poprzedniego, i tak już przecież udanego "O.R.S". Wszystko gra, tylko w tym hiphopowo-dancehallowym barszczu o wiele za dużo grzybów.
Miło słyszeć jak GrubSon wykorzystuje swoje możliwości. Od początku miał ten zdarty głos, co pozwalał przebić mu się przez każdy bit. Potem rozpędził go do szybkości nieosiągalnej dla większości nawijaczy. I na tym nie poprzestał. Na najnowszym dziele twórcy, jego zwrotki obrosły w sens a opowieści nabrały kolorytu i znaczeń. Chłopak poznał nowych artystów, którzy hojnie doprawili nagrania swoimi stylami. Teraz bardzo chce się dzielić wrażeniami.
Szkoda, że nie ochłonął, bo "Coś więcej niż muzyka" to niekończący się rozgardiasz. W menu panuje fusion do sześcianu. Do dania głównego, stopy zbitej z werblem zgodnie z nowojorską recepturą i polaną jamajskim sosem, szef kuchni dobrał bowiem m.in. ostrą elektronikę rodem z ciągnących ku nowościom festiwali, nowosoulowe rozmyte brzmienie, coś z repertuaru wiejskich muzykantów, a nawet takie nawiązanie do Grechuty, że Mezo pozostaje samemu opluć się chwilę przed wypłakaniem w falbany Kasi Skrzyneckiej. Niby wszystko apetyczne, niemniej można dostać niestrawności, tym bardziej, że tematy mają podobny rozrzut. W jednej chwili gospodarz mówi o pokoleniowej szansie zmiany obrazu świata, w drugiej o jedzeniu kaca na rosół. Jeszcze przed chwilą układał kamienie na torach w Rybniku, a już diagnozuje "Aby być szanowanym przez chore społeczeństwo, musisz być bardziej chory niż oni, uwierz w to".
Bez problemu dałoby się wykroić z "Coś więcej niż muzyka" kilka bardzo udanych pozycji. Choćby porządny socjologiczny materiał, co to ułatwiłby życie wielu młodym ludziom ucząc ich czegoś do wtóru podkładów wystarczająco melodyjnych i rytmicznych, by chcieli tego słuchać. Albo świetny album wracający do klasycznego brzmienia, oddający szacunek temu co w muzyce miejskiej zawsze było najlepsze i uzupełniony dawką odpowiednio podanych wspominków. Co jeszcze? Na pewno wyluzowaną EP-kę opartą na motywach wakacyjnych i jedności z naturą. A do tego winyl z singlami gotowymi wysadzić dach wszystkich polskich klubów oraz jajcarski mixtape. I tak trzeba było zrobić. Bo GrubSon wcale nie wychodzi na obdarzonego olbrzymią wyobraźnią, eklektycznego gościa, który wielkodusznie daje słuchaczom mnóstwo nagrań. Prędzej już za utalentowanego acz w gorącej wodzie kąpanego bałaganiarza pozbawionego umiejętności dokonania odpowiedniej selekcji. A kiedy puszczone to tak wszystko samopas, czuć mocniej niż powinno, że bitom brakuje kosmetyki, muśnięcia producenta-perfekcjonisty, zaś tekstom większego skondensowania zawartych w nich treści. Ostateczna ocena jest tak wysoka, bo podniosłem ją o jedno oczko po wysłuchaniu utworu "Polski Hip-Hop". Rewelacyjny siedmiominutowy numer odnosi się słownie i muzycznie do klasycznych nagrań, m.in. "Języka Polskiego" WYP3 czy "Filmu" K44 , goszcząc zarówno ich współautorów abradAba i Wojtasa, jak też Rahima czy Żusto. Kawałek ma magiczne właściwości, sam się puszcza (jak Białowieska), będąc odpowiedzią dla tych, co już na debiucie myślą, że są następną najlepszą rzeczą, jaka przydarzyła się tej grze.
8/10