Polityczna działalność Morello i Rileya może wydawać się zbyt radykalna, co nie zmienia faktu, że to mówimy o wybitnym gitarzyście oraz dobrym raperze. Ale "The Ghetto Blaster" może sprawdzić się jako pamiątka po koncercie, nie autonomiczne dzieło.
Tych dwóch panów dobrało się w korcu maku. To idealiści a zarazem zadymiarze jakich mało. Czego to w ich biografiach nie znajdziemy: udział w protestach związków zawodowych i organizacjach antyrasistowskich, zakaz wnoszenia amerykańskiej flagi na koncerty, pięści zdarte na bójkach ze skinami, marksizm, ekstaza na ulicach Hawany, wybuchające dwie wieże na wycofywanej powszechnie okładce płyty.
Wydawało by się więc, że jeśli Morello i Riley biorą się za wydanie nowego krążka, obędzie się bez ściem. Czysta, żywa rewolucja, ognisty przekaz, żadnego odcinania kuponów. A "The Getto Blaster" to trzy nowe utwory i cztery covery. Tyle.
Oczywiście liczy się jakość, nie ilość. Znany z The Coup raper Boots Riley sytuuje się gdzieś między Joe Strummerem i Chuckiem D. Toma Morello, sławnego dzięki Rage Against The Machine mistrza gitary, umieściłbym bez cienia obaw między Tony'm Iommi'm a Jimmy'm Hendriksem. To chyba oczywiste, że siedem numerów może wystarczyć im do stworzenia bomby. Niestety, tym razem się nie udało.
Kawałek tytułowy nasuwa mi na myśl dyskusje przy okazji poprzedniego, debiutanckiego albumu. "Anemiczne RATM" - stwierdzali przeciwnicy. "RATM po rozluźnieniu pośladków. Bardziej oszczędne, mniej hałaśliwe, pyskate, ale bez chęci równania wszystkiego z ziemią. Oddech" - przekonywałem. Piosenka "Ghetto Blaster" sprawiła, że utraciłem wiarę w te argumenty. Wtórna, z ciężkim, nieprzystającym do całości rapem i nieszczęśliwymi chórkami prosi o zapomnienie. Co innego krwiście riffowane, wskazujące na doskonałą chemię między artystami "The New Fuck You". Ręka sama zaciska się w pięść, a głowa buja się do rytmu. Od razu wiadomo o co chodzi w wymyślonej przez SSSC koncepcji "rewolucyjnych jamów". Przyjemność sprawia również "Scars", zwłaszcza, że Riley pięknie płynie, a Morello wydobywa ze swojego instrumenty takie dźwięki, że wcale nie jesteśmy pewni czy aby nie przesiadł się na wibrafon.
Część autorska jest zatem udana w 2/3. Co więc z reintrepretacjami? Sukces zaledwie połowiczny. W oryginale elektroniczny, bliski estetyce glitch "Everythang" z repertuaru The Coup stał się zaskakująco zwykły. "Paper Planes" bez wokalnej ekstrawagancji M.I.A. i dżingli wychodzi zaś na wyjątkowo durny utwór. Nieco lepszym, gdy Boots skrzeczy na manierę Cee-Lo, a Tom imponuje serią piskliwych, imitujących sampel gitarowych dźwięków, ale to nie wystarczy. Na plus trzeba odnotować "Mama Said Knock You Out" LL Cool J'a (na przemian skowyczące i uderzające "wiosło" robi wrażenie, miażdżący refren już dawno należało podkreślić czymś więcej niż skreczami) i auto-cover, czyli "Promenade". Tak - nonszalancko i z funkowym pulsem - gdyby nie popisy Morello na koniec tę piosenkę mogłoby nagrać np. CSS. O takich solówkach Brazylijczycy mogą sobie jedynie pośnić.
Podsumowując - przypomina mi się, że panowie na poprzedniej płycie nawoływali w tytule piosenki - "Walcz! Miażdż! Zwyciężaj!". Ja też chciałbym im coś wykrzyczeć: Więcej! Mocniej! Inaczej!
5/10