Z "La Part Du Diable" jest trochę jak z klasycznym jabolem - dużo w nim siarki. Po wydanym w 2010 roku - dla jednych zabawnym, dla innych... śmiesznym inaczej - "Fishdick Zwei", poznaniacy z Acid Drinkers, jak na kibiców Kolejorza przystało, wracają na właściwe tory.
Acid Drinkers niemal od samego początku grał we własnej lidze. Drugiego takiego zespołu w kraju nad Wisłą po prostu nie ma. Choć połączenie rozpędzonego thrashu z Bay Area z motörheadowskim rock'n'rollem i hardcore'ową dynamiką nie wydaje się szczególnie oryginalnym wynalazkiem, za sprawą ciągłego odnajdywanie siebie na nowo, raz unowocześniania, gdzie indziej sięgania do klasyki rocka, oraz swojskiej ekspresji, żeby nie powiedzieć zgrzebności, poznaniacy stworzyli swoisty amalgamat, styl, który zawsze pozostawia im sporo miejsca na twórczą swawolę.
Nie inaczej jest na "La Part Du Diable", w którym crossover-thrashowe petardy przeplatają się z d-beatową prostotą, bluesowo-rockowe echa konkurują ze współczesną, radykalną pulsacją spod znaku groove metalu, a nawet wyraźnymi nawiązaniami do nowoorleańskich zawodników wagi ciężkiej.
Bagienne klimaty słychać najlepiej w "Dance Semi-Macabre", masywnym monstrum pasującym do luizjańskiej knajpy spowitej czerwienią zadymionych świateł, gdzie w otoczeniu wiszących na ścianach głów aligatorów swój niecny plan na nowy projekt mogliby knuć panowie z Down, Crowbar czy Superjoint Ritual.
W gęstym osadzie nieprzyjaznych bagien poruszamy się również w sludgemetalowym "V.O.O.O.W.", w którym z oddali dobiegają nas dźwięki prekursorów z Melvins, tudzież ich uczniów z Kylesa czy niezwiązanego z PO Black Tusk. Podobne naleciałości mają również - acz znacznie bardziej motoryczne - "On The Beautiful Bloody Danube" (zwieńczony przysadzistą końcówką) oraz koncertowym groove'em poganiany "Old Sparky".
Zaniepokojonych pragnę uspokoić - "La Part Du Diable" nie jest bynajmniej płytą sludge'ową. Na przeciwległym biegunie czeka na nas cała seria szybkich, thrashowych numerów, na czele z otwierającym, okraszonym blastami niczym w ostatnim Testament i uderzającym z precyzją Wielkiego Zderzacza Hadronów "Kill The Gringo", dobrze rockującym "The Trick" w guście High On Fire, "The Payback", czy wreszcie utrzymanym w duchu Slayera "Bundy's DNA", działającym równie śmiertelny jak pogrillowy bąk na niedzielnej mszy.
Na tym tle zupełnie inaczej wypada dość nietypowy dla Acidów, acz jakże wciągający "Andrew's Strategy", który w melodyjnych, dość rozmarzonych refrenach zniewala emocjonalnie niczym... Katatonia! Jak dla mnie zdecydowany faworyt. Mocno zakrapiany bourbonem z Alabamy na modłę southern rocka okazuje się z kolei zamykający "Zombie Nation".
I choć na "La Part Du Diable" Ameryki się nie odkrywa, wniosek jest jeden. Wbrew pijackiej zasadzie z lat szkolnych i dzięki sprawdzonej recepturze opartej na odpowiedniemu dawkowaniu różnych składników, 15. już płyta muzyków z "Goat City" nie tylko poniewiera, ale i całkiem nieźle smakuje.
8/10