Stacja morderczego krwiodawstwa
Łukasz Dunaj
Slayer "World Painted Blood", American
Jeżeli chcecie kupić tylko jedną metalową płytę w tym roku, lepszej nie będzie.
Pisanie źle o Slayerze jest równie bezpieczne, jak picie borygo. Thrashmetalowa ikona ma przecież fanów, pardon, wyznawców tak fanatycznych, że dają sobie wycinać nożem zespołowe logo na rękach i udają, że nie piecze. Na szczęście nie muszę grymasić, bo "World Painted Blood" to bardzo stylowy album.
Dużo się bajało przed premierą o jego rzekomej oldskulowości. O powrocie do spodni gumek i obuwia sportowego za kostkę (koniecznie białego, o ironio!). Stugębna plotka donosiła o powstaniu sequela "Reign In Blood" - pomnikowego dzieła gatunku. Gitarzysta Kerry King drapiąc się z zakłopotaniem po swojej wytatuowanej czaszce, ucinał jednak wszelkie spekulacje, zapewniając słusznie, że takie płyty nagrywa się raz.
"World Painted Blood" to album-ekstrakt wyciśnięty z wszystkich etapów działalności grupy. Nosi w sobie pożądany pierwiastek czasów minionych, ale brzmiałby inaczej, gdyby nie istnienie "Diabolus in Musica". Bluźnierstwo? Raczej nie, przykładem niech będzie bardzo groove'owe "Americon".
Pozostałe 10 numerów to przegląd solidnej Slayerowej oferty. Szaleńcze, podszyte punkiem galopady? "Unit 731", "Snuff", "Psychopathy Red" zapraszają do rozbijania sobie głów o parapet. Trochę złowieszczych klimatów? Melduje się rozbudowany "Beauty Through Order", a zwłaszcza zaskakujący "Playing With Dolls", w którym Tom Araya trochę śpiewa (sic!), co dla metalowych purystów może być przeniewierstwem straszliwym.
A to, co Dave "Pan Perkusja" Lombardo wyprawia w "Public Display Of Dismemberment" odeśle większość tzw. metalowych bębniarzy do ćwiczenia "Love Me Do". Slayer nie wyważa otwartych drzwi. Nie musi. Jego klasa jest tak pewna jak śmierć i podatki.
8/10