Reklama

Różowa zemsta z Karaibów

Nicki Minaj "Pink Friday", Universal

Zawodzące o miłości wokalistki, pohukujące o prawach kobiet raperki, i poprzebierane w plastik prowokatorki - kryjcie się! Oto nadchodzi Nicki Minaj, baba, co ma styl, charyzmę, dowcip i więcej ikry niż rosyjscy producenci kawioru.

Dzika jak Rah Digga, obcesowa i bezczelna jak młoda Lil Kim, z techniką niekiedy przywodzącą na myśl umiejętności Apani B. Tak od pierwszych gościnnych występów zaczęła kojarzyć się Nicki Minaj, raperka i wokalistka z Trynidadu. I o ile dziś większość talentów wydawcy łowią w grupie wiekowej "przed dwudziestką", o tyle Nicki rozbłysła pełnym światłem mając 25 lat na karku. Oczywiście zanim Lil Wayne wyłowił ją i wciągnął do swojego wydawnictwa Young Money, przez kilka lat pracowała nad umiejętnościami i budowała reputację wydając nagrywane własnymi siłami mixtape'y. I to się opłaciło, zamiast nieopierzonego podlotka, który może i mówi, że jest najlepszy, ale nikt mu nie wierzy, mamy silną kobietę, która wie czego chce i to bierze.

Reklama

Zanim jednak przywitają nas mocne wersy z otwierającego jej debiutancki krążek utworu o jakże skromnym tytule "I'm The Best", musimy oswoić się z imagem. Przed nam wyzywająca czarnoskóra Barbie, żart z żartu jakim stała się w XXI wieku Lady Gaga. Plastikowe ciało, sztuczne włosy, makabrycznie mocny makijaż. Wygląda jak pusta wydmuszka, ale strzeżcie się, to tylko strój bojowy, a nosi go prawdziwy żołnierz. Ta "zła suka", jak sama o sobie mówi w utworze "Roman's Revenge", nie jest żadną Jasmin, prędzej Alladynem, i pozostaje zdecydowanie "kimś, z kim wolałbyś nigdy, k***a, nie zadzierać". Słysząc jak świetnie sobie radzi nie blednąc u boku takiego mistrza ciętej riposty jak towarzyszący jej w tej piosence Eminem, nie sposób jej nie uwierzyć.

Poza asortymentem wersów, którymi rzuca na łopatki, ma też mocny głos. Nie ogranicza się przy tym do jednego flow. Może nawijać jak karabin maszynowy, może pojechać śpiewnym toastingiem, a do refrenów też nie musi na siłę szukać chórzystek, ponieważ sama jest przyzwoitą wokalistką.

Zresztą wśród piosenek są czysto rapowe numery, jak choćby mocno dirtysouth'owy "Did It On'em", przywodzący na myśl dokonania M.I.A. "Massive Attack", czy "Blazin'" - świetnie nawinięty na rozbuchanym elektronicznie podkładzie kawałek z gościnnym udziałem Kanye Westa. Ale uwaga, nie brak i ciekawie zaaranżowanych numerów bliższych r'n'b, choćby "Save me" z niebanalnym breakbeatem. Są i muzyczne, śmiertelnie poważne żarty w konwencji pop - "Check it Out" z Will.i.amem.

"Pink Friday" to manifestacja wszechstronności Nicki i jej dużego talentu. Nic dziwnego, że artystka zdominowała już nie tylko rynek pojawiając się gościnnie na wielu ciekawych krążkach wydawanych w ostatnich kilkunastu miesiącach, ale i na listach Billboardu. Zdobyła platynę i dokonała czegoś, czego wielu twórczyniom wcześniej się nie udało. Nikt nie wciska jej do kobiecej niszy. Jest po prostu jedną z najlepszych na męskim rap-podwórku. A to dopiero debiut.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nicki Minaj | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy