Rihanna: R jak rutyna
Dominika Węcławek
Rihanna "Rated R", Universal
Lubisz dobrze zaśpiewany pop? A może szukasz fajnych piosenek do poskakania na imprezie? Tak czy siak, nowa płyta Rihanny nie jest dla ciebie. "Rated R" to krążek mdły i nijaki.
Ciemnoskóra wokalistka z Barbadosu ostatecznie rozstała się z imagem znanym z pierwszych płyt. Z milusiej dziewczynki, opierającej swą radosną dyskotekową twórczość na łączeniu dancehallowych motywów z popem, zmieniła się w mainstreamowego drapieżcę. Już jej poprzednia płyta "Good Girl Gone Bad" stanowiła rozrachunek z wczesną młodością. Dziś panna R definitywnie nie jest dobra, z okładki "Rated R" patrzy więc na nas wypacykowany wamp. Chociaż tytuł nawiązuje do amerykańskiego oznaczenia filmów "Tylko dla dorosłych", to jednak płyta zachwycić może raczej tylko muzycznie niedojrzałych.
Brzmienia są ostrzejsze niż na poprzednim krążku - więcej tu szumów, trzasków i zgrzytów, co słychać już w otwierającym album wprowadzeniu "Mad House". Mimo to przyswojenie całości nie stanowi żadnego wyzwania. Kto bowiem nie przełknie papki? W większości kompozycji linie wokalne prowadzone są w przewidywalny sposób i nijak nie przełamują ciężkich powolnych podkładów, zwłaszcza tych przygotowanych przez odkrycie londyńskiej sceny d'n'b/dubstep - duet Chase & Status.
Z kolei oparta na partiach fortepianu ballada "Stupid in Love", skomponowana przez norweski super tandem StarGate, jest najzwyczajniej w świecie nudna. Nie staje się odrobinę bardziej frapująca, nawet gdy ocenimy ją przez pryzmat osobistych przeżyć artystki, która rozwodzi się tu na temat ślepej miłości przez całe cztery minuty.
Niestety, w przypadku "Rated R" trudno mówić o dobrych utworach, można raczej zauważyć, te, które są po prosu mniej monotonne. Ot, dajmy na to "Hard", z udziałem rapera Young Jezzy`ego, "Fire Bomb" oparty na masywnych riffach gitarowych, równoważonych słodkim klawiszem czy ewentualnie mocno przekombinowany "Rude Boy".
Pozostałych piosenek nie ratują nawet zacni goście. "Rockstar 101" nie zyskuje wyrazu i drapieżności, choć pojawia się w nim sam Slash z Guns N'Roses. Podobnie "Photographs", wykonywane z Will.i.amem (Black Eyed Peas). Prawdziwe flaki z olejem serwuje nam Justin Timberlake ze swoją grupą producencką The Y's, którzy ostatecznie pogrążają piosenkę "Cold Case Love".
Najgorsze jednak jest to, że po przesłuchaniu 13 piosenek trudno powiedzieć, by wydarzyło się cokolwiek. Od popu nie wymagam dużo, nie oczekuję dreszczu uniesień, odkrywania nowych przestrzeni dźwiękowych i tekstów z wyżyn liryki. Ale "Rated R" nie nadaje się ani do tańca, ani do różańca. Trudno sobie wyobrazić, że jego autorka dwa lata temu zmusiła świat do nucenia o parasolu.
4/10