Recenzja "The Endless River" Pink Floyd: Znajome dźwięki

Mika Aleksander

Czy "The Endless River" - nowy album Pink Floyd - będzie rysą na wizerunku jednej z największych grup muzycznych wszech czasów czy kolejną "cegłą" budującą jej pozycję? To pytanie muzycznego sezonu.

Okładka albumu "The Endless River" Pink Floyd
Okładka albumu "The Endless River" Pink Floyd 

Odpowiedź brzmi: ani jednym, ani drugim. Ale po kolei...

Podstawą materiału, który znalazł się na "The Endless River", są niewykorzystane tematy zarejestrowane na początku lat 90. podczas sesji do płyty "The Division Bell". Uczestniczyli w niej gitarzysta David Gilmour, nieżyjący już klawiszowiec Rick Wright oraz perkusista Nick Mason. Muzycy planowali przygotowanie dwupłytowego wydawnictwa. W trakcie sesji zmienili jednak zamiary i nagrali tradycyjnych rozmiarów płytę - płytę, która do tej pory była ostatnią.

Pierwszej selekcji około 20 godzin odstawionego materiału dokonał inżynier dźwięku Andrew Jackson. Za jego namową Gilmour i Mason wyekstrahowali partie Wrighta i dograli do nich swoje. Tak powstała "The Endless River". Złożyło się na nią 17 instrumentalnych kompozycji (w jednej, "Talkin' Hawkin'", użyto sampla z głosem Stephena Hawkinga, co miało już miejsce w "Keep Talking" na poprzedniej płycie) oraz jedna piosenka - "Louder Than Words", do której tekst napisała żona wokalisty, Polly Samson (jest współautorką słów do większości utworów z "The Division Bell"). W tworzenie albumu, w roli producentów, włączyli się Phil Manzanera (Roxy Music) i Martin Glover (Killing Joke).

Tyle o stronie technicznej. Przejdźmy do muzyki.

Choć "The Endless River" niewątpliwie wyrasta z poprzedniej płyty, w poszczególnych utworach znaleźć można też echa innych albumów: "The Wall" ("Allons-y" mają motorykę "Run Like Hell"), "The Dark Side of the Moon" ("Anisina" przypomina "Us and Them"), "Atom Heart Mother" ("Autumn '68" to jakby suplement do "Summer 68'"), elegijne momenty wywołują skojarzenia z "Wish You Were Here" (oba wydawnictwa są dedykacjami dla członków zespołu - dzieło z 1975 roku to hołd dla Syda Barretta, tegoroczne powstało ku pamięci zmarłego w 2008 roku Wrighta).

"Siedząc za perkusją, możesz zagrać wszystko. Jednak w jakiś podświadomy sposób wracasz do znajomych dźwięków i od razu zdajesz sobie sprawę, że wśród nich czujesz się najlepiej, więc nie kombinujesz" - w taki sposób Mason opowiadał w wywiadach o swoich wrażeniach z pracy nad albumem, co wyjaśnia dlaczego jego dogrywki do partii Wrighta są tak mocno zakorzenione w przeszłości.

Glimour musiał czuć podobnie. Melodie kolegów ubarwił klasycznymi, floydowskimi gitarami.

Całość złożyła się na nastrojowe muzyczne pejzaże. Nie wszystkie są równie zajmujące, niektórym brakuje intrygującego wyróżnika, inne to zaledwie fragmenty (połowa utworów nie przekracza dwóch minut), każdy jednak firmuje charakterystyczna dla zespołu, a trochę niedzisiejsza szlachetność.

Piosenka "Louder Than Words" od strony muzycznej współgra z resztą. Jej biograficzny tekst - mówiący o sile muzyki Floydów oraz konfliktach jakie targały składem - stanowi zwięzłe i trafne podsumowanie historii zespołu.

Jak zatem ocenić materiał byłych kolegów Rogera Watersa, który w proces twórczy się nie włączył, ba!, wydał nawet oświadczenie, by jego nazwiska z "The Endless River" nie łączyć?

Kłopotem jest już samo ustalenie punktów odniesienia. Uczynić nimi wcześniejsze albumy legendarnych Brytyjczyków? Niosą ze sobą warstwy popkulturowych naleciałości, od których dziś już bardzo trudno te dzieła oddzielić - co dobrą notę dla "The Endless River" od razu wyklucza. Zestawić z wydawnictwami współczesnych artystów? Niby lepiej, ale jak uwzględnić ograniczania (wyjściowy materiał), które "ciążyły" nad głowami Gilmoura i Masona oraz fakt, że Wright nie mógł już nic w swoich partiach poprawić?

Szukanie matematycznej noty, która zawsze jest tak nieprzyzwoicie jednoznaczna, bezwzględna, jest tutaj chyba niepotrzebne. Raz, że to płyta specjalna i w takim kontekście wypada na nią spojrzeć, dwa - rekordowa liczba zamówień "The Endless River" w przedsprzedaży pokazuje, że i tak mało kto będzie się ocenami sugerował. W ramach zaopiniowania albumu, ograniczę się więc do rozwinięcia odpowiedzi na "pytanie sezonu" udzielonej na początku tego tekstu.

"The Endless River" na wizerunku Pink Floyd rysy nie robi - duetowi Mason-Gilmour udało się pomysł obronić: stworzyli satysfakcjonujący i taktowny, w odniesieniu do Wrighta, materiał. Ale też, niestety, nic szczególnie nowego do dyskografii zespołu nie wnosi. Dla wieloletnich fanów będzie dobrym pretekstem do wspomnień i swoistym pożegnaniem - autorzy wydawnictwa podkreślają, że to ostatnie dzieło firmowane szyldem Pink Floyd. Dla tych, którzy dotąd twórczości grupy nie znali, może być bodźcem, by sięgnąć po jej legendarne albumy, mam jednak wrażenie, że jeśli to zrobią, to prędzej ze względu na zamieszanie medialne wokół "The Endless River" niż samą jego zawartość.

Zobacz teledysk do nowej piosenki Pink Floyd - "Louder Than Words":

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas