Recenzja Meshuggah "The Violent Sleep Of Reason": Budzenie demonów

Zaklęta w tytule "The Violent Sleep Of Reason" trawestacja słynnej ryciny Francisco Goi to nie tylko celny komentarz Meshuggah o stanie umysłowej katalepsji, w jaki wpadła ludzkość, ale i trafna metafora wolty, która dokonała się na ósmej płycie słynnych Szwedów.

Meshuggah na "The Violent Sleep of Reason" - w tym szaleństwie jest metoda
Meshuggah na "The Violent Sleep of Reason" - w tym szaleństwie jest metoda 

Przemiana ta nie dotyczy jednak natychmiastowo rozpoznawalnej, ugruntowanej stylistyki kwintetu z Umeå, przejawia się za to zdecydowanie w samym podejściu do procesu tworzenia, ten zaś nie pozostał bez wpływu na muzyczną treść "The Violent Sleep Of Reason".
Odejście od studyjnego cyzelowania każdego dźwięku na rzecz rejestrowania wszystkiego na żywo wyczuwa się w dawno niespotykanej z taką mocą surowości brzmienia, będącej w gruncie rzeczy zaprzeczeniem perfekcyjnej gry Meshuggah, antytezą zbiorowej histerii na punkcie ich wymagającej muzyki wyniesionej przez czołobitnych krytyków (i ja biję się w pierś) do rangi sztuki dla teoretyków i muzykologów.

W kontrze do rzeszy epigonów spod znaku postępowego, technicznego grania oraz niejako wbrew tradycji progresywnego zafiksowania przedstawicieli tego nurtu, nierzadko zachłystujących się swoim wirtuozerskim warsztatem nakazującym stawiać go ponad przyrodzoną dźwiękom emocję i naturalną żywiołowość, muzyka Meshuggah pozostaje na wskroś ofensywna. Na "The Violent Sleep Of Reason" jej brutalna, bezwzględna intensywność przemawia zaś do słuchacza ze zdwojoną mocą, uzmysławiając dobitnie, iż niezależnie od stopnia złożoności muzycznej materii, kluczową rolę nadal odgrywa w niej pierwiastek ludzki.

Zapewne właśnie z tego powodu "The Violent Sleep Of Reason" okazuje się jednym z najbardziej przekonujących dokonań Meshuggah, nawet jeśli wachlarz opatentowanych przez Szwedów wzorców, zagrywek i zniekształceń nie ujawnia w ich grze właściwie niczego (kontr)rewolucyjnego. Zresztą, parafrazując anglosaskie powiedzenie, nie wydaje mi się, by majstrowanie przy czymś, co działa miało większy sens w przypadku zespołu będącego ucieleśnieniem metalowego wizjonerstwa i probierzem, podług którego kolejne pokolenia mierzą własny stopień oryginalności.

I tak obok nawiązujących do bardziej thrashowych proweniencji Meshuggah z okresu "Destroy Erase Improve" (1995 r.) numerów "Nostrum" (wprawiający w osłupienie popis perkusisty Tomasa Haake!) i "Our Rage Won't Die" odnajdujemy tu także wciągający jak wir, potężny i transowy "Ivory Tower" z elegijnie zawodzącą solówką niczym z podmorskich głębin; narastający do równie hipnotyzującego finału, niepokojący polirytmią "Clockworks" oraz opatrzony mocarnym groove'em "Stifled", którego synkopowa aberracja oraz firmowe "(de)fekty specjalne" Fredrika Thordendala ustępują w końcu miejsca astralnemu wyciszeniu.

Z poddającym ciężkiej próbie fabryczne parametry subwoofera "MonstroCity", w którym bas sprawia, że świat drży w posadach (a już na pewno meble), z morderczą mocą sąsiadują wygrywane na pojedynczym dźwięku riffy, niepokojące, dychotomiczne dysonanse i radykalnie egzekwowana pulsacja "By The Ton", przywodzącego na myśl to, co najlepsze na "Nothing" (2006 r.) czy "Catch Thirtythree" (2005 r.).

Wbrew tytułowi, na tym tle najbardziej harmonicznie, a przez to bezpośrednio, brzmi "Born In Dissonance" z poszarpanym riffem układającym się w coś, co w swej nagiej formie mogło kiedyś przypominać melodię. Jego odwrotnością, o ile tak można to ująć, jest wgniatający w fotel, niewątpliwie najposępniejszy ze wszystkich, zamykający płytę "Into Decay" - zwaliste monstrum wzniesiona na fundamentach drone, doom i sludge metalu.

Gdy rozum śpi, budzą się demony. W tym gwałtownym śnie Meshuggah znów sprostała swej hebrajskiej nazwie. "Jesteś szalony" - jak grzmieli na pierwszej demówce, blisko 30 lat temu. Tak, w tym szaleństwie jest metoda!

Meshuggah "The Violent Sleep Of Reason", Mystic Production

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas