Recenzja Megadeth "Dystopia": Powrót na ring

Burzliwe losy krnąbrnego Dave'a Mustaine’a to pasmo wzlotów i upadków. Te ostatnie kładły się często cieniem na Megadeth, niekiedy zaś – niejako wbrew logice – potrafiły wydobyć zeń muzykę, która niczym midasowy dotyk zmieniała kryzys w sukces. Jak będzie tym razem?

Okładka płyty "Dystopia" Megadeth
Okładka płyty "Dystopia" Megadeth 

Katastrofa, jaką okazał się poprzedni album "Super Collider" (2013 r.), na którym ikona amerykańskiego thrash metalu podjęła po części - nie pierwszą - wątpliwą i w dzisiejszych czasach z gruntu skazaną na porażkę próbę zaatakowania list przebojów; odejście gitarzysty Chrisa Brodericka i perkusisty Shawna Drowera, w końcu - tradycyjne zwalanie winy na wszystkich dookoła. Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze.

Przekora to jednak słowo klucz do zrozumienia wszystkiego, co od dobrych trzech dekad napędza dziś 54-letniego Kalifornijczyka i być może to właśnie pojawiające się przeciwności wyzwalają w nim, jak u mocno poobijanego boksera, przejściowo tylko zablokowany potencjał, by raz jeszcze zatriumfować.

Ale zostawmy w spokoju psychologię. "Dystopia" (swoją drogą po Beneath The Massacre i Iced Earth, kolejny w świecie metalu album o takim tytule), 15. płyta w dorobku Megadeth, faktycznie pozwala odnieść wrażenie, że zespół z Los Angeles podniósł się po ostatniej porażce, a nawet więcej - skomponował materiał, którego spora część ma szansę zapaść w pamięć na dłużej niż trwać będzie jego promocyjny cykl.

Dawno już bowiem nie słyszałem na płycie Megadeth aż tylu utworów, których konstrukcja skłaniałaby odbiorcę do mimowolnego wręcz odtwarzania ich nie tyle z chęci dostrzeżenia ukrytych zrazu plusów, co po prostu z czystej przyjemności.

Tak dzieje się już w otwierającym "The Threat Is Real" z początkowo bliskowschodnią brzmiącą melodią wskazującą na zawarte w tytule zagrożenie. Tę samą, niemal heavymetalową, subtelną melodyjność odnajdziemy i w tytułowej "Dystopii", przełamanej pod koniec thrashową nawałnicą, i w mocarnym refrenie "Death From Within" dowołującym się do tego, co najlepsze w "Countdown To Extinction" (1992 r.) czy "Youthanasia" (1994 r.). Z przysadzistym riffem kanonicznego "Symphony Of Destruction" wiele wspólnego mają z kolei "Bullet To The Brain" i "Post American Blood". Równie ciężko zaczyna się "Fatal Illusion", w którym swoją obecność dobitnie zaznacza basista Dave Ellefson.

Skoro już o muzykach mowa, skaptowanie Kiko Loureiro (z prog / powermetalowej formacji Angra) było jednym z najlepszych posunięć Mustaine’a ostatnich lat, a gitarowe interakcje, w jakie wchodzi z nim lider Megadeth pozostają ozdobą praktycznie każdej kompozycji. Podobnie jak Marc Rizzo w Soulfly, tak i brazylijski gitarzysta inkrustuje brzmienie Megadeth elementami muzyki flamenco, o czym najlepiej przekonać się słuchając (prawie)instrumentalnego "Conquer Or Die".

Ten sam powiew świeżości wnosi do Megadeth najemny perkusista Chris Adler z Lamb Of God, którego nieludzka precyzja, gęste przejścia ("Fatal Illusion"), chirurgiczne blasty (w podniosłym "Poisonous Shadows") i niezmordowana wręcz zawziętość w egzekwowaniu rytmu i tempa (przy udziale, co istotne, odpowiedzialnego za miks Josha Wilbura; m.in. Gojira, Lamb Of God) nadają "Dystopii" pożądanie nowoczesnego sznytu bez uszczerbku dla tożsamości jednego z reprezentantów "Wielkiej Czwórki" (amerykańskiego) thrashu.

Większość utworów zachowuje jednak średnie tempo, a czasami wręcz rockową chwytliwość, jak w doskonałym "The Emperor" (z poważnymi zadatkami na klasyka) i ma się nijak do radykalnej thrashowej chłosty wymierzanej do dziś przez Slayera, Exodus czy szybkości rozwijanych przez, dajmy na to, Annihilator. Nie jest to zresztą wadą, a zdecydowanie zaletą "Dystopii", niewątpliwie jednego z najlepszych albumów Megadeth w XXI wieku.

Megadeth "Dystopia", Universal Music Polska

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas