Recenzja Małach "Proverbium": Klasyczna warszawska szkoła rapu

Małach udowadnia, że z każdą płytą można wyciągać z siebie jeszcze więcej.

Małach na okładce "Proverbium"
Małach na okładce "Proverbium" 

Polski uliczny rap nie ma łatwo. Jest odtwórczy, nudny i zbyt często brzmi jak najgorszy odrzut ze "Skandalu" Molesty. To już ponad 20 lat, a wciąż można odnieść wrażenie, że na naszym podwórku jest zbyt wielu chłopaków zapatrzonych w ówczesne kwadratowe flow Włodiego i Vienia. Dodajmy do tego wysamplowane pianino i przepis na artystyczną klęskę jest gotowy.

Z Małachem jest trochę inaczej. Jego rap to to klasyczna warszawska szkoła na którą ciągle jest olbrzymie zapotrzebowanie (gratuluję jedynki na OLiS-ie w tak ciężkim okresie wydawniczym) w naszym kraju. To też linia prosta największych stołecznych klasyków, a także kolejny etap rozwoju tej części sceny, w której raper jest jednym z liderów.

Małacha warto "podzielić" na dwie części: rapera i producenta. W przypadku tego pierwszego, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, wszystko mieści się w artystycznej normie. Nie ma on wersów, które powodują łapanie się za głowę, czy to ze względu na mocny punchline, czy też ciekawe porównanie. Całe szczęście w drugą stronę też to nie działa, chociaż zdarzają się pojedyncze potworki, jak np. "tym - rym" w "Pierwszym razie". Czasami są nawet całe linijki, które wydawać by się mogło, są żywcem wyjęte z lat 90. ("Potrzeba czasu jak malarz obrazu / A my tu bass, jak palacze grassu" w "Stylu"), ale spokojnie można na nie przymknąć oko.

Można odnieść wrażenie, że "Proverbium" to jeden wielki seans mowy motywacyjnej, mowa podwórkowego coacha do ludu, jednak jest w tym wszystkim trochę uroku. Raper ma sporo charyzmy i potrafi zainteresować słuchacza, chociażby w emocjonalnym numerze "Ciebie szukałem", który zostaje w pamięci na długo. Niestety, ale nie można tego powiedzieć o większości gości, bo z tym jest wyjątkowo słabo. Wśród nich najbardziej wybijają się Hinol, którego zwrotka w "Cenie bycia kimś", nawinięta w doskonale znanym stylu, jest dobrym prognostykiem przed nadchodzącym solowym albumem, i Hice, którego prosty refren w "Szczególe" jest niezłym pomostem pomiędzy zwrotkami gospodarza i Rufuza.

W przeciwieństwie do wielu swoich kolegów po fachu, przynajmniej z tej samej strony barykady, Małach dobrał (a i sam stworzył kilka podkładów) świetną i przede wszystkim melodyjną muzykę. Może i bity na "Proverbium" nie są zbyt skomplikowane ("To nie tak" i "Co by nie było" będące szczytem sympatycznej prostoty), pojawiają się znane sample, wykorzystane już kilka razy ("Dla ciebie staczam się" Klinczu w "Pierwszym razie"), jednak jest w tym wszystkim sporo stołecznego klimatu.

"Proverbium" nie można odmówić jednego - udało mu się oddać klimat współczesnej Warszawy i to nie tylko dzięki pojedynczym wersom, takim jak te z "Momentu" - "Następny przystanek - Warszawa, Ochota / Podbija pacjent, trochę zachrypnięty wokal". W tym jest jeszcze Małach - miejski przewodnik, który opowiada dużo nie tylko o samym mieście, ale i o szansach na wybicie się w nim. Wystarczy na kilka seansów, aż do pojawienia się nowej płyty. Tylko taka mała prośba - najlepiej z ograniczoną liczbą gości, bo po co psuć sobie płytę?

Małach "Proverbium", MR Crew

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas