Reklama

Recenzja Kiefer Sutherland "Down in a Hole": Jack Bauer po (24) godzinach

Na solowym debiucie Kiefer Sutherland wciela się w łkającego kowboja. Tylko czy przyciągnie nim nową rzeszę fanów, czy łkające podobnie jak on kojoty?

Na solowym debiucie Kiefer Sutherland wciela się w łkającego kowboja. Tylko czy przyciągnie nim nową rzeszę fanów, czy łkające podobnie jak on kojoty?
Nie są to wielkie hity. Nie wejdą do kanonu amerykańskich ballad /

Kiedy patrzymy na udane lub nie kariery muzyczne aktorów, czy będzie to fajna płyta Guya Pearce'a sprzed dwóch lat, czy niekoniecznie skończone sukcesem podrygi największego fana polskiej reprezentacji w piłce nożnej, Russella Crowe'a, zazwyczaj wychodzi, że bonzowie srebrnego ekranu grają rzeczy z okolic AOR, czyli adult oriented rocka. Wyjątkiem może Sasha Grey, która po godzinach robiła muzykę ambientowo-noise'owo-industrialną. Ale to może dlatego, że ona akurat reprezentuje kino gatunkowe. Kiefer Sutherland kłamu powyższej konstatacji nie zadaje, również plumkając sobie zachowawcze country wymierzone raczej w dorosłego amerykańskiego słuchacza głównego nurtu.

Reklama

"Down in a Hole" nagrane wespół z Judem Colem, kompozytorem i producentem współpracującym z m.in. Beth Orton, to zbiorek 11 kompozycji, o których sam Sutherland mówił, że "to najbliższe pamiętnikowi, co kiedykolwiek zrobił". I faktycznie, pachnie tu pamiętnikowym podejściem. W tekstach łzawe rozstania, lejąca się whiskey, listy miłosne (i niemiłosne), przyjaciele... Jest i scena żywcem z "Między słowami", czyli Tokio i karaoke w nietrzeźwym towarzystwie. Wyśpiewane zmęczonym (a miał się czym w życiu zmęczyć) barytonem numery wypadają w miarę rzetelnie. Wielkim wokalistą Sutherland nie jest, ale i w gatunku chodzi raczej nie o techniczną doskonałość wykonania arii, ale to specyficzne wiejsko-robotnicze wokalne niedogolenie. To ma być muza grana, a przynajmniej udająca graną, przez everymana z amerykańskiego midlandu. I tu nasz bohater temat dowozi do mety zupełnie przyzwoicie. Co też może być jakimś zaskoczeniem, bo teoretycznie korzeni country'owych Sutherland nie ma. Jest w końcu urodzonym w Kanadzie synem wielkiego brytyjskiego aktora. Więc ni pyłu prerii, ni biedy dorastając nie zaznał...

Co z kolei nie działa? Kompozycje. Nie są to wielkie hity. Nie wejdą do kanonu amerykańskich ballad. Nie staną się stadionowymi hymnami. Choć przyjemne, jak energetyczne "Going Home", czy liryczna balladka "Calling Out Your Name", giną w oceanie obecnych w gatunku, a podobnych songów. Nie pomagają też częstochowskie (nashvillańskie?) rymy: name/same, bye/cry i tak dalej. Denerwują z czasem też aranżacje. Country wolę jednak przynajmniej trochę ochrzczone przedrostkiem alt-, więc tu jest dla mnie odrobinę zbyt zachowawczo, zbyt klasycznie i unosi się zbyt wiele ducha Billy'ego Raya Cyrusa. Przez co kieferowska depresja nie do końca do mnie trafia. Poza wszystkim jednak "Down in a Hole" nie powoduje zaburzeń perystaltyki. Bez rewelacji, ale jest w porządku. Jeśli ktoś aktora lubi, może z powodzeniem to nagranie nabyć. A zanim to zrobi, przygotować nań miejsce. Podpowiadam: jest na średniej półce.

Kiefer Sutherland "Down in a Hole", Ironworks/Warner

5/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy