Recenzja KęKę "Trzecie Rzeczy": Wiara gwarancją wygranej

Krzysztof Nowak

Wszystko jest tylko etapem. Frazes? Nawet jeśli, to twórczość radomskiego rapera KęKę przekonuje, że ze skrajnych odcinków życia da się utkać spójną i wciągającą opowieść. Kapitalne "Trzecie Rzeczy" zamykają trylogię poświęconą walce o siebie, rodzinę i marzenia.

Okładka płyty KęKę "Trzecie Rzeczy"
Okładka płyty KęKę "Trzecie Rzeczy" 

Historia, której głównym bohaterem jest KęKę to materiał na przepastną książkę, kasowy film i setkę wywiadów publikowanych w najróżniejszych pismach. Żaden to american dream - takie postawienie sprawy byłoby grubym przekłamaniem, wybiórczym nagłówkiem w stylu: "Jeszcze parę lat temu roznosił listy, dziś zdobył kolejną platynę. ZOBACZ, JAK TO SIĘ STAŁO". Radomianin, owszem, przeszedł wyboistą drogę, usłaną szkłem rozbitych butelek, lecz nie taką, na której finiszu rysował się upragniony sukces w świecie zawodowym, wyszarpany po latach harówy. Ten sukces oczywiście przyszedł, ale był konsekwencją reszty przemian, znacznie ważniejszych niż kolejne dobrze skrojone rymy i bity. Gra toczyła i nadal toczy się o życie. Laury artystyczne krzepiły twórcę, wygrane z demonami napędzały, napędzają i nadal będą napędzać człowieka - z wszystkimi jego wątpliwościami, radościami i potknięciami. Trzeźwy Kę, teraz działający już we własnym labelu, nagrał "Trzecie Rzeczy", serwując kronikarski konkret i opisując między wierszami ścieżkę prowadzącą do wyjścia z chaosu.

Powiedzmy sobie od razu: to nie cyfry rządzą wszystkim wokół radomskiego rapera. Jasne, w "Cudzie", jak z karabinu wylatują miękkie, sumiennie mnożone dane, z których artysta wysnuwa podziękę dla swojego odbiorcy za to, że z oceanu różnych kawałków wybrał akurat jego kompozycje, ale prawdziwym wstępem jest utwór numer dwa. Znany, otwierający motyw z pierwszej solówki powraca w zmienionej formie. "Troski" to nowe "Nigdy dość", czyli strzał wprowadzający wstępną diagnozę na temat stanu ducha. Trzy lata temu był symboliczny litr gorzały i rap jako koło ratunkowe, gdy się tonie, było też rozżalenie. Po trzech latach nie ma wbrew pozorom afirmacji, choć jest odcięcie toksycznych ludzi, jest również rap, który tym razem prowadzi przez życie i sublimuje żądze. Mamy akceptację okoliczności i chęć zmiany, gdy zajdzie konieczność.

Zestawienie najnowszych utworów ze "Zmysłami", czyli otwieraczem "Nowych Rzeczy", daje ciekawą perspektywę. Tak na wskroś zwierzęco pewnego siebie Kę nie było nigdy wcześniej i już nigdy później. W potoku ciśnienia rzucał linijki o Ruskich, dodawał, że był zmianą, że jest taranem. Inaczej ciął nawijką, kończył wers niczym karnego na dwa tempa. Modelował siebie, nagrywał na niecodziennym dla swojej twórczości bicie. "NR" zebrało pochwały, nadal jest cenione. Teraz, gdy "Trzecie Rzeczy" rozeszły się po całym kraju, myślę, że poprzedni krążek był efektem typowego etapu przejściowego, jakiego potrzebuje niemal każdy odnoszący sukces artysta na naszym rapowym rynku. To radomski odpowiednik "Wyszli coś zjeść" Rasmentalismu. Taki rozkrok twórczy, w którym (świadomie bądź nie) przeginasz, żeby sprawdzić, co ostatecznie będzie dla ciebie dobre. I wychodzisz bez bolesnego "kuku", bo możesz sobie na to pozwolić.

Dla KęKiego najlepsze okazało się wyważenie, którym od zawsze imponował. Kiedy w podziemiu nagrywał "Chorch" czy "Woogie Boogie" i nie ukrywał tej czy innej przygody damsko-męskiej, nie odnosiło się wrażenia, że oto wjechał fanfaron. No nie, po prostu szczery chłop, niech relacjonuje bez gryzienia się w język. Radomianin z "TR" to znowu ten facet, który nie szuka, lecz wie - że do twarzy mu z uspokojonym flow, że pijacka maniera w głosie odchodzi zupełnie naturalnie i że jego sposób obrazowania, nawet gdy podnosi głos, jest wartością samą w sobie. Żadnych kwadratowych jaj, żadnych siłowych udziwnień, bo przecież ton półszeptu w "Podobno" to wyczucie kontekstu.

Zrozumienie siebie i otoczenia - to właściwy klucz do czytania tej płyty na wszystkich poziomach. Zmiany warsztatowe są piekielnie ważne, jeśli chodzi o wyłapanie skali różnic, ale teksty i muzyka to najwięksi beneficjenci nowego, lepszego KęKę. Trudno zaprzeczyć, że z drygu i do słowa, i do dźwięków dobrze korzystał już wcześniej, jednak postronni mogli mieć zarzuty, które daliby radę łatwo uargumentować, a już na pewno ich refleksje nie zostałyby przez oponentów zignorowane na starcie. Że potrafi słuchaczowi zabić gwoździa tą czy inną zwrotką, ale przy tym zdarza mu się wpadać w tony, które mogą być odbierane jako wyjątkowo i niepotrzebnie agresywne. Że czerpie pełnymi, wprawnymi garściami z dobrodziejstw producenckiej sceny Radomia i dobiera sobie klasycyzujące, szyte na miarę bity z różnych części kraju, ale gdy odchodzi od środowiska naturalnego, łapiąc się nowszego grania, to jego wysiłki można skomentować: "aha, spoko, brzmi nieźle, choć...". "Trzecie Rzeczy" są za to wyjątkowo udanym spotkaniem w pół drogi. Najostrzejszym pod względem wymowy utworem jest "Fala", a ten, kto jej słuchał, wie, że treść bazuje na zupełnie naturalnych lękach bez mocnego wydźwięku czy wezwania do jakichkolwiek ruchów. Reszta kawałków to wsobne obserwacje trzydziestokilkuletniego faceta po mocnych przejściach, który szuka spokoju i krok po kroku odcina żyłę przetaczającą najgorętszą krew. Nie podsyca nastrojów, nie wzywa do czegokolwiek. Żyje dla swoich bliskich, trzyma się w ryzach, jest wdzięczny za to, co dostaje i pamięta, ile musiał zrobić, by być tu, gdzie jest. Spójny charakter całości pomagają mu utrzymać produkcje, które jednak nie zlewają się w bezkształtną masę. Klimat odrealnienia wzmacniają pojawiające się w różnych mutacjach, lekko opadające dzwoneczki, zbłąkane głosy w tle, głuche uderzenia. Dynamikę dostarczają napastliwe clapy i stłoczone dźwięki. Mocnych min nie ma, są za to dwa niewybuchy: podnoszące ciśnienie "Nie chcę umierać" oraz zbyt dalekie od reszty "Na drodze" (które - dodajmy - igra ze słuchaczem dzięki autorskiemu drunk flow, znanemu z dawnych wydawnictw oraz szpilkom wbijanym w nieprzychylnych).

Podsumowania ostatnich dwunastu miesięcy za pasem, więc można powiedzieć z pełną świadomością - nie zabraknie słuchaczy, dla których trzeci album Kę będzie tym najlepszym. W przypadku takich materiałów nie chodzi jednak o umizgi czynione w kierunku topek, lecz wagę. Zaryzykuję stwierdzenie, że to najważniejszy krążek 2016 roku w tej części rodzimego rapu, która nie chce puszczać oczka do innych gatunków i stara się mówić o rzeczach ważnych bez kaznodziejstwa. Nie tyle wypada poznać, ile po prostu trzeba się wsłuchać.

KęKę "Trzecie Rzeczy", Takie Rzeczy Label

9/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas