Recenzja Kasabian "48:13": 44 minuty zgiełku i piosenka
Mika Aleksander
Po wydaniu ambitnego "West Ryder Pauper Lunatic Asylum", a następnie przebojowego "Velociraptor!", Kasabian byli o krok od znalezienia się w pierwszej rockowej lidze. "48:13" ich nie cofa. On ich z tej rozgrywki wyklucza.
Po pierwsze, zespół odszedł już niemal zupełnie od rockowej stylistyki w kierunku elektro-gitarowego grania z elementami dance. Po drugie, patenty, z których na "48:13" (tytuł wskazuje na czas trwania płyty) skorzystał, nie są na tyle pionierskie, by mówić o przecieraniu nowych, muzycznych szlaków. Po trzecie, piąty album wcześniejszym zwyczajnie nie dorównuje.
Poszczególne elementy "48:13" - tak w obrębie jednej kompozycji, jak i całej płyty - złożone są chaotycznie. Materiał jest niespójny, a niektóre utwory - przeładowane różnymi efektami: syreny, trzaski, piski, przestery - sprawiają wrażenie, jakby były remiksami.
Dobrym przykładem jest tu "Treat". Rytmicznie pulsujący, okraszony gitarowym riffem numer po trzech minutach zostaje przełamany zanikającym stopniowo szumem i przeradza się w rozciągniętą do prawie siedmiu minut klubową produkcję.
Stylistyczne wolty i komputerowe triki mogą zaskakiwać i pobudzać ciekawość, ale, gdy są nadużywane, stają się irytujące. Tymczasem już sąsiadujący z "Treat" psychodeliczny "Glass" zakończonym jest... tyradą w stylu ulicznego poety (autorstwa Suli Breaks). Po nim następuje "Explodes" - nieśpieszny, bujający numer, zwieńczony z kolei zgrzytliwym, rave'owym motywem.
Brytyjczycy na "48:13" znaleźli nawet miejsce na utrzymaną w beatlesowskich klimatach kompozycję "S.P.S.". Ta, jedyna pozbawiona udziwnień, urocza piosenka, zamieszczona na końcu albumu, miała chyba w zamyśle autorów dać słuchaczowi chwilę na zebranie myśli. Jednak gdy atak gitarowo-elektronicznym zgiełkiem zostaje zastąpiony spokojną melodią, jedyne co przychodzi do głowy, to pytanie: co to było?
Skoro pomysły z płyty "48:13" się nie bronią, to jakim sposobem promujący ją, i dość dobrze reprezentujący (choć na tle całości zdecydowanie najmniej skomplikowany i najbardziej rytmiczny, a przede wszystkim chwytliwy), singel "Eez-eh" się sprawdził?
3-minutowa żywiołowa kompilacja jazgotliwych i skocznych dźwięków jest do strawienia. Ba, jest nawet fajna. Jednak ponad 40 minut takiej kakofonii już jednak męczy.
Kasabian "48:13", Sony
4/10