Recenzja John Newman "Revolve": Za dużo grzybków w barszczu

Iśka Marchwica

"Revolve" to mocny filmowy początek, taneczny i romantyczny środek oraz podnoszące na duchu zakończenie, podbite anielskimi głosami chóru gospel. To, co dzieje się pomiędzy tymi trzema punktami obrazowo można by nazwać "paciają".

John Newman muzycznie ma niewiele do powiedzenia
John Newman muzycznie ma niewiele do powiedzenia 

John Newman stał się gwiazdą w błyskawicznym tempie - jego "Love Me Again" było wszędzie. Jego płaski choć uwodzicielski głos, rozbrzmiewał w każdej stacji radiowej i dam głowę, że w klubach królowały jego retro-popowe ruchy taneczne. Nieśmiały delikatny chłopczyk został wyniesiony na szczyty. A każdy miłośnik górskich wycieczek wie, że najważniejsza w wędrówce na szczyt jest aklimatyzacja. Zbyt szybkie osiągnięcie dużych wysokości skutkuje bolesną i nieprzyjemną chorobą. Tak stało się z "Revolve".


Chorzy himalaiści majaczą, wydaje im się, że jest im gorąco, kiedy zamarzają, walczą o przetrwanie, choć ich działania doprowadzają często do klęski. John Newman osiągnął podobny stan - uwierzył, że jego debiutancki album jest jedyną słuszną drogą, że Rudimental są bożyszczami brzmienia, a chór gospel odwali za niego całą emocjonalną robotę. Po części wszystko to jest prawdą, bo muzyka Newmana jest taneczna, pozytywna, bardzo harmonijna i dopracowana. Nic zresztą dziwnego - nad produkcją "Revolve" Newman pracował z Gregiem Kurstinem (odpowiedzialnym za płyty popowych gwiazd, jak Beyoncé, Ellie Goulding czy Katy Perry), a sekcję dętą Jery’ego Haya zapożyczył od Michaela Jacksona i Quincy Jonesa. Na płycie znalazły się utwory z gościnnym udziałem Charliego Wilsona, a w wersji deluxe - przebojowe "Blame" Calvina Harrisa, które pobijało listy przebojów w 2014 roku. Tak silne zaplecze powinno dać Newmanowi gotowy przepis na sukces, ale niestety zastęp ludzi, sprzętu, instrumentów, potężny chór obnażyły jedynie, że John Newman muzycznie ma niewiele do powiedzenia.

"Revolve" to kilkanaście takich samych utworów o stałym poziomie napięcia i stałym patencie na brzmienie. Perkusja równo tupie do rytmu, chór wprowadza szerokie akordy i konsonuje z gitarami i potężną sekcją blachy. Na tle tej soulowo-popowej ściany dźwięku, John Newman śpiewa swoim charakterystycznym skrzeczącym głosem. To na nim Brytyjczyk oparł niemal całą swoją karierę. I bardzo słusznie, bo w wielu piosenkach - także na "Revolve"  - muzyk udowadnia, że potrafi się tym płaskim drżącym wokalem posługiwać. Po debiucie oczekiwałam jednak, że ta jego wyjątkowa "brzydota" okaże się perłą pokroju Niny Simone. Niestety, do drugiego albumu Newman nie uznał za stosowne postarać się o rozwój i zmiany. W efekcie - pod koniec płyty jego głosem czujemy się zmęczeni. Chcąc nam to wynagrodzić, Newman na dobre zakończenie, umiejscowił soulowe hity "Killing Me" i "We All Get Lonely". Każdy maruda do tego zatańczy i będzie klaskać z chórem. Rudimentalowska energia udziela się tu całemu zespołowi, na front wychodzi improwizujący saksofon, udało się nawet wpleść elementy afrykańskie, za sprawą rytmicznych bongosów. Michael Jackson byłby dumny.

Ciężko krytykować Johna Newmana, bo wydaje się naprawdę wrażliwym i umuzykalnionym chłopakiem. Do swojej drugiej płyty dołączył specjalną książkę, w której opowiada o procesie twórczym. W wywiadach mówi o trudnym dzieciństwie i tragicznych wydarzeniach z młodości, na materiałach filmowych widać jego zaangażowanie w kręcenie teledysków i poważne podejście do kariery. To, że John Newman szanuje swoich słuchaczy, słychać na "Revolve". Album jest nagrany z rozmachem i tchnie pozytywną energią. Ale w całym produkcyjnym chaosie, w pogoni za kolejnymi hitami i wpasowaniem się w potrzeby międzynarodowej publiczności, Newmanowi zabrakło jednak podstawowej rzeczy - serca.

John Newman "Revolve", Universal Music Polska

5/10


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas