Recenzja Jamal "1994": Dramat w 18 aktach

Ulubieńcy pozbawionych gustu i dobrego smaku studentów wracają. Ponownie inaczej niż wcześniej, ale nic się nie zmieniło w najważniejszym. Może już w końcu czas przestać nabierać słuchaczy i udawać?

Z płyty "1994" grupy Jamal najlepsza jest okładka
Z płyty "1994" grupy Jamal najlepsza jest okładka 

Doskonale pamiętam czasy, kiedy Miodu pojawiał się na polskich hiphopowych produkcjach. Już wtedy było to trochę zastanawiające, żeby nie powiedzieć nawet prowokujące, ale z premierą "1994" nastąpiło prawdziwe przegięcie. Tak złej, pozbawionej pomysłu i wartości artystycznej płyty jeszcze w tym roku w Polsce jeszcze nie słyszałem, przynajmniej w tym mainstreamowym wydaniu, bo w tej kategorii, bądź co bądź, trzeba umieszczać zespół pochodzący z Radomia.

O ile można się znęcać nad "twórczością" tak karykaturalnych muzycznych produktów jak Verba, to już status Jamala daje trochę do myślenia. W teorii mają całkiem sporo do zaoferowania, ale jak zwykle nie jest ona równa praktyce. Nie inaczej jest z nowym dziełem, bo "1994" już w swoim założeniu miało być jednym wielkim buntem i powrotem do młodzieńczych inspiracji. Nawet singel dość mocno zdradzał nowy kierunek (niby w młodości słuchało się Sonic Youth, tak?), ale przecież niejeden już tak kiedyś robił i najczęściej nie wychodziło to najlepiej. Przyszła i pora na Mioda i spółkę. Pytanie tylko po co? Żeby pochwalić się, że materiał został nagrany na setkę i produkował go Marcin Bors?

Dramat zwiastuje już pierwszy numer, singlowy "Kim Gordon" (bez obaw, amerykańska basistka nie bierze udziału w tej szopce). Pomijając tekst, w którym jest tyle gniewu i złości co u ratlerka, to niespecjalnie brzmi same wykonanie tego numeru. Jakby tego było mało to dalej wcale nie jest lepiej. Zdecydowanym "faworytem" jest "Skuter" ze swoją jakże zabójczą końcówką - "Goni mnie światło / I czuję jakbym kradł jakiś skuter / I mijam się z prawdą / Nie pytaj mnie o sny / Ch** ci w d***". Miejska poezja godna najgorszych reprezentantów ulicznej hiphopowej sceny, a to już nie lada wyczyn.

Tomasz Mioduszewski, czyli JamalJakub WalczakReporter

"1994" to jeden wielki środkowy palec pokazany całemu światu. Niebezpodstawnie, co Miodu stara się niejednokrotnie tłumaczyć (i można nawet dać temu wiarę), tylko co z tego, skoro wokalistą jest bardzo przeciętnym, żeby nie powiedzieć, że nawet słabym? Takie "Wszystko czego chcę" jeszcze się jako tako broni, ale to jeden z nielicznych wyjątków w jego wykonaniu. Trzeba przyznać, że jak na prawie 20 numerów jest to niewiele.

Tragiczne teksty Mioduszewskiego może jeszcze dałoby się przeboleć, gdyby "1994" miało dobre melodie. Nie jest najgorzej, ale o te wszystkie gitarowe riffy mocno czerpiące z grunge'owej i punkowej estetyki, są do szybkiego zapomnienia. Potencjału hitowego tutaj nikt nie usłyszy, bo nawet zapewne nie było takiego zamiaru, ale kilka solidnych riffów i zmian tempa można uświadczyć. Tutaj zdecydowanie wybijają się dwuczęściowe "Daj mi tę noc" i "Mama Blues", które mocno traci przez sam wokal.

Można by było przymknąć oko na całość, gdyby był to kompletnie nieznany zespół. Wtedy spokojnie można go olać, zapomnieć i wszyscy by byli zadowoleni. W takim przypadku nie pozostaje mi nic innego, jak napisanie na koniec, że Jamal jest tylko jeden. Ten, który lata temu nagrywał z Erickiem Sermonem, ale czy jest to istotne? Nie. Dokładnie tak samo jak całe "1994", z którego najlepsza jest... okładka. Zignorować, zapomnieć, nie czekać na następną produkcję. Lepiej iść na spacer.

Jamal "1994", Warner Music

2/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas