Recenzja Carla Bruni "French Touch": Pani w garsonce
Słuchajcie nowej płyty Carli Bruni szybko, bowiem prędko straci świeżość. Tak prędko, jak świąteczne drzewka czy kiczowate, plastikowe ozdoby, przedzierające się powoli do naszej codzienności. Przy słuchaniu "French Touch" poczułam powiew przedświątecznej sklepowej gorączki.
Na nadchodzące święta w menu Carli Bruni są wielokrotnie odgrzewane kotlety. Choć w jej wykonaniu smakują dość oryginalnie, to nadal tylko odgrzewanki, często suche i mdłe.
"French Touch" to kompilacja powstała według niezrozumiałego dla mnie klucza. Ot, składanka coverów ulubionych kawałków pani Sarkozy, która sprawiła sobie taki właśnie prezent, po kilkunastu latach muzycznej kariery i czterech długograjach w dyskografii. Szanuję to, ma do tego święte prawo. Ale gdy słucham jej francuskiego dotyku, nie wyczuwam żadnej myśli przewodniej, nieznany mi jest jego plan, nie wiem po co i dokąd.
Elegancka jazzowa wariacja na temat kanonicznego "Highway to Hell", niespodziewanie delikatna i przesmutna interpretacja "Enjoy the Silence", "Perfect Day" w roli walczyka - przy tworzeniu aranżacji nie brakowało odważnych pomysłów, zaś przy realizacji porządnego, profesjonalnego podejścia do dźwięku. Wszystko tak piękne, stylowe i dopasowane, jak garsonki byłej pierwszej damy Republiki Francuskiej.
Bruni uwodzi swoim naturalnym wdziękiem i subtelnością, w zasadzie niewiele musi robić, jej wokal jest głęboki i przejmujący, brzmi świetnie w różnych zestawieniach - z miękkimi smutnymi melodiami czy obok wtórujących mu złowrogich, lekko niepokojących niskich dźwięków. Mimo tego całego piękna i niewątpliwie głębokich uczuć włożonych w powstanie "French Touch", płytę tę będę postrzegać jako kompilację, która z sukcesem może posłużyć za tło przedświątecznych zakupów, nie zaś jako artystyczne wyznanie.
Carla Bruni "French Touch", Universal Music Polska
4/10