Recenzja Antigama "The Insolent": Śpiew i gimnastyka
Kultura i natura, śpiew i gimnastyka, atawizm i abstrakcja. Czyżby Antigamie udało się wreszcie znaleźć kamień filozoficzny ekstremalnego grania, którego od dawna szukali?
Mija właśnie 15 lat od chwili powołania do życia warszawskiej Antigamy, grupy, która bez wątpienia wpłynęła nie tylko na oblicze polskiej muzyki ekstremalnej, ale i zmieniła jej postrzeganie na międzynarodowej arenie. Ukuty swego czasu w odniesieniu do nieszablonowej twórczości stołecznej formacji termin "avantgrind" mówił sam za siebie.
Intrygujący amalgamat hołdu dla klasycznego hałasu z betonowego Birmingham, nowatorskiego podejścia do rytmu i harmonii oraz śmiałego brzmieniowego eksperymentowania, zaowocowały kontraktem z cenioną filadelfijską Relapse Records (odkrywców Mastodon, Nile czy The Dillinger Escape Plan), autentyczną popularnością (zwłaszcza w USA) oraz szeregiem tras i festiwali na całym świecie.
Okazało się jednak, że osiągnięty na albumach "Zeroland" (2005 r.) i "Resonance" (2007 r.) Everest stylistycznych eksperymentów, nie był szczytem, na którym chcieliby rozsiąść się na stałe. Wydaje się również, że w pewnym momencie zespół Sebastiana Rokickiego (gitara) miał już dość odgrywania roli szalonego naukowca i z premedytacją opuścił coraz niebezpieczniejsze laboratorium. Tuż przed wybuchem, który mógł przynieść jedynie piękną katastrofę. Albumy "Warning" (2009 r.), a zwłaszcza nieludzko rozpędzony "Meteor" (2013 r.) potwierdziły słuszność tej decyzji, ktorej kolejnym dojrzałym owocem jest "The Insolent" - materiał bezczelnie wściekły jak sam tytuł, a zarazem nie pozbawiony pożądanego pierwiastka nieoczywistości.
Pierwsza część płyty to młodzieńczy wręcz popis siły i szybkości zaklęty w dźwiękowe pociski o precyzyjnie wyznaczonej trajektorii lotu, po których, jak w powojennym Birmingham, pozostają już tylko wydrążone w ziemi leje po bombach. Nie sposób też zaprzeczyć, że nieśmiało wykraczające poza dwie minuty trwania "Data Overload", "Used To", "Randomize The Algorithm" oraz jeszcze krótsze "Reward Or Punishment" i "Foul Play", to bezpośredni wynik fascynacji ojcami grindu i wynalazcami blastów z birminghamskiego Napalm Death; fascynacji, która dzięki wytrącającym z szalonego pędu polirytmii, podskórnego dysonansu i kapitalnych breakdownów (numer tytułowy), nigdy nie przeradza się w wiernopoddańcze umiłowanie epigona względem wielkiego poprzednika.
Potwierdza to jeszcze wyraźniej druga część siódmej płyty Antigamy (swoją drogą na winylu tak bym to właśnie podzielił) z zakręconym jak tornado "Earaser" z mocarnie ciężkim riffem i niemal deathmetalowym groove'em w guście "Diatribes" Napalmów, oraz pełnym punkowego wigoru "Sentenced To The Void", który znajdzie uznanie zarówno u wyznawców kultowego Discharge, jak i miłośników plugawej przebojowości Norwegów z Kvelertak.
Kosmicznie robi się zaś za sprawą astralnie brzmiącego, instrumentalnego i w dużej mierze improwizowanego "Out Beyond" ze sporą dawką elektroniki, w którym niepoślednią rolę odegrał gość specjalny: Władysław "Gudonis" Komendarek, guru polskiej muzyki elektronicznej. Brzmi to niczym Daft Punk w połamanych kaskach pośrodku wysypiska kosmicznych odpadów, przed którymi nie ma ucieczki.
Zamykający album "The Land Of Monotony" (z nie po raz pierwszy na tej płycie najlepszymi w karierze wokalami Łukasza Myszkowskiego), to swoista antyteza pierwszej części "The Insolent" - monolityczny numer o sludge'owym ciężarze powtarzającego się motywu, który wkręca się w głowę jak śruba, jaką lata temu wprowadzili w ruch luminarze apokaliptycznego transu z Neurosis, Godflesh, Amebix, wczesnego Joy Division.
Za słynną teorią Filozofa z "Rejsu", można więc powiedzieć, że na "The Insolent" Antigama osiągnęła "nową koncepcję sztuki", łącząc "gimnastykę ze śpiewem", czyli pierwotną moc muzyki ekstremalnej, jej fizyczny pierwiastek z metafizyczną abstrakcją, uzyskując syntezę, do której rzadko kto w ogóle się zbliża. Tym bardziej robiąc to tak bezczelnie!
Antigama "The Insolent", Selfmadegod Records
9/10