Niezniszczalny mimo wszystko
Mateusz Natali
Nas "Life Is Good", Universal
Niewielu jest raperów, którzy każdą kolejną płytą skupiają uwagę i budzą intensywne dyskusje, zarówno przed premierą jak i po niej. Niewielu jest raperów, którzy mimo przeróżnych życiowych zawirowań przez prawie 20 lat utrzymują się w ścisłej czołówce. Od wydanego w 1994 roku "Illmatica" należy do nich z pewnością Nas, który tym razem w obliczu wielomilionowych długów i rozwodu z Kelis informuje nas przekornie, że "życie jest dobre".
I robi to w pięknym stylu. Klasyczne, korzenne, surowe podkłady przygotowane przez wyjadaczy pokroju No I.D. czy Salaama Remi idealnie komponują się opowieściami jednego z najlepszych tekściarzy, jacy kiedykolwiek pojawili się w obrębach hiphopowej kultury. Z jednej strony dostajemy bity wyciągnięte prosto z nowojorskich ulic ("Loco-Motive", "The Don"), z drugiej delikatne soulowe pętle ("Stay" czy "Cherry Wine" z genialnie wpasowaną Amy Winehouse). Zamiast intra witają nas za to brudne, ciężkie bębny od J.U.S.T.I.C.E. League i gospodarz od pierwszych taktów z pasją atakujący mikrofon i wyrzucający porcję życiowych doświadczeń i wspomnień.
Na "Life Is Good" słyszymy o tym, jak ciężko jest samotnie wychowywać córkę czy jak to jest być zawieszonym między nowojorską ulicą a hollywoodzkimi salonami i nie pasować w żadne z tych miejsc. Nie brak opowieści podejmujących społeczne problemy, jak i osobistej goryczy związanej z rozstaniem z żoną. Cofamy się również z Nasem do jego dawnych lat, gdy jako młody gniewny dopiero próbował dostać się na rapowe salony. Gospodarz ukazuje nam więc przekrój swoich życiowych doświadczeń i przelot przez różne role - od nastoletniego ulicznika, zarabiającego kasę w niekoniecznie legalny sposób, poprzez króla nowojorskich ulic, aż po czułego ojca i porzuconego rozwodnika. Wciąż przechylając jednak szalę w kierunku pozytywnego myślenia, czego najlepszym przykładem jest świetne "Reach Out".
Zresztą słowo "świetne" pasuje tu prawie do każdego numeru. Nas kontynuuje bowiem tendencję z doskonałego "Untitled" i puszcza w świat kolejny album, przy którym oddani od wielu lat fani nie będą musieli kręcić nosem na bity (no, poza "Summer On Smash" Swizz Beatza), za to dostaną to, na co czekali. Zaangażowaną i dojrzałą treść wylewającą się z korzennych i nieskalanych plastikiem bitów. Nasir Jones wciąż jest wielki. Mimo wszystko.
8/10