Reklama

Nagi król i jego świta

Timbaland "Shock Value II", Universal

Minął czas, kiedy podkład Tima Mosleya był w stanie ponieść każdego. Dziś mistrz jawi się jako wyzuty z pomysłów, wyrachowany i zblazowany rentier, żyjący z odsetek od kapitału. Pijany popem i dancem, wciąż oszołomiony auto-tunem, smutno niedzisiejszy.

Otoczeni przez idiotów - tak ponoć nazywała się grupa producencka, stworzona kiedyś przez Pharella Williamsa i Timbalanda. Rzeczywiście, dwaj wizjonerzy i reformatorzy muzyki miejskiej tak właśnie musieli się czuć. Ich pomysły mocno wyprzedzały swoją epokę, wydawały się zupełnie kosmiczne. Obaj zasłynęli później połamanymi, synkopowanymi rytmami, szalenie eklektycznym podejściem do tematu, niezwykle świeżym syntetycznym minimalizmem. Twórcy r'n'b, hip-hopu, a nawet rocka byli gotowi pielgrzymować do nich jak Henryk IV do Canossy i na kolanach prosić o bity.

Reklama

Na "Shock Value II" Timbaland nie omieszkał przypomnieć swojej drogi do chwały. W rozpoczętym od hasła "Podnieście w górę zapalniczki", postbeatlesowskim, niedorzecznym "Timothy Where You Been" skrupulatnie wymienia swoje osiągnięcia: "Tim's Bio", dwie części nagrywanego najpierw z Missy Elliott, potem z Magoo "Under Construction", "100%" Ginuwine'a, rzeczy dla Jaya-Z i Nelly Furtado. To wszystko zmieniło nasz sposób myślenia o muzyce miejskiej. Niestety pod koniec wspomnianej drogi "Timbo" utracił kreatywność, zbyt intensywnie usiłując przy tym powetować sobie lata bycia geniuszem w cieniu raperów i wokalistek.

Na pierwsze, wydane przed dwoma laty "Shock Value" spadło sporo zarzutów. Ale broniłem i bronię tej płyty - idea albumu gdzie single da się wybierać losowo jest nienajgorsza, a producent miał prawo spić śmietankę w otoczeniu artystów, którzy przyczynili się do tego, że się zebrała. Powstał bardzo dobry produkt. Powtórka z rozrywki jednak się nie udała. Nie miała prawa się udać.

Może dlatego, że Timbaland otoczony jest... Nie, nie przez idiotów, bo lansowanie się u jego boku to wciąż sprytny wybieg, ale przez drugą i trzecią ligę. Zapowiedzi były szumne - Madonna, Beyonce, Rihanna, Jay-Z. Pogłoski o wspólnym kawałku Alicii Keys i Lady GaGi też wywołały zrozumiałe zainteresowanie. Co z tego zostało? Niewiele.

Kogo obchodzi Daughtry, finalista piątej serii amerykańskiego "Idola", czy umiejętności młodszego brata gospodarza? Czy Esthero i Drake pobudzą wyobraźnię słuchaczy spoza Ameryki? The Fray, "piano rock" z Colorado - czy to żart? No dobrze, Miley Cyrus i Katy Perry mają nazwiska... na miarę przygotowanej dla nich ordynarnej dyskoteki, z rytmem prostym jak włosy Kasi Cichopek na Tanecznej Eurowizji. Dwa najlepsze numery to "Carry On" z Justinem Timberlakiem i "Morning After Dark" z Nelly Furtado. Te kawałki są oczywistymi przebojami, a w okolicach Sylwestra powinny się okazać imprezowymi niezbędnikami. Tylko ile razy tę dwójkę można eksploatować?

Mosley nie ma pomysłów, bo tej perkusji rodem z wczesnych nagrań Marka Bilińskiego w "Can You Feel It" czy motywu latino w "Ease Off The Liquor" na poważnie brać po prostu nie sposób. Najlepsze, co można dla Timothy'ego zrobić, to "Shock Value II" nie kupić. Jedyne, co może zmusić go do kombinowania (a wytwórnię płytową do podniesienia leniowi poprzeczki) to uderzenie w kieszeń.

3/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: timbaland | król | Timothy Mosley
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy