Na dzień, na noc, na serce
Dominika Węcławek
Sza/Za "Przed południem, przed zmierzchem", Lado ABC
Paweł Szamburski z Patrykiem Zakrockim postanowili zatroszczyć się o dobre imię Szazy. I już na pierwszym albumie duetu słychać, że wykonali solidną robotę."Przed południem, przed zmierzchem" zadowoli zarówno miłośników muzyki improwizowanej, jak i poszukiwaczy nowych brzmień.
Niech was nie zdziwi to, że podwójny, debiutancki krążek Sza/Za nosi taki sam tytuł, jak sztuka Piotra Cieplaka. W końcu Szamburski z Zakrockim skomponowali do niej ścieżkę dźwiękową i występowali w każdym przedstawieniu, grając na żywo. Na takim poziomie, że kradli show tancerzom i aktorom. Mniejsza o to - po wydaniu płyty muzyka stworzona z konkretnym, użytkowym założeniem, zaczęła żyć swoim życiem. Czas więc ocenić ją poza kontekstem teatralnym.
"Przed południem, przed zmierzchem" zachwyca swym paradoksalnym charakterem - prostotą i równocześnie bogactwem. Dominują niby dwa kluczowe instrumenty: okiełzany przez Szamburskiego klarnet i ujarzmione przez Zakrockiego skrzypce. Panowie jednak na nich nie poprzestają, sięgając po przeszkadzajki (ot, choćby szczotka), instrumenty etniczne (np. afrykańska mbira), bądź wykorzystując analogowe efekty do sprzętów muzycznych czy syntezatorów. Utwory są skomponowane i zaaranżowane tak, że każde kolejne odsłuchanie przynosi nowe odkrycia.
W utworach Sza/Zy słychać obycie ze współczesna muzyką elektroniczną. Jej członkowie nie mają jednak manier producentów, są raczej genialnymi instrumentalistami - improwizatorami. Kolejne utwory nie brzmią zatem jak matematyczna kalkulacja, ale tętnią życiem. Są ilustracyjne, ale też emocjonalne. Przywołują silne skojarzenia z konkretnymi obrazami, zdarzeniami, uczuciami, bądź wrażeniami.
Pierwszy z krążków - "Przed południem" - niesie klimat wyczekiwania. Najpierw jest spokój, słońce leniwie sączące się przez okna, w tle miasto. Potem następuje stopniowe ożywienie, prowadzące do kulminacji."Przed zmierzchem" to z kolei irytacja i zmęczenie. Nerwy, pośpiech, zgiełk, niepokój, rytm i dysharmonia. W kompozycje powplatano rozmywające się strzępki rozmów.
Na obu płytach znajdziemy zarówno rozlane muzyczne barwy, układające się w niespieszne kawałki w rodzaju "Penne God", jak też figlarne, wręcz zbzikowane, pełne zaskakujących dźwięków numery pokroju "Smiling to Death". Najlepsze jest bez wątpienia pełne dystansu "Enerde", choć uwagę przykuwa też zabarwiona nutką niepokoju "Jura". Kolejne przesłuchania prowadzą do jednego wniosku - "Przed południem, przed zmierzchem" to idealna odtrutka na jesienne smutki, do słuchania uchem, ale czasem też i sercem.
9/10