Gooral odnajduje się na granicy między ludowym a klubowym. To po debiutanckim "Ethno Elektro" słychać. Twórca wyczerpał zagadnienie w niezłym stylu. Posłuchajmy, ale z chórem zachwytów proszę poczekać aż nagra album, z którym nie będzie dało się wystąpić na Nowej Tradycji.
Psio Crew cztery lata temu odczarowało polską muzykę góralską. Ta kojarzyła się do tej pory z przystającą do skansenu, nużąco podobną do siebie, jazgotliwą surowizną. To w najlepszym wypadku. A w najgorszym? Proszę wyobrazić sobie wyjazd integracyjny jednej z warszawskich korporacji - nalane, czerwone twarze, koszule żółte od potu i zespół Krywań grający w jakiejś restauracyjnej góralskiej izbie ludowe standardy niebezpiecznie zbliżające się do disco polo.
Tymczasem bielska formacja połączyła żywioł elektroniczny z folkowym, tak, że nikt się specjalnie nie wkurzył. Ba, sypnęły się zaproszenia na festiwale, składanki, nawet nagrody. Zasłużone, bo "Szumi Jawor Soundsystem" to był dobry, zwarty, wymowny materiał, nie żadne tam pokraczne dziwactwo. Skrupulatnie przygotowany od strony tradycyjnej, przekonujący w sferze nowoczesnej. Za elektronikę w zespole odpowiadał wówczas Dobry Gooral, który właśnie przedstawia nam efekt swojej zaskakująco rozciągniętej w czasie, solowej pracy - płytę "Ethno Elektro".
Gorąco robi się na samym jej początku, kiedy to sielski flet rozbrzmiewa gdzieś pośród klubowej rzeźni. W udanej, singlowej "Kaczmareczce" usłyszymy solidne basowe wobble i wypikaną melodyjkę electro. Zresztą wszędzie tam gdzie producent może popisać się swoją inspiracją Francją spod znaku Daft Punk i Justice jest dobrze. Drum'n'bass wypada już trochę gorzej, również przez to, że mniej klei się z góralszczyzną. Obiecywanego dubstepu właściwie nie ma. House'u takiego jak w "Piyrso godzina", rodem z pierwszej połowy lat 90., mogłoby nie być.
Ale Gooralowi nie same harce na parkiecie w głowie. Ujmuje zarówno wolniuteńki, ciężki, imponujący symbiozą skrzypiec i fortepianu "Traveller", jak i "Gronicek" - wdzięczna, harmonijna bitowa kołysanka. Osobną kwestią jest wspaniałe "Music for a While", barokowa kompozycja napisana przez Henry'ego Purcella końcem siedemnastego wieku. Falset Jana Mędrali zostaje uzupełniony nieregularnym, mocno bitym rytmem z wielkim wyczuciem. Po drugiej minucie, wraz z nadejściem syreny następuje prawdziwe katharsis.
Mocne numery to co najmniej połowa "Ethno Elektro", niemniej mógłby się gospodarz od paru rzeczy powstrzymać. Przede wszystkim od rymowanek - te w "Planie" i "Ja siedzę robie muzę" żenują treścią, przestawianiem akcentów, wszystkim właściwie. Nie trzeba się też było brać za zgrane do cna kawałki, bo czego by ze "Zbójnickim" nie robić, będzie równie świeży co najbardziej brawurowa interpretacja "Szła dzieweczka do laseczka" i szkoda pary. Z tymi górami to w ogóle dziwna sprawa... O ile Gooral dobrze im służy, to one już nie zawsze służą jemu. Cepelijnej konotacji często wyzbyć się nie sposób, a sytuacja, w której najlepiej prezentują się możliwie oszczędnie naszpikowane folklorem kawałki z Wiosną, daje do myślenia. Może na następnej płycie góralskie linie wokalne ograniczyć by do sampli? Gooral ma wystarczająco dużo wyobraźni, by nie skończyło się na drugim Deep Forest.
6/10