Lady Soul
Piotr Kowalczyk
Adele "21", Sonic
Choć ma wspaniałe warunki głosowe, charyzmę, a ostatnio w pewnym sensie dorównała komercyjnie Beatlesom, na swój wielki artystycznie moment Adele jeszcze może poczekać. Ma zresztą czas.
W niektórych krajach w wieku 21 lat można dopiero legalnie się upić, w innych otrzymać prawo jazdy. 22-letnia Adele Adkins brzmi na podobnym etapie swojego życia jak kobieta, która "niejedno przeszła". Dojrzale i przejmująco. Właściwie można się zapytać, gdzie leżą granice jej możliwości. Czy tylko panteon wokalistek popowych z soulowymi korzeniami?
Jej osiągnięcia już teraz są oszałamiające. Adele jest pierwszą od 1964 roku i Beatlesów brytyjską artystką, która umieściła po dwa swoje nagrania w czołowej piątce list singli i albumów jednocześnie. Wprawdzie w przypadku albumu potrzebne do tego sukcesu było sprzedanie zaledwie 200 tysięcy egzemplarzy drugiej płyty "21", ale wynik i tak robi wrażenie.
Póki co, wygląda na to, że postać Adele nie przyniesie przełomu na miarę jej poprzedników sprzed 37 lat. Wokalistka reprezentuje staromodną, bezpieczną, międzygeneracyjną stylistykę (przemówi i do fanów wokalistek z lat 60. Dusty Springfield, i Janis Joplin, i do Amy Winehouse). Jednak w 2011 r. znaczący przełom estetyczny w mainstreamie popowym to już chyba tylko czysta fantazja. Adele i jej producenci (także znany z szlifowania nieco cięższych brzmień Rick Rubin) robią wszystko, żeby rekonfiguracja soulu z lat 60. zabrzmiało jak najbardziej świeżo i bezpretensjonalnie.
Wydany trzy lata temu krążek autorstwa urodzonej w Tottenhamie wokalistki o tytule "19" zupełnie mnie nie przekonywał. Poza singlem "Chasing Pavements", zaśpiewanym w manierze Dusty Springfield, płyta mocno się dłużyła. W tym samym czasie Walijka Duffy nagrała bardzo przyzwoity album z hitami takimi jak "Rockferry", "Warwick Avenue" czy "Mercy".
Wygląda na to, że obecnie panie zamieniły się rolami. W porównaniu do Duffy, dziś męczącą słuchaczy na drugim krążku - drugi album Adele przyniósł spory postęp artystyczny i dalszy rozwój jako wokalistki. Jej mocarny głos i melodramatyczne piosenki napisane do spółki przez Adele Adkins i Paula Epwortha idealnie ze sobą współgrają. Wpadające w bluesa utwory oparte o pianino nie zostawiają obojętnymi, co najważniejsze, nie nudzą. Ballady to naprawdę mocny punkt tej płyty.
Z kolei kawałki parkietowe, z bitem, jak singlowe "Rolling in the Deep" (jeden ze wspomnianych przebojów z czołowej piątki) kupujemy przede wszystkim dzięki charyzmie Adele i doskonałym w tym wypadku soulowo-rhytmandbluesowym aranżacjom. Drugą piosenką z tak wpadającym w ucho drive'em jest "I'll Be Waiting". Melodramatyczna nuta w piosenkach Adkins (jak np. w "Set Fire the Rain") z powodzeniem balansuje na granicy łzawego patosu i rozdzierającego trzewia soulu. Nawet cover piosenki The Cure, "Lovesong", Adele skutecznie przerabia na własną modłę, rozmarzonej bosanovy. Piosenek-kandydatek na single jest tu zresztą tyle, że album mógłby być promowany pojedynczymi utworami przez kolejny rok. Kto wie zresztą, czy tak w istocie nie będzie.
Jedynym sporym mankamentem tak fantastycznie zaśpiewanego albumu jest... brak nieoczywistości. Chodzi o brak momentów wychodzących poza konwencję, czegoś, co odbiorcę mogłoby zaskoczyć. Uważam jednak, że w popowym ekosystemie płyta spełnia swoją rolę w 100%. Drugą wokalistką brytyjską z tak przekonującą ekspresją jest obecnie chyba tylko Florence. Dla Adele na pewno nie jest to złe towarzystwo.
7/10