Nudy, nudy, super solówka, nudy, nudy, super solówka - tak w skrócie wygląda konstrukcja nowej płyty gitarzysty Lady Pank.
Po 15 latach przerwy Jan Borysewicz przywrócił swój solowy projekt Jan Bo do życia. W nagrywaniu albumu pomogli mu Jakub Jabłoński (perkusista Lady Pank) i basista Wojciech Pilichowski. Trzeba przyznać, że ich gra momentami bardzo piosenkom pomaga, podobnie jak wokal Piotra Cugowskiego w "Masz się bać". To wciąż jednak nie są najlepsze piosenki.
Kompozytor przebojów Lady Pank nie napisał tym razem utworu, który porwałby nasze serca - numery, które znalazły się na tej płycie nie są ani monumentalne, ani przebojowe. To znaczy starają się być przebojowe, melodie bardzo chcą wpadać w ucho, ale wyraźnie słyszymy, że Borysewicz w życiowej formie nie jest. Ogólne wrażenie psuje dodatkowo fakt, że muzyk ten nigdy rewelacyjnie nie śpiewał i jego teksty niczym wyjątkowym nie imponują, a momentami wręcz rażą banalnymi przemyśleniami.
"Miya" to granie nieco ostrzejsze niż w Lady Pank. Momentami robi się hardrockowo, riffy są tu mocne, stanowcze, mało miejsca znalazło się dla ckliwego bujania. Moja przygoda z tą płytą szybko jednak zaczęła się sprowadzać do czekania na solówkę w każdym z utworów. W otwierającym album "Niech wiruje świat" gitara się panu Jankowi ewidentnie się w tym kluczowym momencie zacięła, ale dalej, na szczęście, jest już bardzo dobrze. W kolejnych utworach przez mniej więcej minutę możemy w pełni rozkoszować się grą Borysewicza. I nawet zapominamy, że to jakaś nienadzwyczajna piosenka do tych świetnych dźwięków doprowadziła.
5/10