Kręta droga od brit popu do opery
Damon Albarn "Dr Dee", EMI Music Poland
Wszyscy, którzy kochają Damona Albarna przede wszystkim za The Good, The Bad & The Queen - z szeregu wystąp! Cała reszta może spocząć.
Aż trudno uwierzyć, że twórca "Dr Dee" i zarazem "Boys And Girls", jednego z najbardziej chwytliwych i zarazem najbardziej karykaturalnych singli wszech czasów, to ta sama osoba. Fakt, że britpopowe wcielenie Blur i najnowsze dzieło lidera zespołu dzielą blisko dwie dekady. I choć w między czasie zdarzyło się jeszcze Damonowi Albarnowi nagrać z Blur "dorosłe" albumy, ale też zamienić w kreskówkową postać z Gorillaz, to jednak przemiana jest więcej, niż zdumiewająca. Bo "Dr Dee" to ścieżka dźwiękowa do opery. Nie pierwsza w karierze Brytyjczyka (ma na koncie muzykę do "Monkey: Journey To The West"), za to tym razem sygnowana jego imieniem i nazwiskiem. A to znacząca różnica i jednocześnie deklaracja - to jest płyta Damona Albarna.
Kim był tytułowy "Dr Dee"? Historii żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku brytyjskiego matematyka i astrologa Johna Dee referować tu nie będziemy. Istotne jest to, że postać naukowca zainspirowała Damona Albarna do zgłębiania jego ulubionej tematyki - angielskości. I nie chodzi tu o historię opowiedzianą na płycie, ale o klimat i brzmienie kompozycji, przesyconych zamgloną wyspiarską melancholią. Zresztą na plakacie reklamującym spektakl "Dr Dee" możemy przeczytać, że jest to nic innego, jak właśnie "angielska opera".
Poza tym "Dr Dee" zawiera jeszcze dwa kolejne znaki rozpoznawcze lidera Blur. Pierwszy z nich to oczywiście niesamowita łatwość układania melodii. Singlowy "The Marvelous Dream" to najlepszy tego dowód. Drugi to nieujarzmiona odwaga w eksperymentowaniu. O ile wszystko to, co wydarzyło się pod szyldem Gorillaz, było doświadczeniem na organizmie popu, to już "Dr Dee" eksploruje zupełnie przeciwne spektrum: od muzyki operowej, przez instrumentalną kameralistykę i muzykę organową, aż po staroangielski folk. Wspólnym mianownikiem jest to, że zarówno w przypadku bestsellerowych płyt Gorillaz, jaki i niszowego soundtracku do "angielskiej opery", wynik muzycznych eksperymentów nie zawsze jest zadowalający, a ich efekt bywa czasami bliski przeciętności. Przeciętności nie wynikającej z braku talentu, ale z wygórowanych ambicji artysty.
Co zatem jest główną siłą "Dr Dee", bo przecież nie jest to kiepska płyta? Pomimo brawurowo i ryzykownie rozpiętego wachlarza stylistycznego, Damonowi Albarnowi udało się nagrać płytę spójną i jednolitą. A przecież harmonijne przejście od operowej partii do perkusyjnej solówki mistrza afro beatu Tony'ego Allena, bez rujnowania klimatu albumu, należy uznać za prawdziwy sukces. Poza tym - nie ma się co oszukiwać - "Dr Dee" będzie traktowany jako ciekawostka, której bliżej do "Mali Music" czy "Democrazy", niż tych prawdziwie wybitnych dzieł Damona Albarna, jak "The Good The Bad & The Queen" czy finalne płyty Blur.
6/10